
Zaczął się grudzień, czyli to, co tygrysy w Premier League lubią najbardziej. Kolejki zaczną się mnożyć, a następna rusza już w sobotę, dlatego darujmy sobie przydługie wstępy i przejdźmy do rzeczy. Czas na kolejne notowanie Rankingu Sił, szczególnie, że mamy zmianę na pierwszym i ostatnim miejscu w zestawieniu.
*****
LIVERPOOL (+1)
W poprzednim sezonie Everton zdobył z Liverpoolem cztery z sześciu możliwych punktów w derbach, więc The Reds odpłacili się czterema golami na Goodison Park. Znów czarował Mohamed Salah, który ma już udział przy 20 golach w tym sezonie, a przecież za nami dopiero 14. kolejka. Przepiękną akcję wykończył też Diogo Jota, który trafił w trzech meczach z rzędu i Liverpool momentami fruwał, absolutnie przejmując środek pola.
To już trzecie kolejne spotkanie w Premier League z czterema golami tego zespołu, a jeszcze były w tym sezonie mecze z Watfordem i Manchesterem United wygrane po 5:0 oraz zwycięstwo 5:1 z FC Porto w Lidze Mistrzów. Maszyna. I nowy lider notowania.
CHELSEA (-1)
Gdy różnice między topową trójką są tak małe, a zwycięstwa przychodzą jedno za drugim, warto spojrzeć czasami na styl. A ten w przypadku Chelsea jest z meczu na mecz coraz mniej przekonujący. Owszem, udało się Watford pokonać. Jasne, były absencje i Thomas Tuchel nie mógł chociażby wystawić świetnego w tym sezonie Reece'a Jamesa i nadal trzymał Romelu Lukaku na ławce, dlatego dokonał sześciu zmian w jedenastce, jednak z beniaminkiem była nerwówka.
Ostatecznie bohaterem został Mason Mount, strzelec pierwszego gola i asystent przy drugim. I to właśnie duża siła Chelsea – zawsze może objawić się ktoś inny. Jeżeli jednak Ranking Sił ma spełniać swoją rolę i oceniamy aktualną siłę danej ekipy, to The Blues muszą się minimalnie obsunąć w dół. Jednak – jak pisałem tu już kilka razy – do czasu rozstrzygnięć wewnątrz TOP3, traktuję te pozycje niemal na równi.
MANCHESTER CITY
Pierwsza połowa to był pokaz dominacji i kontroli nad meczem, do jakiego dąży Pep Guardiola. Manchester City na Villa Park przyjechał zdziesiątkowany – ławkę uzupełniało dwóch rezerwowych bramkarzy i klubowa młodzież, a poza tym siedzieli tam Phil Foden i Jack Grealish. Ktokolwiek miał lekkie problemy zdrowotne, ten nie był ryzykowany.
Mistrzowie Anglii zrobili więc to, co do nich należało – już do przerwy ustawili sobie mecz. Pięknego gola strzelił Bernardo Silva, MVP zespołu od dobrych paru miesięcy. Ruben Dias został tymczasem 17. strzelcem gola dla City, licząć wszystkie rozgrywki. Druga połowa już tak dobra nie była, Grealish wszedł z ławki i nasłuchał się gwizdów wymieszanych z brawami, ale najważniejsze są kolejne trzy oczka. Jednocześnie Guardiola pobił rekord ligi, osiągając 150. wygraną w ledwie 204. meczu na ławce trenerskiej w Premier League.
WEST HAM (+1)
Czasami w Premier League dostajemy dziwne zrządzenia losu. Na przykład West Ham jeszcze nigdy nie pokonał Brighton. W sobotę znów mu się to nie udało i mecz był bardzo wyrównany, jednak Młoty minimalnie zyskują i wracają do TOP4 zestawienia, bo korzystnie dla nich ułożyły się inne wyniki.
Martwić może za to zagubiona forma Michaila Antonio, który w ostatnich ośmiu kolejkach trafił tylko raz i przed starciem z Chelsea przydałoby się wsparcie napastnika. David Moyes może być jednak zadowolony z tego, że wróciło dobre rozegranie ze stałych fragmentów gry. Po jednym z nich padł gol na 1:0, a potem druga bramka, ostatecznie nieuznana.
