PR rzecz bardzo ważna, tym bardziej w tak wysyconej nadprodukcją rzeczywistości, ale to już lekka przesada.
Chciałoby się powiedzieć, że już dawno minęły czasy, gdy to, co pojawiało się na ekranie, było automatycznie brane za prawdę. Jak jednak przekonują liczne przykłady, nie do końca tak jest, więc poniekąd rozumiemy fakt, że marki zabezpieczają się na wypadek niekoniecznie korzystnych dla nich interpretacji poczynionych przez widzów.
O tym, że giganci rzekomo traktują tę sprawę wyjątkowo poważnie, przekonuje niedawny wywiad Riana Johnsona dla Vanity Fair. Reżyser, który stał m.in. za filmami Na noże czy Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi zdradził, że owszem, Apple pozwala wykorzystywać w filmach iPhone'y, ale jest jeden haczyk – kontekst nie może być negatywny. Ergo: zła postać nie może używać tego smartfona.
Każdy filmowiec, który ma w swoim filmie jakiegoś bad guya, chce mnie teraz zamordować – zażartował sobie Johnson. Mimo aspektu śmieszkowego, trzeba jednak przyznać, że taka ingerencja może prowadzić w prostej linii albo do spłaszczenia scenariuszy z tajemnicą (w końcu niektóre, bardzo konkretne produkty bywają czymś więcej niż tylko tłem akcji), albo nawet, w skrajnych przypadkach, uwalenia danej intrygi. Nie tędy droga, oj, nie tędy...