Polityczny rap potrafi przeniknąć do głównego nurtu. Jak bywało wcześniej, a jak jest z tym teraz?
O ile w polskim rapie dostrzegamy jakieś reakcje na nieciekawą sytuację na świecie, o tyle amerykański, mainstreamowy hip-hop wciąż przechodzi swoją skrajnie nihilistyczną i hedonistyczną fazę. Nie ma w tym nic złego, chociaż nie sposób nie czuć lekkiego zawodu. Oczywiście, w podziemiu buzuje, ale świadomy czy nawet jawnie polityczny rap był tam obecny praktycznie od zawsze. Kiedy popatrzymy na lata 90. widać, że trochę się zmieniło, szczególnie pod względem protest songów - najbardziej bezpośredniej formy wyrażania politycznej opinii.
It Takes a Nation of Millions to Hold Us Back, wydany w 1988 roku album Public Enemy, to jedno z najważniejszych wydawnictw hip-hopowych w historii. W jakimś sensie nadało ton wielu płytom z pierwszej połowy kolejnej dekady, zgodnie z zasadą, że rap to czarne CNN, pas transmisyjny treści ignorowanych w białym nurcie głównym. Fight The Power to pierwszy wielki rapowy protest song, wypełniony po brzegi bezkompromisowymi linijkami. Dostaje się Elvisowi, Johnowi Wayne’owi, a nawet Bobby’emu McFerrinowi (Don’t Worry, Be Happy to rzeczywiście mało rewolucyjny utwór), ale najważniejsza jest myśl przewodnia - black power i wyrażanie sprzeciwu wobec rasistowskiego i opresyjnego systemu.
Co ciekawe, w tym samym roku pojawił się najsłynniejszy antypolicyjny hymn, czyli Fuck tha Police N.W.A. Utwór raperów z Compton wyznaczył najpopularniejszy teren hip-hopowej polityki - walkę z policją, głównie ze względu na jej rasizm i brutalność. Policyjny temat rezonuje do dzisiaj, bo w działaniach amerykańskich stróżów prawa zmieniło się niewiele - obecnie cały świat żyje zabójstwem George’a Floyda, czarnoskórego mężczyzny uduszonego kolanem przez białego policjanta.
W 1993 roku pojawił się kolejny antypolicyjny klasyk, Sound Of Da Police KRS-One’a, który oprócz stania na własnych nogach stał się jednym z najczęściej samplowanych numerów w historii. Police State Dead Prez z 2000 roku oferowało obraz pełen niuansów, który wkroczył godnie do kanonu politycznych rapowych szlagierów. Ale miano największego protest songu lat 90. zdecydowanie należy się 2Pacowi i jego Changes, który kwestię rasy podniósł w złożony i zniuansowany sposób, nie tracąc przy tym piekielnie przebojowych właściwości. Zresztą końcówka lat 80. i następna dekada z okładem dostarczały na listy przebojów wiele utworów, które niosły rewolucyjny i mocno krytyczny ładunek wobec rzeczywistości. Czarne CNN nadawało cały czas, ale nie powinniśmy przesadnie idealizować tamtego czasu jako idylli hip-hopowego przekazu - hedonizmu było sporo, podobnie jak pustych, technicznych wygibasów słownych.
W Polsce nie ma zbyt wielu utworów o prezydentach, a nazwiska konkretnych polityków padają rzadko (wyjątkiem jest m.in. Lech Kaczyński, który został uwieczniony w Jestem przeciw Płomienia 81 i Ja pod nogi im pluję Gurala, dzięki niezbyt progresywnej polityce narkotykowej prowadzonej za swojej kadencji jako ministra sprawiedliwości). Amerykański rap ma długą i bogatą historię utworów skierowanych czy to przeciw konkretnym prezydentom, czy samemu stanowisku. Szczególne cięgi zbierał George W. Bush junior, któremu zarzucano wiele szkodliwych dla czarnej społeczności działań. Lil Wayne miał pretensje o niekompetentną reakcję na huragan Katrina (Georgia...Bush), Immortal Technique zarzucali mu rasizm, używanie religii do celów politycznych i wciąganie Ameryki w bezsensowne wojny (Impeach The President). Jeezy w My President załatwia dwie pieczenie na jednym ogniu - dostaje się Bushowi juniorowi, ale chwali świeżo zaprzysiężonego Obamę. Epoka Trumpa wzmożyła polityczną działalność raperów i raperek, z YG i jego Fuck Donald Trump na czele. Przeciwko udającej człowieka piłce do kosza w peruce występował również Eminem - ba, Trump nawet odpowiedział na jego freestyle. Niestety nie dissem, a twittem.
Współczesność przyniosła nam wiele politycznego rapu, z różnych rejestrów popularności, ale tylko jeden prawdziwy hymn. This Is America Childisha Gambino to utwór odważny w formie, prosty w treści i podbity atrakcyjnym teledyskiem. Idealna kombinacja na nasze czasy, porównywalna do sukcesu Changes 2Paca. Ale mocnych głosów nie brakuje - Land Of the Free Joeya Bada$$a z jego bardzo politycznej płyty ALL-AMERIKKKAN BADA$$ może nie osiągnął stratosfery popularności This Is America, ale był dość znaczącym utworem, malującym niezbyt wesoły obraz rasistowskiej Ameryki. Story Of OJ Jaya - Z może nie jest protest songiem w klasycznym rozumieniu, ale to utwór na wskroś polityczny, zniuansowany i miejscami szokujący. Nie można zapominać o Kendricku Lamarze i jego Alright, wyśmienitej próbce politycznego talentu, jaki pokazał na jednej z najlepszych (i najbardziej politycznych) płyt w historii rapu - wydanym w 2015 roku To Pimp A Butterfly. Ciężko pominąć także Kanye Westa, który z kwestiami politycznymi miota się na różne strony, czasem sprowadzając na siebie gromy (np. kiedy kokietował Donalda Trumpa), a czasem błogosławieństwa, jak w przypadku New Slaves, trzeźwiącym i mocnym singlu z kontrowersyjnego i ogromnie wpływowego Yeezusa z 2013 roku.
Powyżej linii głębokiego undergroundu, a poniżej mainstreamowego blichtru operuje wielu artystów, których głos jest na wskroś polityczny. Może ktoś z tego grona upichci rezonujący z szerszą publicznością protest song, hymn przeciw opresji współczesności? Ławka jest mocna, zaczynając od tych, którzy już zamoczyli palec w basenie największej popularności, jak Denzel Curry, Killer Mike (solo lub z EL-P pod szyldem Run The Jewels), czy JID, nieśmiało próbujący się w afrofuturyzmie. Nie wolno ignorować potężnych kobiecych głosów, które mają na koncie mocne polityczne stanowiska, jak Rapsody czy Princess Nokia. Z podziemia głośno dudnią mistrzowie współczesnego świadomego rapu o bardziej eksperymentalnym charakterze, jak JPEGMafia, Open Mike Eagle czy Quelle Chris, który na Guns przeprowadził znakomitą wiwisekcję samobójczej pasji Amerykanów do broni palnej. Potencjał na bunt przeprowadzony szerokim frontem jest. Pytanie, czy przejęty przez kodeinową i lifestyle’ową brać mainstream jest gotów ten potencjał realizować. Trzymamy kciuki, bo siła rapu jest naprawdę wielka i aż żal, żeby marnować ją wyłącznie na bezpieczny nihilizm i hedonizm. Mniej Nava, więcej Rapsody i będziemy bezpieczni!