Scyzoryk Liroya skończył 25 lat. Przyglądamy się temu kultowemu kawałkowi

Zobacz również:Musical sci-fi. Kulisy trasy „Psycho Relations” Quebonafide (ROZMOWY)
Sopot Festival 2014, Poland
fot. Michal Fludra/NurPhoto

Można różnie oceniać działania legendarnego rapera w XXI wieku, ale nie da się ukryć, że jego debiut na scenie muzycznej zmienił wiele.

Nie wiem czy było to w 1995 roku, czy może chwilę później, ale nigdy nie zapomnę, jak mój kuzyn z Pułtuska, w tajemnicy przed resztą rodziny, próbował dać mi namiastkę muzycznej edukacji. Puścił wtedy właśnie Scyzoryka, który dla małoletniego umysłu (miałem wtedy 8 lat, ewentualnie rok, góra dwa więcej) był wstrząsającym doświadczeniem.

Agresywna, rytmiczna mowa pod energetyczny, mocno osadzony w ciężkich gitarach beat... Ten kawałek po prostu robił wrażenie, także przez to, że w jakimś sensie istniał w próżni – dostępność amerykańskiego hip-hopu, szczególnie na prowincji, była ograniczona bądź wprost nieistniejąca. Dla wielu utwór Liroya, trafiony przypadkiem w radiu czy pokątnie w telewizji, był pierwszym kontaktem z rapem. Historyczne znaczenie tego utworu jest nie do podważenia i chociaż rap istniał w jakimś wymiarze na naszej ziemi, to zasięg rapera był dość znaczący. Należy także zaznaczyć fakt, że to utwór o Kielcach, a nie o egzotycznej Warszawie, co jeszcze wzmacniało identyfikację wielu młodych ludzi z mniejszych ośrodków z jego treścią. Mieście pełnym cudów, brudów / Śmieci, żuli, dziwek, budów / Księży, uprzęży, sklepów pełnych węży (boa) / Wystarczy spojrzeć dookoła / Tego nie ma w podręcznikach i nie mówią o tym w szkołach. Krajobraz Polski lat dziewięćdziesiątych został zawarty w tych odrobinę koślawych, ale bardzo plastycznych i obrazowych wersach, które rzeczywistość prezentowały bez filtra, za to z siarczystymi przekleństwami. O ile oczywiście trafiło się na nieocenzurowaną wersję.

Genealogię amerykańskich rymów i bitów wyprowadza się od soulu i funku. U nas sprawa wygląda trochę inaczej – pewne gałęzie polskiego rapu u swoich korzeni mają punk rocka. Liroy rapował już jako nastolatek i ciężko pracował na swój sukces, próbując swoich sił w najróżniejszych projektach muzycznych; zjeździł trochę Europy, poznał break dance, ale po powrocie do kraju udzielał się w punkowym zespole Dekret. Gitarowe brzmienie posiada u nas tradycyjną moc skojarzenia z buntem, zatem nic dziwnego, że chłopak po technikum, krytycznie patrzący na syf transformacyjnej Polski, wybrał taką drogę ekspresji.

W 1992 roku jako PM Cool Lee wspólnie z muzykami z Dekretu, ANKH i The Lovers wydał kasetę East On Da Mic. Już przed jej wydaniem pojawiał się w TVP w kolorowych teledyskach. Dopiero zmiana ksywy przyniosła mu ogólnopolską sławę i poczesne miejsce w dziejach polskiego rapu. Scyzoryk trafił na dobry czas i mimo najróżniejszych ograniczeń i przeszkód, z jakimi utwór zmagał się w mediach (od cenzury po reakcje na dziwną czy niesłuchalną muzykę), rozlał się na cały kraj, stając się formacyjnym doświadczeniem muzycznym dla sporej części pokolenia. Kiedy zaczęto się zastanawiać, kim jest człowiek stojący za tym singlem, okazywało się, że to swój chłop, niewstydzący się proletariackiego pochodzenia i bardzo ciężko pracujący. Warto dodać też, że w przeboju pojawiają się także jego kieleccy krajanie ze Wzgórza Ya-Pa 3, co było ciekawym wprowadzeniem do instytucji rapowego featuringu. Pierwszy rap, pierwszy featuring, pierwszy teledysk – na wczesnym etapie dziejów Liroya jest pełno pionierskich wątków. To właśnie on brał udział również w pierwszym głośnym polskim beefie, który zgotował mu Nagły Atak Spawacza. Konflikt rozgrywany przy pomocy wulgarnych i ofensywnych kawałków był szokującą nowością na polskiej ziemi – i to na tyle, że pisały o nim niemuzyczne media.

Sądząc po ogromnym sukcesie winylowej reedycji, która mimo wysokiej ceny rozeszła się na pniu, kultowy track Liroya wciąż elektryzuje wielu słuchaczy. Owszem, sporym czynnikiem jest tutaj nostalgia, ale także fakt, że dla wielu to po prostu pierwszy kontakt z rapem w życiu. Z pewnością znajdzie się wiele argumentów na rzecz innych wydawnictw z tamtego czasu, które może były i lepiej zarapowane czy ciekawiej wyprodukowane, ale żadne z nich nie miało takiej siły rażenia i zasięgu. To właśnie w Kielcach rozpoczęło się coś wyjątkowego, coś, co trwa aż do dziś. I chociaż możemy się spierać o późniejszą działalność Liroya czy jego polityczne flirty, to nie da się ukryć, że za Scyzoryka powinniśmy być mu wdzięczni!

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz, muzyk, producent, DJ. Od lat pisze o muzyce i kulturze, tworzy barwne brzmienia o elektronicznym rodowodzie i sieje opinie niewyparzonym jęzorem. Prowadzi podcast „Draka Klimczaka”. Bezwstydny nerd, w toksycznym związku z miastem Wrocławiem.