Odkąd Juergen Klopp odszedł z Dortmundu, Borussię prowadziło już sześciu trenerów. Marco Rose to kolejny, który utrzymał się na stanowisku tylko chwilę. Przez ławki ligi niemieckiej drugi rok z rzędu przechodzi letnie tornado, a to nie wróży dobrze walce o strącenie Bayernu z tronu.
Kiedy dziennikarze zbyt szybko, po pierwszych niepowodzeniach, biorą się za rozliczanie podjętych decyzji, działacze uwielbiają apelować, by z oceną pewnych działań wstrzymać się do końca sezonu. Zwykle w międzyczasie albo zmienia się sytuacja, albo wypływają nowe tematy, więc nikt już nie wraca do historii z brodą. Gdyby jednak cofnąć się o dwanaście miesięcy, kiedy nowego szkoleniowca zatrudniło siedem z ośmiu czołowych klubów i sprawdzić, jak wypadła największa w dziejach Bundesligi wymiana trenerów, okazałoby się, że zdecydowana większość decyzji była nietrafiona:
Wolfsburg: zamienił Olivera Glasnera na Marka Van Bommela, którego zwolnił już w październiku. Zastąpił go Florianem Kohfeldtem, którego zwolnił w czerwcu, zatrudniając Niko Kovaca;
Lipsk: stracił Juliana Nagelsmanna, zastępując go Jessem Marschem, którego zwolnił w grudniu. Sezon ratował Domenico Tedesco;
Borussia Moenchengladbach: straciła Marco Rosego, zastępując go Adim Huetterem, którego zwolniła zaraz po rozczarowującym sezonie;
Borussia Dortmund: Edina Terzicia zastąpiła Marco Rosem, którego właśnie zwolniła;
Bayern Monachium: Hansiego Flicka zastąpił Julianem Nagelsmannem. Nie zwolnił go, mimo rozczarowującego sezonu.
Zadowoleni z efektów mogą być tylko w trzech miejscach: we Frankfurcie, gdzie Huettera zastąpili przejętym z Wolfsburga Oliverem Glasnerem, który rozegrał rozczarowujący sezon w lidze, ale wygrał Ligę Europy, w Bayerze Leverkusen, gdzie z Gerardo Seoane udało się po trzech latach przerwy wrócić do Ligi Mistrzów oraz w Kolonii, gdzie Steffen Baumgart zamienił kandydata do spadku w uczestnika europejskich pucharów. W zdecydowanej większości klubów zakładanych efektów nie udało się jednak osiągnąć. Bez zmiany trenera wyniki pewnie pozostałyby takie same, jeśli nie byłyby lepsze.
Problemy większych niespodziewanie wykorzystały dwa kluby, które cechuje największa stabilność: do europejskich pucharów zakwalifikowały się SC Freiburg, gdzie Christian Streich pracuje od dziesięciu i pół roku oraz Union Berlin, mający za sobą czwarty z rzędu sezon z Ursem Fischerem. Jako przyczynę dość słabego sezonu, jaki ma za sobą Bundesliga, podawano często właśnie liczne rotacje na stanowiskach trenerskich. Lipsk stracił przez to całą jesień i nie mógł stanowić konkurencji dla Bayernu. Podobnie jak Dortmund, który dopiero próbował przystosować się do gry z nowym trenerem. Pozostali nie mają nawet cienia szansy, by zaszkodzić monachijczykom, którzy też mieli trudności z odnalezieniem się pod wodzą nowego trenera. Kto miał nadzieję, że w nowym sezonie, gdy wszyscy zdążą się wzajemnie dotrzeć, a dyrektorzy sportowi lepiej dopasują kadry do trenerów, będzie inaczej, ten już kilka dni po zakończeniu rozgrywek wie, że pewnie będzie tak samo. Kluby znów wpadły w szał roszad trenerskich.
