
Pierwsza kolejka Premier League z pewnością nie zawiodła. Już pierwszy wieczór napisał piękną historię, kiedy Brentford pokonywał Arsenal, weekend zaczął się od sześciu goli na Old Trafford, a potem poszło już z górki. Czas na takie notowanie Rankingu Sił, w którym wreszcie mamy przetasowania i możemy wyciągać pierwsze wnioski. To, co rzuca się w oczy, to imponujący start Manchesteru United, Chelsea oraz Liverpoolu, a także dobre wyniki beniaminków. Co poza tym?
Tęskniliśmy za tymi emocjami przez prawie trzy miesiące i trzeba powiedzieć, że pierwsza seria gier stanęła na wysokości zadania. Zobaczyliśmy aż 34 gole, więc łatwo policzyć średnią 3.4 na mecz i praktycznie nie było słabego spotkania na otwarcie sezonu 2021/22 w Premier League.
Pierwsza kolejka to również czas na pierwsze wnioski, ale z nimi też trzeba uważać. Słowo-klucz na tym etapie sezonu to „overreaction”, czyli zwyczajna przesada przy wygłaszaniu opinii i przesadna reakcja na to, co zobaczyliśmy. Pamiętajcie: sezon to maraton, a nie sprint. Tak czy inaczej w naszej zabawie chodzi o to, by coś się zmieniało i interesuje nas tu i teraz. Dużych przetasowań może nie będzie, ale fani Brentford powinni uśmiechnąć się, gdy zobaczą awans swojej ekipy.
Do dzieła.
*****
MANCHESTER UNITED (+1)
Skoro w poprzednim sezonie Manchester United rozbił Leeds na własnym stadionie 6:2, to dlaczego miał nie wygrać 5:1 z tym samym rywalem na otwarcie nowych rozgrywek? Czerwone Diabły mimo osłabienia brakiem chociażby Marcusa Rashforda, Edinsona Cavaniego czyp Jessego Lingarda (ponadto Jadon Sancho zaczął na ławce, a Raphael Varane dopiero witał się z kibicami przed pierwszym gwizdkiem), zaprezentowały się bardzo pewnie i to one po porażce rywala zza miedzy stają się pierwszym liderem naszego notowania w tym sezonie.
Bohaterów po stronie MU było dwóch. To Paul Pogba i Bruno Fernandes. Obaj grali z wielką swobodą i pokazali kilka magicznych zagrań. Francuz skończył mecz z czterema asystami, a Portugalczyk z hat-trickiem, świetnie prowadzili grę swojego zespołu i ich chemia pozwoliła się rozpędzić pozostałym. Dobrze prezentował się również Mason Greenwood, który schodził w głąb pola do rozegrania i wykorzystał jedną z okazji, środek skutecznie zabezpieczał Scott McTominay i tylko Daniel James wyglądał chwilami jak niepasujący element. Walijczyk będzie jednak rezerwowym, gdy zobaczymy MU w pełni sił.
CHELSEA (+1)
Marcos Alonso wiecznie żywy. Ekipa Thomasa Tuchela też jeszcze nie miała do dyspozycji wszystkich najważniejszych piłkarzy, ale i bez nich pewnie, wysoko pokonała Crystal Palace i również zyskuje w Rankingu Sił. Zaczął wspomniany Alonso, drugiego gola dorzucił Christian Pulisic, a wynik na 3:0 ustalił Trevoh Chalobah, czyli wygrany ostatniego tygodnia. Najpierw wychowanek Chelsea świetnie zagrał w Superpucharze Europy, a w sobotę umiejętnie wyprowadzał akcje, dobrze readził sobie w pojedynkach i okrasił występ znakomity golem zza pola karnego. Mówi się, że The Blues chcą sprowadzić Julesa Kounde, ale kto wie, czy pod nosem nie wyrósł im inny zdolny obrońca, który jak ulał pasuje do systemu z trójką w tyłach.
