
W podziemiu? Niektórzy robią z tego religię / A ja sram gdzie to leci, ważne, kur*a, czym jest - rapował wiele lat temu Smarki Smark. Od tamtego czasu scena ewoluowała, realia rynkowe bardzo się zmieniły, a podział na pierwszy i drugi obieg właściwie stracił sens. Wskrzeszamy go jednak na moment, by przypomnieć o tym, jak fascynującym zjawiskiem był krajowy underground. Zresztą - pozostaje nim nadal.
I to nieważne, czy na Vivie twój klip leci/Bo można być królem undergroundu jak Smark i Tetris - to dla odmiany cytat z kawałka Styl, flow, oryginalność Eldoki. My wybraliśmy sześć legend, które definiowały podziemie kiedyś i definiują je dzisiaj. Na potrzeby tego zestawienia przyjęliśmy zasadę, że nie bierzemy pod uwagę artystów, mających na koncie legalne (he he) wydawnictwa. I w ten sposób odpadł choćby Reno, który jako autor Następnego levelu powinien się tu znaleźć. Cóż - dura lex, sed lex.
LSO
Liryka Składu Ostródzkiego powstała na początku ubiegłej dekady, a w kolejnych latach krystalizował się zarówno jej skład osobowy, jak i brzmienie, które dziś należy rozpatrywać w kategoriach antropologicznego fenomenu. No bo jak inaczej odnieść się do tego, że dawno temu na Warmii i Mazurach doszło poniekąd do odkrycia cloudów, chillwave'u czy vaporwave'u?
Wymykanie się definicjom. Pomimo upływu czasu wciąż nie da się jednoznacznie określić co to się stanęło?! W utworach LSO dzieje się więcej niż w Interstellar Nolana, a styl kolektywu jest trudniejszy do wyjaśnienia niż kręgi zbożowe w Wylatowie, polskiej stolicy UFO. Oni wyprzedzili swoje czasy, dokonując dziwacznego połączenia ulicznego rapu, muzyki chodnikowej i lo-fi elektroniki. Jak deklarował Gog w Gazecie Ostródzkiej - to nie jest hip-hop i nigdy to nie będzie hip-hopem: Ja nawet nie używam na to takiego określenia. Ale mój rap to jest opowieść o człowieku, ciężkich, a czasem lepszych sytuacjach życiowych, miłości i nienawiści. Mam nadzieję, że szersze grono, a właściwie ktoś zupełnie temu obcy, coś dla siebie w tym znajdzie. LSO gra nowatorskie, coraz bardziej różnorodne brzmienia, świeże rytmy dla zmęczonych uszu. Wciąż staram rozwijać się w tym kierunku. (Marek Fall)
Brudne Serca
Nie ma w historii underu marki, która zrobiła tak niewiele pod swoim szyldem, a udało jej się zdobyć nie tyle fanów, ile hard wyznawców. Gorzowskie Brudne Serca są najprawdopodobniej najbardziej hajpowanym składem w historii polskiego podziemia, na co złożyły się wcale nie tak liczne kawałki nagrane w duecie (choć bootleg Getto Głów to jest kozak) i może przede wszystkim solowe sztuki, które w mig zostały klasykami gry.
Bycie duetem marzeniem. Jedną z największych bolączek nadwiślańskiej rapgry jest fakt, że nawet najfajniejsze tandemy składają się z raperów o różnym poziomie potencjału, dlatego siłą rzeczy ktoś w nich świeci mocniej, a ktoś mniej. W BRD SRC nigdy nie było tego problemu – chociaż luzacki Smarki i napięty Zkibwoy są skrajnie różnymi nawijaczami pod względem stylu i mentalu, w swoim peaku nie dopełniali się, tylko stanowili duet stworzony z topu topów w swoich niszach. Dość powiedzieć, że w 2005 roku każdy z nich wydał odrębnie klasyczny już nielegal (odpowiednio Najebawszy oraz Obskurw King), co jest sytuacją z gatunku niesamowitych. Ktoś powie, że z sympatią fanów bywało już różnie, bo to ten pierwszy dostał po latach własny, błagalno-powrotny billboard w Gorzowie Wielkopolskim, ale przecież chodzi koniec końców o dostępność – Jobikz mniej lub bardziej funkcjonuje w polskim krajobrazie rymów i bitów, zaś Juras zrobił swoje i poszedł załatwiać inne sprawy. Czekamy zatem jak co roku na wigilię, bo a nóż, widelec... (Krzysiek Nowak)
HEWRA
HEWRA to święci szaleńcy polskiego rapu. To niewytłumaczalny fenomen jak la chupacabra. Czy w tym wariactwie w ogóle jest metoda? - zastanawialiśmy się w artykule HEWRA: rozbieramy zjawisko na części pierwsze z jesieni 2017 roku, który pozostaje jednym z najbardziej poczytnych tekstów w naszej historii. I to nie może dziwić - aura tajemniczości czy multimedialne podejście do sztuki sprawiają, że warszawski kolektyw przyciąga uwagę jak magnes.
