Nie ma drugiego takiego jak Sentino - także w kwestii polaryzowania odbiorców.
Człowiek o bezkompromisowej postawie wobec muzyki i branży. Potrafił zaskarbić sobie przychylność polskiej i niemieckiej publiczności, ale równie często ją tracił, zazwyczaj przez przypałowe decyzje pozamuzyczne. Jednak gdyby nie prawdziwy talent, to te względy oddanych fanów i fanek Sentino byłyby powierzchowne, sprowadzone do taniej sensacji i memiczności. Jego relacja z hip-hopowymi scenami Polski i Niemiec jest bardzo złożona, a szeroki katalog beefów i osobistych historii jeszcze bardziej ją komplikuje.
Niedługo ukazuje się jego kolejny niemieckojęzyczny album, Smile. Choć Sentino odgrażał się, że na naszą scenę nie wróci, to i tak co jakiś czas dostajemy od niego polskie single. I umówmy się: jest wówczas powód do świętowania. Zrozumieć fenomen Sentino jest... jednocześnie i łatwo, i trudno. Z jednej strony onieśmiela swoją szczerością, wrażliwością i dobrym warsztatem, z drugiej jego konszachty z Malikami tego świata i srogie kozaczenie mocno zastanawiają. Ale może właśnie tutaj leży klucz: w świecie niejednokrotnie żałosnych napinek i balonowych kłamstewek na potrzeby rapu, Sentino jest unikalny, wymagający bliższego przyjrzenia się, zjawiający w mało oczekiwanym momencie. A publiczność uwielbia postacie z fascynującą historią.
Cofnijmy się kilkanaście lat wstecz. Otrzaskany we freestylowych bitwach (jako Enrique) Sentence/Sentino zaczął szybko zdobywać famę w kręgach niemieckiego rapu. Trafił mu się nawet kontrakt z legendarną wytwórnią Def Jam, która niestety zdążyła zbankrutować, zanim wydała jego album. Współpracował z potęgami niemieckiego hip-hopu: wieść gminna głosi, że oprócz gościnnych zwrotek u Bushido był także jego ghostwriterem. Do siebie wziął go jednak kolejny tytan germańskiej nawijki i tak Sentino zaliczył kooperację z Sido. Przez niefrasobliwość wytwórni 5 vor 12 Records debiut, buńczucznie nazwany Ich Bin Deutscher Hip Hop, nie odniósł spodziewanego sukcesu. Czy nad Sentino ciążyło jakieś fatum? Wielu fanów tak twierdzi, ale bardziej realna wersja jest taka, że branża muzyczna - szczególnie w hip-hopowym wydaniu - to chimeryczna bestia, w której występowanie cichych katastrof jest równie prawdopodobne do astronomicznych karier z dnia na dzień. Zapewne nie pomógł również bezkompromisowy charakter artysty. Sentino, zawsze szukający dobrej platformy do działania, spojrzał więc na wschód.
Początek nowej dekady przyniósł mu konszachty z Dihem i Malikiem Montaną (wtedy jeszcze Slice Cakes) - szczególnie ta pierwsza kooperacja będzie brzemienna w skutkach. Szampana do ręki ma jeden z najlepszych refrenów w historii polskiego rapu i jest potężnym dowodem na niesamowity zmysł Sentino do melodii. Ale zbliżenie się z Dihem i Malikiem miało długofalowe skutki - kilka lat później DJ Decks powie o całej trójce, że to nieprawdziwe raperki. Stracił na tym ten trzeci, który w odróżnieniu od reszty posiada duży talent. Oczywiście, Decks nie wiedział do końca, co mówi - dorobek Sentino na niemieckiej scenie jest naprawdę mocny. Tymczasem Diho, Malik i Sentino serwują mocno melodyjny styl GM2L, który nie wszystkim przypadł do gustu. W międzyczasie Sentino zrzuca Tatuażyk, klasyk letnich, pop-rapowych bangerów. Powoli pojawiają się pęknięcia także w łonie grupy, zwieńczone mocnym konfliktem i ucieczką Sentino za granicę - rzekomo wisiał kasę niejakiemu Wujkowi Aliemu. Jakby tego było mało, wchodzi w konflikt z wytwórnią Step Records, a w tle tli się potyczka z Toonym, prztyczki od Kaza Bałagane i zatarg z Paluchem. Jak widać, próba rozplątania zawiłości, jaką jest kariera Sentino - szczególnie ta rozgrywająca się poza samą muzyką - to robota na długie tygodnie. I właśnie to jest elementem jego popularności w różnych kręgach: rozbudowane uniwersum zdrad i konszachtów, gangsterskich opowieści i kozaczenia w mediach społecznościowych.
Pod wieloma względami Sentino wyprzedzał polską scenę o kilka lat, prawdopodobnie przez orbitowanie nad sceną niemiecką, która flex na hajs i upojny, luksusowy styl życia inkorporowała z USA na długo przed młodocianymi bywalcami Vitkaca. Dodajmy do tego postironiczny, memiczny potencjał tego unikalnego artysty i przepis na fascynację gotowy. Ale gdyby nie muzyka, to Sentino byłby kolejnym Popkiem - paradną ciekawostką, o której lepiej się czyta, niż się jej słucha. Bo właśnie pod względem muzycznym polsko-niemiecki artysta również był pionierem. Dzisiaj nie rażą śpiewane refreny i melodyjne flow, które Sentino serwował już prawie dekadę temu, podobnie jak latynoskie rytmy i zastanawiające twory językowe. Niestety, to, co w dużym stopniu stanowi o jego unikalności, jest także przeszkodą w zajęciu solidnego miejsca na scenie. Ma potężnych popleczników - nagrywał z Bedoesem, Quebo jest jego fanem. Ale oprócz tego ciąży mu bagaż problematycznych plotek i opowiastek na własny temat, a do tego długa i bogata historia konfliktów.
Każdy nowy kawałek Sentino - szczególnie po polsku - to powód do świętowania dla jego oddanego fanbase’u, ale raczej dla nikogo więcej: trio Era, RIO i Algeciras, trzy (w większości) polskojęzyczne kawałki wydane w zeszłym roku to najlepsza wizytówka sporego talentu i możliwości. To wielka szkoda, bo Sentino ma sporo do zaoferowania pod względem muzyki. Długoletnie otrzaskanie na niemieckiej scenie dało mu techniczne możliwości, ucho do melodii i latynoskie wpływy pozwalają bez problemu odnaleźć się na bangerowych produkcjach, a złożona sytuacja paszportowa generuje ciekawe konstrukcje językowe. Kto wie, może jeszcze kiedyś nadejdzie czas dominacji Sentino, sukces numeru z Bedoesem z Zabójstwa lirycznego 3 pokazuje, że może to się zdarzyć w każdej chwili. Na razie możemy tylko trzymać kciuki za to, żeby częściej nagrywał po polsku, niż po niemiecku. Z całą sympatią do nawijek zza zachodniej granicy - takiego Sentino lubimy najbardziej.