Na początek, żeby wszystko było jasne: uwielbiam N’Golo Kante. Być może w największej mierze dlatego, że jako malutki wzrostem człowiek okazał się wielki wśród gladiatorów Premier League, a od lat odbiera innym graczom piłkę z uśmiechem, który nie schodzi mu z twarzy. Znalezienie choćby jednego hejtera Francuza jest praktycznie niewykonalne. Natomiast raz po raz spotykam się z dziwnym aktem szaleństwa, pokazującego, do jakiego punktu doszedł futbol i świat w ogóle. Otóż Kante i jego normalność są pokazywani światu jako zjawisko paranormalne.
Macie tak czasem, że przeczytacie jakiś tekst i zastanawiacie się, po co właściwie to zrobiliście? Sportowe sekcje różnych mediów muszą każdego dnia produkować tzw. „pieces of content”, a mówiąc po polsku – kawałki. Znam w Polsce strony, które potrafią z jakiejś kompletnie pozbawionej znaczenia wypowiedzi, zrobić artykuł na czołówkę. To się podobno klika, serio.
A wszystko przyszło z Anglii. Nie ma drugiego kraju, w którym liczba artykułów o niczym i po nic byłaby tak olbrzymia, jak właśnie tam. Od momentu całkowitej tabloidyzacji prasy ten obłęd tylko się pogłębiał, po drodze kreując pokracznych bohaterów, często tylko po to, by przy pierwszej okazji strącić ich do przepaści medialnej sławy.
W Polsce produkcja „blabla contentu” ma już bogate tradycje. Coraz to nowe „gwiazdy” pojawiają się na portalach plotkarskich i jeśli nie śledzisz na bieżąco showbiznesu, wchodząc na kilkanaście sekund do tego świata z ulgą stwierdzasz, że nikogo tam nie znasz. To wspaniałe uczucie.
Raz po raz do tej strefy przedostaje się piłka nożna. Oczywiście, że nikogo nie interesuje, czy dana drużyna gra w systemie 1-4-3-2-1 czy 1-3-5-2, ani jak zachowują się wahadłowi, kiedy ich drużyna broni, a jak, gdy atakuje. Zazwyczaj są tam opisywane partnerki piłkarzy, ich torebki, ich operacje plastyczne, wspólne wakacje, private jety i jachty, imiona dzieci.
Anglicy ukuli termin WAGs i przyjął się na całym świecie. Postawili na piedestale dziewczęta, które wyciągnęły na loterii los, w postaci zawodnika zarabiającego miliony, słusznie wieszcząc, że te pary przyniosą mnóstwo problemów sobie samym, a przy okazji zwiększą nakłady gazet i klikalność stron. W końcu – kto nie lubi sobie kliknąć w głupawy tekst, niech pierwszy rzuci kamieniem.
I oto nagle wchodzi on – N’Golo. Do ASDY, czyli takiego supermarketu, w którym moi koledzy przed laty złożyli sobie przysięgę emigracyjną: że nie kupią niczego, co kosztuje więcej niż 99 pensów. Udawało im się to, owszem, skutkowało licznymi wizytami w toalecie, ale za to rosnącymi oszczędnościami na kontach.
„Supermarket superstar!” – brzmi tytuł jednego z tekstów, z którego dowiadujemy się sensacyjnych rzeczy. Raz – Kante kupował artykuły spożywcze i może w istocie akurat w tym jest coś dziwnego, bo wydaje się, że nie można jechać na normalnym jedzeniu i tak grać w piłkę. Dwa – Kante zrobił sobie zdjęcie z jednym facetem i nawet z nim pogadał.
Zdążyłem się zorientować, że żyjemy w czasach, w których najbardziej nienormalna jest normalność, a także uczciwość, stawianie rodziny na pierwszym miejscu. Pomaganie przyjaciołom i wszystkim potrzebującym. Miłość do zwierząt. Ale nie chodzi mi o akcje charytatywne w schronisku, mające przykryć coś obrzydliwego, co zrobiło się wcześniej. Mam na myśli wszystko, co związane jest ze szczerymi intencjami.
Historie – z pozoru banalne i niegodne uwagi – takie jak ta N’Golo Kante, pokazują nam, gdzie doszedł świat. Do miejsca, w którym media zachwycają się tym, że piłkarz zarabiający 290 tysięcy funtów tygodniowo jeździ „tylko” MINI, zapominając na chwilę, że zarabia 290 tysięcy funtów tygodniowo.
Wybór Kante wynika widocznie z tego, że sam zdaje sobie sprawę, iż to, co dzieje się wokół piłkarzy, normalne nie jest. Inni zwariowali, on pozostał sobą. Nie trzeba do tego grać w Premier League, znam ludzi, co zgłupieli, bo zaczęli zarabiać 10 tysięcy złotych miesięcznie.
To media wykreowały piłkarzy na lepszych od reszty społeczeństwa, jednostki o supermocach, umowy lig z telewizjami sprawiły, że pieniądze popłynęły wodospadem i już nikt nie potrafi zatrzymać karuzeli. Ludzie, którzy mieli po prostu trochę fajniejszą pracę, zaczęli dostawać za to abstrakcyjne wynagrodzenia. W takich okolicznościach Kante, który w meczecie spotyka jakiegoś gościa, a następnie idzie do niego do domu zjeść kurczaka, pograć w FIFĘ i obejrzeć „Match of the Day” faktycznie jawi się jako dziwadło. Oczywiście tylko według tych samych mediów, o których pisałem wyżej. Ja nie widzę w tym niczego nienormalnego.