ARSENAL (-1)
Po raz kolejny w tym sezonie Arsenal przegrał wyjazdowy mecz z drużyną typowaną przed sezonem do TOP4, tym razem trwoniąc prowadzenie z Manchesterem United. 12 goli straconych z Liverpoolem, Chelsea i MU to wynik, który nie buduje zaufania wobec ekipy Mikela Artety w kontekście walki o Ligę Mistrzów. O ile pierwsza połowa była jeszcze dobra, to w drugiej londyńczycy absolutnie stracili kontrolę nad meczem i zasłużenie przegrali 2:3.
Zastanawiające jest też to, że najgorzej w barwach The Gunners spisują się ci najbardziej doświadczeni piłkarze. Pierre-Emerick Aubameyang nie tyle prosi się o odebranie opaski kapitańskiej, co o posadzenie na ławce. Patrząc na styl gry, bardziej pasowałby na szpicy chyba Alexandre Lacazette. Ciekawe, co zrobi Arteta, ale im odważniej postawi na młodzież i odetnie się od Auby, tym lepiej na tym wyjdzie.
WOLVERHAMPTON
Mecz bez historii, który potwierdził, że Wilki mają problemy ze skutecznością albo częściej nawet z podjęciem odpowiedniej decyzji w ataku. Najlepszą okazję zmarnował Adama Traore w sytuacji, w której powinien podać do niepilnowanego Raula Jimeneza. Potem reprezentant Hiszpanii jeszcze kilka razy oddawał zbędne strzały i... to by było na tyle. Wilki utrzymują się wysoko w Rankingu Sił i w tabeli Premier League, ale z 12 golami po 14 meczach powinny się cieszyć, że tak to wygląda.
TOTTENHAM (+3)
Antonio Conte nazwał Tottenham swoim największym wyzwaniem w karierze, ale mecz z Brentford był najlepszym tego zespołu pod jego wodzą. Pewny, kontrolowany występ, spokojne zwycięstwo i awans w Rankingu Sił, czyli kolejka była udana. Znów bardzo dobrze wypadł Sergio Reguilon, który wyrasta na największego wygranego na początku kadencji Włocha, a ponadto bardzo dobry mecz rozegrał Oliver Skipp. Chwalił go później Glenn Hoddle i kto wie, czy to nie było jego najlepsze spotkanie w koszulce Spurs.
Dobrą wiadomością jest czyste konto i bramka Heung-min Sona. Nie może się za to przełamać Harry Kane. Zagrał wprawdzie ładne otwierające podanie przy golu na 2:0, ale wcześniej zmarnował okazję. W weekend Tottenham zagra z Norwich City i Anglik musi w końcu trafić do siatki. Na razie jest cieniem samego siebie sprzed roku.
BRENTFORD (-1)
Pszczoły tym razem trafiły na zmotywowanego przeciwnika i wyglądają tak, jakby uchodził z nich entuzjazm z pierwszych tygodni. Porażka z Tottenhamem to wprawdzie nie jest powód do wstydu, ale trudno się pozbyć wrażenia, że jeszcze na począku sezonu kilka dobrze zapowiadających się kontr ończyłoby się przynajmniej dogodną okazją, tymczasem tutaj Thomas Frank co chwilę frustrował się decyzjami podejmowanymi przez swoich zawodników. Spadek w Rankingu Sił jest minimalny, jednak to efekt innych wyników. Mimo wszysto Brentford wyraźnie słabnie.
CRYSTAL PALACE (-1)
To był kiepski występ drużyny Patricka Vieiry. Zupełnie bezbarwna pierwsza połowa, w której Leeds dominowało fizycznie, a potem druga, gdzie poprawa nastąpiła dopiero po wejściu z ławki Christiana Benteke. To on miał dwie najlepsze szanse na gola, jednak tworzenie ich przychodziło piłkarzom Crystal Palace z dużym trudem. Ostatecznie w końcówce skarcił ich Raphinha i to druga porażka z rzędu. Spadek jest więc uzasadniony.
Następny rywal na rozkładzie to Manchester United i z jednej strony Orły w dwóch ostatnich sezonach wygrywały na Old Trafford, ale z drugiej Czerwone Diabły poprowadzi już Ralf Rangnick, co sprawia, że trudniej się przygotować na tę rywalizację. W formie z meczu Leeds – niezależnie od tego, kto jest menedżerem rywali – o punkty będzie jednak niezwykle trudno.