ŹREBAKI U ŹRÓDEŁ
Pierwsza była Borussia Moenchengladbach, która Adiego Huettera zwolniła w sobotę, tuż po ostatnim meczu sezonu. Jako że przed rokiem zapłaciła za niego Frankfurtowi pięć milionów euro, w trakcie rozgrywek musiała sobie poradzić z odejściem Maksa Eberla, wieloletniego dyrektora sportowego, a kadra była kompletnie niedostosowana do stylu gry preferowanego przez Austriaka, udawało mu się przetrwać kolejne niepowodzenia. Wydawało się, że mimo kompromitujących porażek 0:6 z Freiburgiem i Dortmundem, czy dwóch derbowych z Kolonią i mimo zajęcia dopiero dziesiątego miejsca, dostanie szansę zbudowania czegoś swojego. Tak się jednak nie stało. Po latach intensywnej pracy bez żadnej przerwy Huetter sprawia wrażenie wypalonego, a w Gladbach szykują się do zerwania z futbolem Red Bulla wprowadzanego przez Rosego i Huettera, chcąc wrócić do korzeni – gry pozycyjnej, technicznej, opartej na posiadaniu piłki, do czego lepiej pasuje niegrzesząca szybkoścą kadra. Stąd jako nowego trenera “Źrebaków” wymienia się Luciena Favre’a, którego zwolnienie z Dortmundu półtora roku temu wprawiło w ruch całą karuzelę, pozbawiając Gladbach trenera.
ROZSTANIE PRZED KAMERAMI
Tego samego wieczoru tąpnęło w Augsburgu, który w kiepskim stylu, ale jednak dość pewnie utrzymał się w Bundeslidze. Do rozstania doszło przed kamerami, w pomeczowym wywiadzie, gdy trener Markus Weinzierl poinformował, że nie usiądzie do rozmów o nowym kontrakcie. Zapytany, czy dyrektor sportowy już o tym wie, odparł, że “jeszcze nie, ale pewnie to do niego dotrze”. Stefan Reuter uważał ponoć, że z kadrą, którą skompletował, da się grać znacznie lepszy futbol, niż zespół prezentował zwykle za Weinzierla, więc negocjować z trenerem chciał dopiero po sezonie. Ten uznał, że skoro nie ma zaufania, lepiej rozstać się już teraz. Co było o tyle zaskakujące, że jego pozycja na rynku nie jest mocna, a w Niemczech dobrze funkcjonował jedynie podczas pierwszego pobytu w Augsburgu. Jego praca w Schalke i Stuttgarcie zakończyła się fatalnie i wydawało się, że może mieć problemy z zatrudnieniem na tym poziomie.
W TYŁ ZWROT
Wtedy gruchnęły jednak wieści z Hoffenheim, które rozstało się z Sebastianem Hoenessem. Przez zdecydowaną większość sezonu ten klub znajdował się w ścisłej czołówce Bundesligi i wymieniano go jako głównego konkurenta Lipska w walce o najlepszą czwórkę. Po upływie ponad połowy sezonu TSG zajmowało pozycję na podium, a w strefie Ligi Mistrzów było jeszcze na dziewięć kolejek przed końcem. Co ważne, prezentowało dobry, ofensywny futbol i nawet gdy przegrywało, było widać rękę jego trenera. Od remisu z Bayernem, który trzeba było uznać za sukces, wszystko runęło. Drużyna nie wygrała żadnego z pozostałych ośmiu meczów, sześć z nich przegrywając i wypadła poza strefę pucharową. Rozstanie z trenerem nie było więc niespodzianką, ale już to, że według mediów głównym faworytem do jego zastąpienia jest Weinzierl, już tak. Jego defensywny, oparty na pojedynkach i przygotowaniu fizycznym futbol, nie sprawdził się już kilka razy w klubach chcących atakować i mających piłkarzy o sporych umiejętnościach. Dla Hoffenheim stawiającego zwykle na ofensywnych innowatorów, byłby to trudny do zrozumienia zwrot w tył.
