Wszystkim nam brakowało tak zaciętej rywalizacji o prymat w północnym Londynie, szczególnie że tym razem jej stawką może być Liga Mistrzów. Arsenal i Tottenham, zbliżając się do finiszu sezonu Premier League, są świadome swoich sił i ograniczeń, ale menedżerowie obu drużyn muszą skupić się obecnie na uwypuklaniu tylko tych mocnych stron. Antonio Conte ma bez wątpienia bardziej doświadczony zespół, choć Włoch widzi, jak Mikel Arteta szybko nauczył się funkcjonować w tym biznesie i wie, że za nic w świecie nie może go zlekceważyć. A jego dzieciak, oprócz nieobliczalności, coraz częściej pokazują charakter.
W weekend The Gunners i Spurs wygrali bardzo ważne mecze. Bukayo Saka i spółka po porażce z Liverpoolem w środku tygodnia bardzo szybko chcieli wskoczyć na wysokie obroty, nie wypaść z właściwego rytmu. To kluczowe w tej fazie rozgrywek. Dlatego tak ważne było zwycięstwo nad Aston Villą.
Ciekawy wątek wywiązał się już po meczu, gdy Saka powiedział, że przydałaby mu się większa ochrona ze strony sędziów, na co Steven Gerrard, menedżer Villi, odparł, że tak wygląda ten sport i piłkarz Arsenalu „jeszcze się nauczy”. Były kapitan Liverpoolu wyliczył ile miał operacji, gdzie ma wstawione śruby i zaznaczył, że ceną za grę w Premier League jest to, że dziś nie może normalnie pójść poćwiczyć w siłowni.
POZWÓLCIE IM SIĘ CIESZYĆ
Conte będzie wyłapywał na swoim radarze wszelkie sygnały słabości, z tej perspektywy to błąd reprezentanta Anglii, ale trudno jednocześnie mieć pretensje do Saki, bo zawodnicy tacy jak on – szybcy i techniczni – zawsze będą mieć pod górkę.
Młoda drużyna Artety przechodzi szkołę życia w elicie, jednak warto pamiętać, że dość dobrze sobie z tym radzi, czego dowodem jest wygrana na Villa Park. Nie podoba mi się komentarz Ashleya Younga, który stwierdził, że zawodnicy gości zachowywali się po ostatnim gwizdku tak, jakby zdobyli mistrzostwo Anglii. Nigdy nie zrozumiem tych, którzy są przeciwnikami radości, o to przecież chodzi w sporcie – zwyciężaj i świętuj. Dla Arsenalu takie wygrane są jak malutkie mistrzostwa, które mają doprowadzić do nieco większego mistrzostwa – czwartego miejsca. Klub z północnego Londynu chce odzyskać swoje dawne tereny i jest tego naprawdę blisko.
Ale miało być przecież o Tottenhamie, a Spurs pokazali w niedzielę kawał dobrej piłki. Ten sezon jest dla nich wyjątkowo nieudany w kwestii derbów, przed starciem z West Hamem United byli najgorszą ekipą w bezpośrednich potyczkach w stolicy. Wyszli jednak na ten mecz z mocnym postanowieniem, że da się przerwać zamknięty krąg w jaki wpadli w ostatnich tygodniach – porażek przeplatanych zwycięstwami.
Po tym jak pokonali Brighton and Hove Albion w środku tygodnia, poprawili bardzo ważnymi trzema punktami na Tottenham Hotspur stadium. Szczególnie w pierwszej połowie zdominowali rywala, oddali mu nieco inicjatywy na początku drugiej, ale w odpowiednim momencie wyprowadzili skuteczny cios załatwiający sprawę. Conte – nawiązując do klasyki gatunku Brendana Rodgersa – naprawia samolot w czasie lotu i całkiem nieźle mu to idzie. Włoch zdaje się nie zważać na turbulencje, traktuje je jak coś normalnego, a sposobem radzenia sobie z przeciwnościami losu jest pełna moc silników. Nie ma teraz czasu na kalkulacje.
WRÓCIŁA TELEPATIA
Te dwa najważniejsze znów funkcjonują jak należy. Kane i Son zademonstrowali typową dla siebie telepatię, śrubują rekord wypracowanych sobie wzajemnie sytuacji kończonych golami, choć tym razem to Anglik występował w roli podającego. Napastnik tak dobrze czuł się w spotkaniu przeciwko WHU, że postanowił zanotować asystę nawet przy bramce samobójczej Kurta Zoumy. I choć nie udało mu się ustanowić rekordu osobistego – zdobyć bramek w pięciu meczach Premier League z rzędu – to z boiska miał prawo schodzić jako bohater. Na pocieszenie zostaje mu przeskoczenie Wayne’a Rooneya w klasyfikacji najskuteczniejszych graczy w meczach wyjazdowych. Gol strzelony Brighton dał mu pozycję lidera. Teraz czas zaatakować kosmiczny wynik Alana Shearera i spróbować zostać najlepszym strzelcem w erze Premier League.
Conte – nawiązując do klasyki gatunku Brendana Rodgersa – naprawia samolot w czasie lotu i całkiem nieźle mu to idzie.
Dwie wygrane z rzędu sprawiają, że Conte może z większym spokojem przygotować zespół na kolejne batalie. Kalendarz nie wygląda źle, ale musimy pamiętać, że to zespół, który po zwycięstwie nad Manchesterem City potrafił przegrać z Burnley. Dlatego z spotkania z Newcastle, Aston Villą, Brighton, Brentford i Leicester, jakie czekają na nich do końca kwietnia, nie mają prawa dopisywać sobie punktów.
Conte może się cieszyć z tego, że wspomniani Kane i Son nie są osamotnieni, a ostatnie transfery, czyli Bentancur i Kulusevski, to naprawdę wartościowe wzmocnienia pierwszej jedenastki. W wysokiej formie jest ostatnio Romero, Hojbjerg wraca na odpowiednie obroty. To świetne sygnały dla kibiców Spurs.
JAK ZA POCHETTINO
Tottenham dzielą od Arsenalu trzy punkty. Kanonierzy mają jedno spotkanie rozegrane mniej, a przed oboma zespołami jeszcze bezpośrednia konfrontacja. Na The Emirates piłkarze Artety udzielili sąsiadom bolesnej lekcji gry, jednak od tamtej pory sporo się zmieniło. Niewykluczone, że to właśnie mecz na Tottenham Hotspur Stadium zdecyduje o tym, kto będzie czwarty na koniec sezonu.
Spurs nie skończyli kampanii poniżej Arsenalu od rozgrywek 2015-16. To ostatni raz, kiedy The Gunners byli w czwórce, a dokładniej – wyprzedzili odwiecznego rywala w ostatniej kolejce, finiszując na drugim miejscu.
Conte jest świadom mankamentów swojego zespołu, choćby kiepskich stałych fragmentów, ale też widzi, że jego zawodnicy oprócz tego, że zaczęli biegać więcej, podnieśli jakość samego futbolu. Patrzy się na to z dużą przyjemnością, to samo zresztą możemy mówić o Arsenalu. Nikt nie mówi dzisiaj o niedoszłym transferze Kane’a do Manchesteru City, ten temat właściwie umarł śmiercią naturalną. Tottenham znów wydaje się być zespołem zbliżonym mentalnie do tego, co oglądaliśmy za czasów Mauricio Pochettino. Conte buzuje od emocji, ale w środku musi zachować spokój. Arsenal nad nim, a Manchester United za plecami. Jeden fałszywy ruch, jedna powtórka z Burnley, a wypadasz z tej gry.