LEICESTER CITY (-1)
Drużyna-zagadka ponownie atakuje. Mecz z Southampton był bardzo typowy dla Lisów – mogły go przegrać albo wygrać, gdyby Jamie Vardy wykorzystał doskonałą, podarowaną w końcówce okazję. Ostatecznie był remis 2:2. Największym pozytywem jest jednak powrót do wysokiej formy Jamesa Maddisona. Anglik znów strzelił gola, tym razem znakomicie przekładając sobie rywali i trafiając przy bliższym słupku. Nadal mimo wszystko szwankuje obrona, przez co Leicester City nie może ruszyć z miejsca.
MANCHESTER UNITED (+1)
Michael Carrick zrobił to, co do niego należało. Z posadą tymczasowego menedżera żegna się jako niepokonany, z dorobkiem czterech punktów w meczach z Chelsea i Arsenalem oraz trzech w rywalizacji z Villarrealem w Lidze Mistrzów, co zapewniło Manchesterowi United awans do fazy pucharowej. Ralf Rangnick zacznie pracę od meczu z Crystal Palace w weekend i może swojemu porpzednikowi podziękować, szczególnie, że przeciwko The Gunners już widać było zalążek tego, na czym będzie bazował Niemiec.
Bohaterem meczu był jednak Cristiano Ronaldo. To jego gol dał MU prowadzenie po przerwie i było to trafienie numer 800 w jego karierze. Później jeszcze Portugalczyk wykorzystał rzut karny, ustalając wynik na 3:2 golem numer 801. Równie dobrze można jednak powiedzieć, że to był spotkanie imienia Freda. Najpierw faul na własnym bramkarzu, kiedy nadepnął Davida De Geę i Emile Smith-Rowe trafił do pustej bramki, potem asysta przy golu Bruno Fernandesa na 1:1, a następnie wywalczona jedenastka. Ważne jednak, że Czerwone Diabły wreszcie pokazały więcej zaangażowania w grze defensywnej i zgarnęły trzy punkty. To pierwsze ligowe zwycięstwo po ponad miesiącu przerwy.
BRIGTON (-1)
Neal Maupay to Brighton w pigułce. Zepsuje dogodną okazję z trzech metrów, a potem strzeli takiego gola z przewrotki, że ludzie będą wspominali go jeszcze przez długi czas. Graham Potter i David Moyes byli dość zgodni – remis był uczciwym wynikiem. Gorzej jednak dla Anglika, że to kolejny taki wynik – siódmy w ostatnich dziewięciu kolejkach. To sprawia, że trudno oceniać Brighton, bo niby podział punktów frustruje, ale z West Hamem to w zasadzie niezły wynik. W derbach południowego wybrzeża z Southampton w sobotę przydałoby się jednak wreszcie przełamanie.
ASTON VILLA
Brak spadku mimo porażki, głównie za dobrą postawę w drugiej połowie. Gdy piłkarze Stevena Gerrarda opanowali nerwy, potrafili zagrozić Manchesterowi City i szybko zdobyli kontatową bramkę zaraz po przerwie. Mogli nawet zdobyć punkt, ale Carney Chukwuemeka zmarnował bardzo okazję na 2:2. Jest więc pierwsza porażka po zmianie menedżera, choć kibice nie powinni się przesadnie martwić. Można się było spodziewać, że The Citizens wyżej zawieszą poprzeczkę niż wcześniej Brighton i Crystal Palace.
Dla Villi najważniejszy jest proces. Widać, że organizacja gry się poprawiła, mimo początkowych nerwów i błędów wokół własnego pola karnego. Dobrze odnajduje się Ollie Watkins, który znów strzelił gola i coraz więcej pewności siebie zyskuje Emiliano Buendia. Biorąc pod uwagę, że kolejny rywal ekipy z Birmingham, czyli Leicester City, ma kłopoty w defensywie, Gerrard musi zadbać o to, żeby wrócić na właściwe tory.
SOUTHAMPTON
Można odnieść wrażenie, że Święci rozgrywają najwięcej chaotycznych meczów w Premier League. To sprawia, że ich sobotnie starcie z Brighton jest naprawdę trudne do wytypowania. Z Lisami szybko strzelili gola za sprawę Jana Bednarka, jednak po raz kolejny za kadencji Ralpha Hasenhüttla zgubli punkty z pozycji prowadzącego. Nikt nie wypada pod tym względem gorzej w tym czasie. A przecież to nawet mógł nie być punkt, gdyby Jamie Vardy wykorzystał prezent w końcówce.
