Sami na przekór światu. Bawarski spokój, który otworzył gablotę RB Lipsk

Zobacz również:Piłkarz z własną podobizną na plecach. Leroy Sane — nowa ekstrawagancja Bayernu
Puchar Niemiec
Joern Pollex/Getty Images

Piąty raz na sześć prób ukończyli Bundesligę w strefie Ligi Mistrzów. Za każdym razem wchodzili do europejskich pucharów. Byli w trzech z czterech finałów Pucharu Niemiec. Dwa razy w ciągu trzech lat grali w półfinale europejskich pucharów. Wreszcie zdobyli pierwsze trofeum. Znów okazało się, że w tym projekcie każdy sezon jest po coś. Każdy w jakiś sposób zbliża tę franczyzę do szczytu.

Media mają skłonności do rysowania świata w czarno-białych barwach. Ale tym razem nie byłaby to przesada. Zestaw finalistów Pucharu Niemiec sam skłaniał do opowiadania o kontrastach i nie mógł bardziej skłaniać do kreowania wojny światów. Choć konstrukt RB Lipsk nie podoba się wielu działaczom, najbardziej protestują przeciwko niemu kluby formatu SC Freiburg. Jedni próbują przetrwać w piłkarskim biznesie organicznie. Grają zgodnie z regułami. Szkolą najlepiej, jak potrafią, zyski ze sprzedaży najlepszych zawodników inwestując w infrastrukturę. Nadludzkim wysiłkiem stawiają nowy stadion, by być konkurencyjnym na rynku dużych ryb. Sięgają po graczy niedocenianych, próbując widzieć więcej niż inni. I oferują piłkarzom inkubator do rozwoju w krainie stabilizacji, niewielkiej presji i nastroju braterstwa. Drudzy sukces piłkarski budują na dopalaczach. Śmieją się regułom w twarz. Podbierają innym najciekawszych juniorów, wykorzystując bogactwo. Powstali w miejscu, w którym stadion już był, tyle że niewykorzystany. Sięgają po największe talenty Europy. Tak, RB Lipsk jest dobrze zaplanowanym sportowym projektem. Ale i tak w finale całe Niemcy kibicowały SC Freiburg. Głównie dlatego, że reprezentuje wszystko, czym Lipsk nie jest.

Długo wydawało się, że jak w bajkach, “dobro” wygra ze “złem” albo romantyzm pokona kapitalizm. Freiburg prowadził, wykorzystując trudną do wytłumaczenia bierność faworyta. Pierwszego gola w berlińskim finale strzelił Maximilian Eggestein, symbol polityki transferowej klubu z Fryburga. 25-latek rok temu spadał z Bundesligi z Werderem Brema, więdnąc w otoczeniu, które nie sprzyjało rozwojowi. Klub z Badenii przejął go za pięć milionów euro, dając wszystko to, czego nie miał na północy Niemiec — spokój, harmonię, stabilizację. W minionym sezonie był podstawowym zawodnikiem ekipy, która załapała się do europejskich pucharów. Lipskowi strzelił jednego z najważniejszych goli w życiu. Po 57. minucie, gdy Marcel Halstenberg z RB wyleciał z boiska z czerwoną kartką, było blisko, by to jedno trafienie wystarczyło do największego sukcesu w historii klubu. Wtedy jednak Lipsk pokazał siłę.

Złorzeczenia 40 tysięcy fryburskich kibiców, którzy przejechali cały kraj, by tego wieczoru być na Stadionie Olimpijskim w Berlinie i milionów Niemców, którzy śledzili finał w telewizji, okazały się napędem dla graczy z Lipska. Niesprzyjające okoliczności tylko ich zmotywowały. Znajdowali się na najlepszej drodze, by przypiąć sobie łatkę przegranych. W przypadku trzynastoletniego klubu trudno mówić o tożsamości, powtarzalnym rysie, odniesieniach do przeszłości. Wszystko jest czystą, dopiero zapisywaną kartą. To obecna drużyna decyduje, jaki będzie gen RB Lipsk. Im dłużej ktoś jest na mapie, tym większa szansa na powstawanie mechanizmu samospełniającej się przepowiedni. “Byki” były w finale Pucharu Niemiec trzeci raz w ciągu trzech lat. Dwa poprzednie przegrały. W tym sezonie zmierzały po dwa trofea, ale nie poradziły sobie w półfinale Ligi Europy z Rangersami, a w lidze na finiszu wpadły w kryzys. Porażka z klubem z Fryburga zaczynałaby im przypinać etykietę ludzi niezdolnych, by doprowadzić sprawy do końca.