Popkulturowe szaleństwo. HEWRA jest równocześnie retro i up-to-date. Nawiązuje niejako do źródeł psycho rapu, ale przecież współczesnego mamrotania, ad-libów czy auto-tune’a jest tutaj pod korek. Niby to wciąż rap, ale często bliżej mu do glosolaliów i muzyki obrzędowej, a na każdym kroku znaleźć można pozagatunkowe odniesienia - od holenderskiego techno do Jane’s Addiction. A do tego dochodzi jeszcze przecież bardzo spójna, duchologiczna warstwa wizualna i osadzenie twórczości Hewry w kulturze graffiti. To jest realizm magiczny czasów MDMA; Symulakry i symulacja Jeana Baudrillarda w praktyce! Siadamy głęboko w fotelach, zapinamy pasy i startujemy! (Marek Fall)
Jimson
Nie ma chyba osoby, która podałaby w wątpliwość to, że Jimson jest legendą. Ba, powiedzenie głośno frazy król podziemia w gronie kumatych, obcykanych w undergroundzie słuchaczy nie spotka się raczej z szyderstwem. Mówimy w końcu o raperze, którego chwalebnymi wyimkami z kariery można byłoby obdarzyć tabuny nawijaczy, a i tak zostałoby jeszcze sporo dla niego samego.
Elastyczność. Liczba atutów Jimsa zawsze była porażająca – praktycznie w każdym elemencie rapowego rzemiosła radził sobie dobrze (tu akurat kłania się flow, przynajmniej w niektórych momentach) lub bardzo dobrze. Praktycznie, ponieważ elastyczność stylistyczna zawsze u niego szczególnie imponowała, a dodatkowo uwypuklała wachlarz zalet. Szybki przelot przez dyskografię udowadnia, że nie ma w tym cienia przesady. Nie da się znaleźć szufladki tekstowej, w której by się przez te wiele lat nie sprawdził – braggowo-panczowo umiał dowalić tak, że beef z VNM-em do tej pory jest wspomniany z rozrzewnieniem, konceptowo (a zarazem koncertowo) rozegrał niełatwą Gorączkę w Parku Igieł, a przecież jeszcze nie wspomnieliśmy o tych kawałkach, w których działy się one-linerowe cuda na pograniczu konkretu i poezji. Ogromna szkoda, że w jego przypadku zwyciężyła miłość do pisania o koszykówce, ale cóż, tracki pozostają. (Krzysiek Nowak)
Ćpaj Stajl
Europejskie miasto kultury, co krok awantury – nawijał w 2002 roku Popek na debiutanckiej płycie Firmy. I choć ten akurat bit z albumu Z dedykacją dla ulicy był dosyć klasyczny, to krakowska reprezentacja JP również ma swoje zasługi na polu łączenia syntetycznych, klubowo brzmiących bitów z hardym, podwórkowym rapem. Polu, które właśnie szturmem bierze ekipa Ćpaj Stajl - pisał Filip Kalinowski w tekście Kim są autorzy jednego z najciekawszych mixtape’ów roku?, poświęconym autorom instant classic - LATO W GHETTCIE 2018
Skrajna niejednorodność. Pod względem nieoczywistego połączenia biegunowo różnych właściwości Ćpaj Stajl przypominają nieco LSO i HEWRĘ. Weźmy na przykład to, że są hardkorowi do szpiku kości, a przy tym dysponują nieskończonymi pokładami wrażliwości. Albo znajdują się tak blisko ulicy jak tylko się da, ale przecież bez trudu można podpiąć ich pod neopsychodelię. A z jeszcze innej strony - potrafią popaść w czarnowidztwo i dramatyzm, by zaraz potem epatować chamskim humorem. Najbardziej fascynuje jednak ich muzyczne wysublimowanie. Przecież na Lecie w ghettcie i w Dwóch kolorach można natrafić na takie rozwiązanie melodyczne czy progresje akordów (he he), które zwyczajnie nie miały prawa się wydarzyć u wykonawców o takiej a nie innej charakterystyce. (Marek Fall)
Wankej
Opolski skład Dinal był ucieleśnieniem polskiej truskulowej jazdy – zawsze było w tym więcej błyskotliwości i techniki w pisankach niż czystych umiejętności przy mikrofonie, ale autentyczna, często manifestowana zajawa i maksymalne eksponowanie własnych doskonałości dały efekt w postaci rapowej nieśmiertelności, ze szczególnym naciskiem na album W strefie jarania i w strefie rymowania. Motorem napędowym, oczywiście nic nie ujmując reszcie grupy, był z pewnością Wankz, archetypiczny raper rozkminiacz.
Piękny umysł. Wskazywanie tu innej rzeczy można byłoby przyrównać do stwierdzenia, że w przestronnym domku nad wielkim, krystalicznie czystym jeziorem najbardziej podobają się komuś standardowe schodki. Czyli droga wolna, ale to jednak szukanie kwadratowych jaj dla alter-atencji. Wankej idealnie wpisał się w czasy, gdy tekst musiał być o czymś, a nie funkcjonować na zasadzie jeszcze jednego instrumentu. Zaowocowało to tyloma klasycznymi wersami z napiętrzeniem wielokrotnych rymów, że aż chciało się założyć mentalny truskulowy sweterek i rozrysować markerem zawiłości techniczne jak Jacek Gmoch. Co warte podkreślenia, to nigdy nie były wyłącznie kompozycyjne, fasadowe cacka; nawet gdy dominowało przymrużenie oka, to stała za nim jakaś refleksja, bo w końcu wyszły z głowy magistra rapersa. Swoją drogą – ciekawe, jak dziś dr Michał Wanke, socjolog, określiłby młody rap z Polski. Coś nam się wydaje, że mógłby przywołać swoje Tym nowym kotom sprzedałbym buty jak Deichmann. (Krzysiek Nowak)