LIVERPOOL (+1)
Dla fanów Liverpoolu zwycięstwo z Norwich City przyszło tyleż z radością, co z ulgą. Po raz pierwszy od października na boisku zobaczyliśmy Virgila Van Dijka, wróciło też jeszcze kilku nieobecnych i najważniejsze, że żaden z nich nie odnowił urazu. Kibice pewnie przez jakiś czas jeszcze będą z lekkimi nerwami podchodzić do tej sprawy, jednak kluczowe jest dla The Reds, by złapać odpowiedni balans od nowa.
Co do samej gry trudno mieć zastrzeżenia. Norwich stworzyło sobie jedną, góra dwie sytuacje, a Liverpool kontrolowął przebieg spotkania. Mohamed Salah zaczął sezon od dwóch asyst oraz bramki, swoje dorzculi też Diogo Jota i Roberto Firmino i atak jest w formie. Nieźle zagrał też Kostas Tsimikas, który na lewej stronie defensywy musiał zastąpić Andy'ego Robertsona. Można tylko powtórzyć, że Liverpool w 100% (no, w tym przypadku 90%) zdrowy to będzie poważny gracz.
MANCHESTER CITY (-3)
Duży spadek mistrza Anglii po pozycji nr 1 w notowaniu przedsezonowym, ale trudno się dziwić. Potrkatujcie jednak tę stratę trzech pozycji jako przetasowanie wewnątrz TOP4, a Manchester City na tle MU, Chelsea i Liverpoolu wypadł po prostu najgorzej. Z Tottenhamem przestał dobrze grać po około 15-20 minutach i przegrał zasłużenie. Owszem, to jeszcze nie byli The Citizens w najsilniejszej jedenastce i w optymalnej formie, ale sama ich postawa pozostawiała wiele do życzenia. Coś wskórać próbował Jack Grealish, w dobrej sytuacji znalazł się Ferran Torres, jednak to było zbyt mało.
Pep Guardiola z pewnością nastawia sięna to, że z Philem Fodenem, Kevinem De Bruyne i resztą podstawowych graczy to będzie lepsze City, choć po pierwszej kolejce może mieć zmartwienia. No i potwierdziło się jeszcze jedno: napastnik jest tu pilnie potrzebny. W poprzednim sezonie udało się maskować te niedostatki z przodu i skuteczność była problemem jedynie jesienią, ale nie można liczyć, że uda się to powtórzyć.
LEICESTER CITY
Lisy zaczeły od zwycięstwa z Wilkami w swoistych leśnych derbach i jedyną bramkę zdobył niezawodny Jamie Vardy. Nie było się jednak przesadnie czym zachwycać. Wolverhampton miał swoje sytuacje i nawet model expected goals pokazuje, że były one lepsze niż po stronie Leicester City, ale od tego są tacy snajperzy jak Vardy, by tę różnicę niwelować.
Dla Anglika to był już 119. gol w Premier League i zaraz będzie wyprzedzał legendy na liście wszech czasów. Lada moment powinien minąć Stevena Gerrarda (120 goli), Dwighta Yorke'a (123), Nicolasa Anelkę (125), a później Robbiego Keane'a (126) i Jimmy'ego Floyda Hasselbainka (127). To dałoby mu aż czternastą pozycję w historii. Trzynasty Robin van Persie ma 144 bramki, więc w tym sezonie może być Vardy'emu trudno, ale może uda się wyprzedzić Holendra w przyszłym. Do TOP10 strata już jest większa (trzeba mieć 151 goli), choć Vardy może wbić się tam w ciągu kilku lat, jeśli podtrzyma dobrą średnią.
TOTTENHAM (+2)
Skoro Nuno Espirito Santo był niewygodnym rywalem dla Pepa Guardioli w Wolverhampton, to czemu miałby nim nie być w Tottenhamie? To było siódme starcie obu panów w Premier League i Portugalczyk ma w nich trzy zwycięstwa, a raz padł remis. Jest więc dla menedżera Man City równorzędnym przeciwnikiem i w niedzielę pokazał znów, że ma na niego patent.