KOVAC U TRENEROŻERCY
Błyskawicznie po sezonie zareagowali też w Wolfsburgu, gdzie dyrektor sportowy Joerg Schmadtke potwierdził opinię trenerożercy. Oliver Glasner, mimo wprowadzenia drużyny do Ligi Mistrzów, nie przedłużył rok temu kontraktu niezadowolony ze współpracy z klubem. Van Bommel, mimo dobrego początku, szybko okazał się porażką. Podobnie jak Kohfeldt, który go zastąpił. W pewnym momencie było bardzo duże ryzyko, że ten młody trener spadnie z ligi drugi raz z rzędu, po tym, jak rok wcześniej nie poradził sobie w Werderze Brema. Katastrofy udało się uniknąć dzięki ratunkowym styczniowym transferom Maksa Krusego i Jonasa Winda, ale zasługi trenera było w tym niewiele. Zwłaszcza że zespół, nawet gdy już odsunął od siebie widmo degradacji, wpadał niepokojąco często w niezrozumiałe tarapaty. W fatalnym stylu przegrał 1:6 w Dortmundzie czy 0-3 w Augsburgu. Ustabilizować sytuację ma Niko Kovac, który wcześniej poradził sobie w Eintrachcie i nie dał rady w Monachium, a ostatnio ze zmiennym szczęściem pracował w Monako.
SUKCES, CZYLI PROBLEM
Gdy wydawało się, że na tym na razie koniec zmian, zupełnie niespodziewanie walnęło w Dortmundzie. Dopiero po czasie wyraźnie widać, jak wielki problem sprawił Borussii Dortmund Edin Terzić, niespodziewanie osiągając przed rokiem sukces jako trener tymczasowy. Po zwolnieniu Favre’a jesienią 2020 roku BVB potrzebowała kogoś, kto spokojnie przeprowadzi ją przez ostatnie miesiące rozgrywek, grzejąc miejsce dla wykupionego z Gladbach rozwiązania docelowego, czyli Rosego. Terazić nie poprzestał jednak na zagrzaniu miejsca. Nie dość, że przeprowadził udaną pogoń za czwartym miejscem, które w pewnym momencie wydawało się już poza zasięgiem i ostatecznie zajął nawet pozycję na podium, nie dość, że doszedł do ćwierćfinału Ligi Mistrzów, ogrywając Sevillę, a potem dzielnie walcząc z Manchesterem City, to jeszcze sięgnął po Puchar Niemiec, pewnie bijąc w finale Lipsk i zdobywając dopiero drugie w erze po Juergenie Kloppie trofeum. Do tego błyskawicznie polubili go zawodnicy i jako chłopaka z regionu, kibica Borussii, trybuny.
TOKSYCZNA SYTUACJA
Skoro Dortmund nie zdecydował się powierzyć mu drużyny na stałe, było tylko jedno wyjście, które nie rodziło toksycznej sytuacji: wypuszczenie go z klubu. Na to jednak żadna ze stron się nie zdecydowała. Terzić, mimo że był przymierzany do Frankfurtu i Wolfsburga, nie zdecydował się pójść na swoje, wybierając ciepłą, stworzoną specjalnie dla niego przez klub, posadkę “technicznego dyrektora”. Rose, nie chcąc w nowym miejscu pracy stawać od razu okoniem, robił dobrą minę do złej gry, a Borussia, trzymając Terzicia w klubie, sugerowała, że w zaciszu gabinetów niespecjalnie wierzy w powodzenie dopiero zatrudnionego trenera, bo cały czas chciała mieć pod ręką jego potencjalnego następcę. Nie ma żadnego zaskoczenia, że teraz to właśnie 39-latka wymienia się jako głównego kandydata na trenera Dortmundu. Jeśli do tego faktycznie dojdzie, sytuacja pozostawi niesmak, bo będzie sprawiać wrażenie, że wszyscy w klubie tylko czekali na potknięcie Rosego. Nie jest zresztą tajemnicą, że Matthias Sammer, doradca zarządu BVB, już od dawna był zwolennikiem Terzicia.
PROBLEMY Z TRENERAMI
Zwolnienie Rosego, który z sukcesami pracował w Salzburgu i Moenchengladbach, będąc uznawany za jednego z najciekawszych trenerów na niemieckim rynku, to kolejny dowód, że Dortmund wciąż nie przestał być sierotą po Kloppie.