Wracając do Bednarka, można stwierdzić, że Polak to pechowiec. Jeszcze się nie zdarzyło, że zdobył w Premier League bramkę i jego zespół wygrał ten mecz. Sam jednak później spóźnił się z interwencją przy golu Evansa na 1:1, więc to był słodko-gorzki występ.
BURNLEY
Bezbramkowy remis z Wolves był dość szczęśliwy, bo Burnley niemal nie stworzyło sobie sytuacji, ale udało się podtrzymać przyzwoitą serię. Z ośmiu ostatnich meczów drużyna Seana Dyche'a przegrała tylko jedno. Problem w tym, że wygrała też tylko raz. Remisów robi się trochę za dużo, dlatego The Clarets nadal są pod kreską. Spotkanie z Newcastle w weekend będzie bardzo istotne w kontekście walki o utrzymanie.
WATFORD
Szerszenie zasłużyły na punkt z Chelsea, co nawet przyznał Thomas Tuchel. Claudio Ranieri przeobraża zespół w taki, który z dużą energią pracuje bez piłki i trudno się przeciwko niemu gra, a do tego coraz lepiej wygląda współpraca duetu Joshua King i Emmanuel Dennis. Ten drugi jest w świetnej formie. Strzelał w trzech ostatnich meczach w lidze i tylko Salah ma w tym sezonie udział przy większej liczbie goli.
To była piąta porażka w siedmiu meczach za Ranieriego, jednak trzeba pamiętać, że starcie z Chelsea było czwartym z serii pięciu przeciwko drużynom, które poprzedni sezon kończyły w TOP8. W weekend zamknie ją mecz z Manchesterem City. Później można będzie zacząć patrzeć w górę, a przy takiej postawie utrzymanie w Premier League wydaje się osiągalne.
LEEDS (+1)
Mecz z Crystal Palace nie był piękny i obie strony z trudem tworzyły sobie okazje, ale dla Leeds to bardzo ważne zwycięstwo. Wyszarpane w końcówce, po rzucie karnym, może nie w pełni zasłużone, ale to nic. Orły to najlepszy przeciwnik, jakiego zespół Marcelo Bielsy ograł w tym sezonie i udało się podbudować morale przed weekedowym meczem z Brentfordem. Tu znów konieczne będą trzy oczka, bo potem wjeżdża mordercza seria z Chelsea, Manchesterem City, Arsenalem oraz Liverpoolem, czyli całą TOP4 naszego notowania.
NORWICH CITY (-1)
Niewykorzystana szansa. Newcastle przez ponad 70 minut grało w dziesiątkę po czerwnej kartce dla Ciarana Clarka, Norwich City miało lepsze okazje bramkowe i jeszcze w doliczonym czasie powinno zdobyć bramkę na 2:1, jednak skończyło się remisem. To typowy wynik, który nie cieszy żadnej ze stron, ale przynajmniej Dean Smith kontynuuje nie pokonany start jako menedżer Kanarków. Za chwilę zrobi się jednak trudniej. Beniaminka czekają starcia z Tottenhamem, Manchesterem United, Aston Villą, West Hamem oraz Arsenalem. To seria do Boxing Day włącznie.
NEWCASTLE (+1)
Kolejny raz Newcastle nie wygrywa meczu i sytuacja w tabeli robi się niewesoła. Spotkanie z Norwich City u siebie miało być kluczowe, jednak od samego początku piłkarze Eddiego Howe'a mieli pod górę, gdy czerwoną kartkę dostał Clark, ale mogą też czuć niedosyt. W końcu to oni wyszli na prowadzenie po bramce Calluma Wilsona i wydawało się, że nawet w dziesiątkę mogą dowieźć wynik. Zgubiła ich jednak kiepska gra w obronie i teraz trzy punkty będą konieczne w weekend z Burnley. Howe wierzy, że jego zespół ruszy w górę po zimowych zakupach, ale do tego czasu na rozkładzie są jeszcze Leicester City, Manchester City i Manchester United. Może być wówczas naprawdę ciepło.
EVERTON (-1)
O Evertonie mogliście w czwartek przeczytać osobny, dłuższy tekst. Jeden punkt od październikowej przerwy reprezentacyjnej mówi sam za siebie. Nikt w tym czasie nie jest gorszy w Premier League.