BAWARSKI SPOKÓJ

Zrobili to w iście bawarskim stylu: w dziesiątkę zaczęli grać lepiej niż w jedenastu, strzelając wyrównującego gola i sprawiając wrażenie, że są w stanie załatwić sprawę nawet bez dogrywki. Nie udało im się. Gdy rywale się pozbierali, dwa razy obili obramowanie ich bramki, ale zawsze po niewłaściwej stronie. W końcówce Lipsk chyba powinien był dostać karnego, jednak sędzia nie odważył się go podyktować, być może podświadomie wiedząc, jaki lincz by go czekał, gdyby trzy minuty przed końcem dogrywki dał Lipskowi stykową jedenastkę. Piłkarze Domenico Tedesco sprawiali wrażenie, jakby ich to jednak w żadnym stopniu nie ruszało. Dwa przegrane finały, gra w dziesiątkę, konieczność odrabiania strat, dwie stuprocentowe sytuacje rywali, niepodyktowany karny, kiepska forma ostatnich tygodni, rywal, z którym w tym sezonie ani razu nie wygrali? Obojętne. Strzelili wszystkie karne tak, jakby byli w stu procentach przekonani, że puchar im się w końcu należy.

BUDOWANIE TRADYCJI

Tak, RB Lipsk zaśmiał się z reguł obowiązujących w europejskiej piłce. Tak, jest projektem, w którym trudno się zakochać, widząc jak fani Rangersów, płaczą po każdym golu, a fani Lipska nie wykorzystują puli dwóch tysięcy biletów na półfinał europejskiego pucharu. Tak, kto widzi w futbolu coś więcej niż tylko kopanie piłki, ten czuje, że coś w RB nie gra. Ale na końcu, czy tego piłkarskie Niemcy chcą, czy nie, to właśnie takie wieczory jak ten berliński, wpisują RB Lipsk na tamtejszą piłkarską mapę. Bo nazwa klubu zostanie wygrawerowana na trofeum. Bo kibice będą mieli co wspominać. Bo piłkarze, którzy wznieśli puchar, zostaną legendami. Ralf Rangnick powiedział przed laty, że za pięćset lat Bayern Monachium i Borussia Dortmund będą miały sześćset lat, a RB Lipsk pięćset. I tego wieczoru został postawiony pierwszy krok do zrobienia z Lipska marki. Bo przecież ją wyrabia się trofeami. A oni po trzynastu latach wstawili pierwsze do gabloty. Teraz pójdzie już łatwiej.

INNA MIARA

Świat nie jest sprawiedliwy. SC Freiburg też ma dobry skauting. Gdyby miał możliwości Lipska, też pewnie zorientowaliby się, że Christopher Nkunku i Dani Olmo są dobrzy. Nie mieli jednak do nich startu, bo u nich na koszulkach jest logo Schwarzwaldmilch, a nie Red Bulla. Ale jako że świat nie jest sprawiedliwy, nie można przykładać jednej miary do wszystkich. Tak, klub z Fryburga, mimo fantastycznego sezonu, został z niczym, bo na obu frontach przegrał z Lipskiem: Bundesligę skończył trzy punkty za nim, tracąc szansę na pierwszy w historii udział w Lidze Mistrzów, w Pucharze Niemiec został tylko finalistą. Jednak tak naprawdę nie został z niczym.

Wycisnął z potencjału maksimum: w trakcie jednego sezonu wszedł do finału Pucharu Niemiec, awansował do Ligi Europy i otworzył nowoczesny stadion. Co za czasy, by być fryburczykiem. Gdyby mierzyć osiągnięcia relatywnie do możliwości, SC Freiburg byłby jednym z wygranych sezonu.

PLAN MINIMUM

Do Lipska przykłada się inne standardy. On zrobił jedynie tyle, by zakończonego sezonu nie uznawać za porażkę. W lidze obsunął się z drugiego miejsca na czwarte, w Lidze Mistrzów nie wyszedł z grupy, a w Lidze Europy potknął się na Rangersach, choć przecież Eintracht Frankfurt, który wygrał te rozgrywki, dysponuje mniejszym potencjałem. W Pucharze Niemiec skorzystał z rzezi faworytów. Do końcowego triumfu nie musiał pokonać Bayernu, Borussii Dortmund ani Bayeru Leverkusen. W drodze do finału ograł II-ligowe Sandhausen, Hansę i Hannover 96, IV-ligowy Babelsberg oraz, po męczarniach, Union Berlin i SC Freiburg. Dla drużyny punktującej w rundzie rewanżowej najlepiej w Niemczech brzmi to, jak plan minimum, a nie jak epokowy sukces.

ODPORNOŚĆ NA CIOSY

Koniec końców liczy się jednak gablota, więc trzeba pochylić głowy przed macherami z Lipska. Znów okazało się, że w tym projekcie każdy sezon jest po coś. Każdy w jakiś sposób zbliża tę franczyzę do szczytu. Piąty raz na sześć prób ukończyli Bundesligę w strefie Ligi Mistrzów. Za każdym razem wchodzili do europejskich pucharów. Byli w trzech z czterech finałów Pucharu Niemiec. Dwa razy w ciągu trzech lat grali w półfinale europejskich pucharów. Wreszcie zdobyli pierwsze trofeum. W sezonie, w którym stracili trenera, obrońcę i kapitana właśnie świętujących mistrzostwo Niemiec, stopera szykującego się do finału Ligi Mistrzów i dyrektora sportowego dopiero co triumfującego w Lidze Europy. W sezonie, w którym w grudniu byli na jedenastym miejscu w lidze. Jak krytycznie by nie oceniać projektu Red Bulla, jego odporność na ciosy musi imponować.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.
Komentarze 0