W ciągu siedmiu lat od odejścia tego trenera BVB prowadziło sześciu szkoleniowców. Mimo że wielu z nich to uznani fachowcy – Tuchel po odejściu z Dortmundu wygrał Ligę Mistrzów, Rose był wcześniej rozchwytywany przez inne kluby, Favre od lat uchodził za dobrego specjalistę - każdy odchodził z Borussii jako przegrany. A to brakowało mu genu zwycięzcy, a to kłócił się z zarządem, a to wpadał w nagły kryzys albo grał zbyt defensywnie. Jak działacze BVB mają oko do znajdowania gwiazd przyszłości, tak odpowiedniego dla siebie trenera nie mogą znaleźć.
Teraz idą w rozwiązanie emocjonalne. Terzić będzie zaczynał jako ulubieniec trybun i wielu piłkarzy, ale na dobrą sprawę wciąż nie wiadomo, jakim jest trenerem. Pierwszy raz w karierze będzie pracował samodzielnie, a to co innego niż przejmowanie drużyny na pół roku. W Bundeslidze nawet w bardzo dobrej rundzie, miał niższą średnią punktów niż Rose.
WSZYSTKIE FRONTY OTWARTE
A to w prostej linii prowadzi do zadania pytania, czy rozstanie z dotychczasowym trenerem nie jest zbyt pochopne. Rose bardzo pewnie doprowadził drużynę do wicemistrzostwa, czyli poprawił wynik sprzed roku. Zdecydowanie poprawił grę z najsłabszymi w lidze (26 na 36 punktów możliwych), która od lat była zmorą BVB (20/36 rok wcześniej) i sprawił, że zespół nawet bez kontuzjowanego Erlinga Haalanda strzelał mnóstwo goli (aż 85 w sezonie ligowym). Jednocześnie jednak jego Borussia bardzo rzadko porywała, a często wygrywała w stylu dalekim od oczekiwanego. Zbyt często zdarzały się jej klęski z silnymi rywalami (porażki u siebie z Ajaksem, Rangersami, Leverkusen, Lipskiem), fatalnie spisała się w rozgrywkach pucharowych, nie wychodząc z łatwej grupy Ligi Mistrzów, odpadając z Ligi Europy na pierwszej przeszkodzie, a z Pucharu Niemiec dając się wyrzucić II-ligowemu FC St. Pauli. Do tego nagromadzenie kontuzji, które przyszło do Dortmundu wraz z Rosem z Moenchengladbach, rodziło pytania, czy trener, aby na pewno ma pecha, czy też to jego metody treningowe sprawiają, że zawodnicy padają jak muchy. Odpowiedzi na te wątpliwości miał przynieść drugi sezon, lecz w Dortmundzie postanowili nie czekać. A to oznacza, że w lecie otworzyli wszystkie fronty: po 25 latach ze stanowiska dyrektora sportowego odszedł Michael Zorc, z kadrą pożegnało się już ośmiu zawodników, trzech nowych zaś zostało już zakontraktowanych. Zmiana trenera oznacza już totalną rewolucję, która sprawia, że znów trudno będzie od Dortmundu oczekiwać natychmiastowej walki o mistrzostwo.
KOLEJNE ROSZADY
Na tym pewnie nie koniec trenerskich roszad, bo wciąż nie wiadomo, kto poprowadzi w kolejnym sezonie beniaminka z Gelsenkirchen oraz Herthę Berlin, którą — niezależnie od rozstrzygnięcia w barażach — opuści Felix Magath. Znów można się więc spodziewać, że dla wielu drużyn kolejny sezon będzie przejściowym. Biorąc pod uwagę doświadczenia z poprzednich lat, rewelacji rozgrywek trzeba zwykle upatrywać w klubach, które nie grają w Europie (bo większość klubów, poza tymi największymi, ma problem z występami na trzech frontach), nie zmieniły trenera (bo roszady nie funkcjonują od razu) i nie są beniaminkami (bo ci zwykle mają po awansie problemy). A kluby, które spełniają wszystkie te kryteria, pozostały już w Bundeslidze tylko trzy: VfB Stuttgart, VfL Bochum i FSV Mainz.
Komentarze 0