Manchester City nie zachwycił i Nuno był pytany, czy jego drużynie przypadkiem nie trafił się idealny moment, by zagrać z tym zespołem, ale trzeba oddać Spurs to, co należne. Dobrze funkcjonowała defensywa. Odważna decyzja o wystawieniu od pierwszej minuty Olivera Skippa też okazała się trafiona. Obiecujące występy zaliczyli Lucas Moura i Dele Alli. Harry Kane był poza meczową kadrą, a mimo tego jego absencja nie osłabiła ofensywy i Heung-min Son rozstrzygnął to spotkanie przepięknym uderzeniem. Najwięcej to zwycięstwo znaczy jednak dla menedżera. Pamiętamy zamieszanie, jakie towarzyszyły poszukiwanom Tottenhamu, jednak NES to opcja lepsza niż wielu mogłoby się wydawać. Swój debiut zapamięta na długo.
WEST HAM
Wiosną West Ham przwyczaił swoich kibiców do nerwówek i tak samo zaczął nowy sezon. Z Newcastle dwukrotnie przegrywał, ale ostatecznie wygrał 4:2, głównie za sprwą zrywu Michail Antonio i reszty graczy ofesnywnych w końcówce. Napastnik Młotów wraz z Saidem Benrahmą robił najwięszy szum, ale Jarrod Bowen z Pablo Fornalsem oraz dobrze wprowadzający piłkę Declan Rice poukładali te ataki. Dobrze grał również Aaron Cresswell, który strzelił gola i posyłał groźne piłki. David Moyes musi się jednak martwić o obronę. Dwanaście ostatnich meczów Premier League to tylko jedno czyste konto.
ARSENAL (-2)
To mógł być nawet większy spadek Arsenalu, ale do porażki z Brentfordem trzeab dołożyć trochę szerszy kontekst. W ostatniej chwili w kadrze na mecz zabrakło Pierre'a-Emericka Aubameyanga oraz Alexandre'a Lacazette'a i atak mocno na tym stracił. Reszta absencji była do przewidzenia, niemniej The Gunners byli przed starciem z beniaminkiem mocno osłabieni. To jednak nie tłumaczy fatalnej gry. Może nie być liderów, ale powinien być jakiś zamysł i co by o Arsenalu nie mówić, musi przeważać nad drużynami, które są świeżo po awansie z Championship. Obrazu porażki dopełnia fatalny debiut Bena White'a i perspektywa gry z Chelsea oraz Manchesterem City w najbliższych dwóch kolejkach. Lampka alarmowa może się w północnym Londynie zapalić już w pierwszej przerwie reprezentacyjnej.
EVERTON (+2)
Chwilami ten mecz siędla Evertonu nie układał, ale taktyka była prosta: Rafa Benitez nakazał swoim piłkarzom jak najczęściej zagrywać w pole karne, by zrobić użytek z umiejętności Richarlisona oraz Dominica Calverta-Lewina. Andros Townsend i boczni obrońcy bombardowali więc pole karne, a Brazylijczyk i Anglik zdobyli po bramce i skończyło się 3:1. Hiszpański menedżer potrzebował takiego początku, bo msui kupić część fanów wynikami i jeśli Everton utrzyma formę z pierwszej kolejki, może zyskiwać pozycje w Rankingu SIł. Szczególnie, że pierwszego rywala z Big Six ma dopiero w siódmej kolejce.
ASTON VILLA (-1)
A taka miała być ta Aston Villa dobra... Porażka z Watfordem wkłada ekipie Deana Smitha kij w szprychy, ale tu właśnie kłania się nasze „overreaction”. Wynik trochę pudruje rzeczywistość, bo beniaminek prowadził już 3:0, jednak The Villans grali chociażby bez Olliego Watkinsa, który był w znakomitej formie podczas przygotowań do sezonu, a część nowych twarzy zaczynała z ławki. Przeciwko Newcastle musi być poprawa, przede wszystkim w obronie.
