Całą stawkę półfinalistów Pucharu Anglii utworzą kluby z Wielkiej Szóstki. Magia FA Cup powoli staje się mitem.
Manchester United, Arsenal, Chelsea i Manchester City - któraś z tych drużyn sięgnie w tym roku po Puchar Anglii. Najbardziej tradycyjne z trofeów na Wyspach podniesie ktoś ze ścisłej elity Premier League. W ostatnich latach to już reguła. Magic of the cup, giant killers i różne sensacje to obrazek coraz rzadszy. Romantyczna historia o Pucharze Anglii to już powoli przeszłość, a rozgrywki te coraz bardziej przypominają Premier League.
Puchar Anglii jako zabawę dla najbogatszych potwierdzał już skład ćwierćfinalistów. Po raz pierwszy od sezonu 2005/06 utworzyły go wyłącznie kluby z najwyższej klasy rozgrywek. W dodatku pary ułożyły się tak, że przedstawiciele Big Six nie trafili na siebie.
W FA Cup w ostatnich latach widać dwie sprzeczne ze sobą narracje. Z jednej strony narzeka się, że "wielcy go nie szanują", bo w pucharze wystawiają rezerwy. Z drugiej, gdy przychodzi co do czego, okazuje się, że i tak są silniejsi i zachodzą najdalej. Obecna edycja w tę regułę się wpisuje.
Zeszły rok był tak naprawdę wyjątkiem. W półfinałach zagrały Manchester City, Watford, Wolverhampton i Brighton, czyli był lekki powiew świeżości. Koniec końców jednak wygrali The Citizens, rozbijając w finale Watford 6:0. To było największe zwycięstwo w meczu o FA Cup od 1903 roku.
Wcześniejsze edycje tylko potwierdzają, że Puchar Anglii - podobnie jak Premier League - stał się areną walki tylko dla największych. W rozgrywkach 2017/18 do półfinałów awansowały cztery kluby z Big Six. Zaplątał się tylko Southampton. Sezon wcześniej to już pełna obsada przez Wielką Szóstkę. Jeszcze wcześniej - w edycji 2015/16, pamiętnej z uwagi na mistrzostwo Leicester City - w FA Cup też było niespodziewanie, bo w półfinałach znalazły się Manchester United, Everton, Watford oraz Crystal Palace. Zwyciężyli jednak ci pierwsi.
W weekendowych ćwierćfinałach najsilniejszą jedenastkę wystawił Pep Guardiola. To dziwić nie powinno, bo jego zespół broni trofeum i po stracie choćby cienia szans na mistrzostwo Anglii to FA Cup stał się teraz celem. Hiszpan po prostu zawsze chce dokładać do gabloty trofea, więc przeciwko Newcastle widzieliśmy praktycznie najsilniejsze zestawienie. Inni zmieniali więcej. Manchester United, choć z lekkimi problemami, pokonał Norwich City w dogrywce. Ole Gunnar Solskjaer wystawił mocno przemeblowaną jedenastkę, sugerując, że walka o Ligę Mistrzów jest ważniejsza. Arsenal dodatkowych 30 minut z Sheffield United uniknął, ale Mikel Arteta też nieco pozmieniał w składzie. Frank Lampard również w Chelsea lekko porotował, a i tak wystarczyło do pokonania Leicester City. Swoją drogą słaba forma Lisów po restarcie powinna być dla Brendana Rodgersa alarmująca.
Jest więc trochę tak, że wspomniane wcześniej dwie frakcje by się zgodziły. Wielcy nie wystawili w większości najmocniejszych jedenastek ("nie traktują FA Cup poważnie"), ale i tak przeszli dalej. Szukający niespodzianek i magii pucharu mogą czuć zawód.
Sytuacja, w której ekipy z Big Six i tak nie muszą się specjalnie wysilać, a i tak walczą o trofea, jest zła przede wszystkim dla wszystkich mniejszych klubów z ambicjami. W Leicester City, Evertonie, West Hamie, Southampton czy Wolverhampton mówią o tym, że chcą zdobywać puchary, ale w Anglii to zabawa dla coraz węższego grona. Licząc już obecną edycję, w ostatnich dwunastu latach po FA Cup sięgał tylko jeden klub spoza Big Six - Wigan w 2013 roku. Szansą mógłby być ewentualnie mniej prestiżowy Puchar Ligi, jednak i tam od szesnastu lat było dwóch triumfatorów spoza Wielkiej Szóstki.
Nie chcę zabrzmieć jak zrzęda, a raczej zwrócić uwagę na trend. W końcu w piłce najsilniej przemawiają pieniądze i zwykle największe szanse na trofea mają najbogatsze kluby. Przewidywalność jest jednak nudna i wydawać by się mogło, że rozgrywki, w których nie decyduje tabela będą sprzyjać niespodziankom. Tak niestety nie jest. "Magia pucharu Anglii"? Raczej koncert mocarstw.