LEEDS (-1)
Zimny prysznic na start. W poprzednim sezonie zespół Marcelo Bielsy przegrywał czasami mecze po 2:6 czy 1:4 i potem wstawał na nogi, dlatego na razie nie ma co rozdzierać szat. Zastanawiające było jednak niechlujstwo w grze Leeds. Błędy przy wyprowadzaniu akcji z własnej połowy i głupie straty to nie są obrazki, do jakich przyzwyczaiły nas Pawie w poprzednim sezonie. Piękny gol Luke'a Aylinga to tylko delikatna osłoda po wysokiej porażce z Manchesterem United, bo tworzenie sytuacji przychodziło Leeds z trudem. Okazja na przełamanie przyjdzie z Evertonem.
BRIGHTON (+2)
Nasi piłkarze w ten weekend nie mieli wielu powodów do zadowolenia, ale tym, który mógł cieszyć się najbadziej był Jakub Moder. Polak zaczął wprawdzie na łąwce rezerwowych, ale Graham Potter wpuścił go i gdy kilkanaście sekund później Moder asystował przy wyrównujacym gola Neala Maupaya, to na pewno angielski menedżer Mew nie żałował. Potter w ogóle miał nosa, bo wygraną 2:1 nad Burnley dał Alexis MacAllister, czyli kolejny rezerwowy. Znów jednak było blisko nerwówki i Brighton musi zewrzeć szyki w defensywie. Nie każdy mecz uda się wygrać po straconym golu już w drugiej minucie.
NEWCASTLE (-1)
Były momenty spotkania z West Hamem, kiedy Newcastle grało lepiej od rywala i miało sytuację pod kontrolą. Dwukrotnie wychodziło na prowadzenie i choć Młoty były częściej przy piłce, to Newcastle potrafiło się dobrze zorganizować i oddalać zagrożenie. W końcu jednak defensywa zaczęła pękać. To największy wniosek po pierwszym meczu Srok. Atak ma potencjał, bo Allan Saint-Maximin kręcił przeciwnikami niemiłosiernie i kreował mnnóstwo okazji, Callum Wilson był aktywny i skuteczny, a zaraz dołączy ponownie Joe Willock, za to w tyłach był jeden wielki pożar. Steve Bruce musi liczyć na powrót do pełni sił Fabiana Schaera i Jamaala Lascellesa (obaj byli na ławce), bo z Emilem Krafthem i Federico Fernandezem ta formacja daleko nie zajedzie.
WOLVERHAMPTON (-1)
Bruno Lage nie zaliczył udanego debiutu, choć jego Wilki mogły wywieźć punkt z King Power Stadium. Tak czy inaczej Portugalczyk zaczął bezpiecznie, bo mówiło się o tym, że będzie grał w innym systemie, tymczasem zobaczyliśmy doskonale znane wahadła i trójkę w defensywie. Trudno powiedzieć, czy Lage będzie się tego trzymał, bo wykonawców ma raczej do takiego ustawienia, a nie preferowanego przez siebie 4-4-2, ale z pewnością pierwsze tygodnie to będzie czas badania zespołu przez nowego trenera już w warunkach bojowych. Wyzwania są tymczasem poważne, bo następni dwaj rywale to Tottenham oraz Manchester United.
BRENTFORD (+5)
Największy awans tego notowania, ale czy kogokolwiek to powinno dziwić? Brentford może nie zagrał przeciwko Arsenalowi wybitnego meczu i nadal nie można się nim zachłysnąć, jednak miał na wyżej notowanego rywala wyraźny plan i go zrealizował. Widać, że to drużyna, która przed nikim się nie pokłoni i będzie wartością dodaną do Premier League. Thomas Frank to menedżer, który chce grać ofensywnie i wrz z takimi wykonawcami jak Ivan Toney, Bryan Mbuemo, Sergi Canos czy zagrywający groźne piłki obrońcy to możliwe do wykonania na szczeblu wyżej. Na razie jednak Brentford świętuje piękne otwarcie i zwycięski powrót do najwyższej klasy rozgrywek po 74 latach. No i oczywiście skok aż o pięć pozycji w naszym zestawieniu!
CRYSTAL PALACE (-1)
Patrick Vieira dostał trudne zadanie na start i nic dziwnego, że Crystal Palace na tle Chelsea wypadło blado. To ekipa w trakcie dużych zmian i te zajmą trochę czasu, a zresztą sam Vieira po meczu od razu zaapelował o kolejne wzmocnienia. Zdobywcy Ligi Mistrzów to nie jest tło, na którym można zwryfikować Orły na starcie sezonu, ale zła wiadomość dla nich jest taka, że wcale nie będzie łatwiej. Teraz wprawdzie przyjdzie starcie z Brentfordem, ale do końca października Palace zagra jeszcze z Tottenhamem, West Hamem, Leicester City, Liverpoolem, Arsenalem oraz Manchesterem City.
WATFORD (+2)
Jedno z większych zaskoczeń pierwszego weekendu Premier League. Nie jest to może sensacja, bo jednak zdarza się, by beniaminek wygrał jedenastą drużyną poprzedniego sezonu, ale raczej spodziewano się, że Aston Villa sobie poradzi. A tu psikus. Watford zaskoczył za sprawą Emmanule Dennisa i Ismaily Sarra, ale też zobaczyliśmy, że Xisco ma dość długą ławkę jak na menedżera beniaminka. W kadrze jest aż ośmiu napastników i wprowadzony z ławki Cucho wniósł dodatkową jakość, a przecież w razie czego będą jeszcze Joshua King i Joao Pedro, których na razie eliminują urazy. Watford możę być ciekawą ekipą, szczególnie z takim początkiem sezonu. Do kolejki dziesiątej z Big Six na ich drodze staną jedynie Tottenham i Liverpool, więc można nabrać rozpędu na starcie.
BURNLEY (-2)
Szybko strzelony gol przypomniał nam o tym, że ostro bite rzuty rożne i piłki spadające na przedpole bramki to dla Burnley podstawa. Mało jest tak charakterystycznych zagrań w Premier League jak dośrodkowanie Burnley na trzeci metr i zgranie przez stopera. Tym razem jednak kończyło się to strzałęm i James Tarkowski wparował w pole karne Brightonu jak dzik, popychając jeszcze przeciwnika, jednak gol uznano. Później Tarkowski był bliski powtórki i na tym właściwie można zakończyć wyliczanie dobrych okazji dla The Clarets. O wzmocnienia aż się prosi, ale klub nie wykazuje żadnej aktywności, a przed nim druga kolejka i starcie z Liverpoolem.
SOUTHAMPTON (-2)
Wszystko zaczęło się pozytywnie, bo Adam Armstrong od razu strzelił w debiucie gola, ale ostatecznie Święci nie mieli wiele do powiedzenia przeciwko Evertonowi. Ralph Hasenhüttl chciał też sprawdzić kilka nowości, stąd chociażby debiut Tino Livramento na prawej obronie i szansa dla pary Jack Stephens-Mohamed Salisu na środku. Przez to mecz na ławce przesiedział Jan Bednarek, ale wydaje się, że możemy być spokojny. Polak opuścił kilka treningów przez to, że rodziło mu się dziecko i powinien być gotowy na powrót w drugiej kolejce.
NORWICH CITY (-2)
Jedyny beniaminek, który wyłamał się ze schematu w pierwszej kolejce. Norwich City trafiło jednak na najtrudniejszgo rywala i choć spada na ostatnie miejsce, to nie ma co panikować. Kanarki z pewnością pokażą jeszcze dobrą grę, bo mówimy o drużynie, która robiła to już przy poprzednim podejściu do Premier League i po spadku do Championship. Początek sezonu ich jednak nie rozpieszcza. Po Liverpoolu czekają Manchester City, Leicester City oraz Arsenal.