Sky is the limit. RB Lipsk wraca do korzeni i rusza w Marsch na sam szczyt

Zobacz również:Piłkarz z własną podobizną na plecach. Leroy Sane — nowa ekstrawagancja Bayernu
RB Lipsk
Ronny Hartmann/Getty Images

Kiedy RB Lipsk przedstawiał w mediach społecznościowych nowego trenera, niewidzialna ręka dopisała markerem jedną kreseczkę w inicjałach trenera. JN Juliana Nagelsmanna zmieniło się w JM Jessego Marscha. Biorąc pod uwagę, że nowy trener pracował wcześniej u siostry z Salzburga, mogło to wyglądać na najmniejszą z możliwych zmian. To jednak tylko pozory. Bo “Czerwone Byki” mocno zwróciły się tym samym w stronę źródeł.

Dwa lata temu, gdy Julian Nagelsmann przeprowadzał się do Saksonii, w klubie z Lipska rozpoczęła się rewolucja. Ralf Rangnick, który całemu projektowi Red Bulla nadał piłkarską tożsamość, ustąpił nie tylko ze stanowiska trenera, lecz także dyrektora sportowego, najpierw przenosząc się do kierowniczej funkcji w całym kosmosie Red Bulla, a później całkowicie odchodząc z koncernu. Równocześnie z Nagelsmannem pracę rozpoczął Markus Kroesche, najmłodszy dyrektor sportowy w Bundeslidze, wyciągnięty z SC Paderborn. Nowy trener miał przekształcić maszynę do pressingu w zespół komfortowo czujący się z piłką przy nodze. Nowy dyrektor porzucił doktrynę pozyskiwania tylko piłkarzy młodszych niż 23 lata i miał dostarczać Nagelsmannowi zawodników do jego stylu gry. Wyniki ich współpracy można uznać za imponujące, bo w pierwszym sezonie zespół doszedł do półfinału Ligi Mistrzów, a w drugim po raz drugi w historii został wicemistrzem i awansował do finału Pucharu Niemiec. A jednak kilka miesięcy po berlińskiej porażce z Borussią Dortmund ani Kroeschego, ani Nagelsmanna już w Lipsku nie ma. Tego, nad czym pracowali, także.

ZMIANA DYREKTORA

Trenera nikt nie zamierzał się pozbywać, ale wymusiło to domino uruchomione przez odejście Hansiego Flicka z Bayernu Monachium. Teoretycznie utrata najzdolniejszego trenera europejskiej piłki na rzecz głównego konkurenta powinna być Red Bulla psychologicznym ciosem w projekt Red Bulla, który cofnie go w rozwoju o kilka lat. Jednak rzutki prezes klubu Oliver Mintzlaff nie rozpaczał i błyskawicznie znalazł następcę, który roztacza optymizm i sieroty po Nagelsmannie szybko zachęcił do uśmiechu. Kroesche zrezygnował sam. Różnice między nim a Mintzlaffem były zbyt duże. Dyrektor sportowy wolał być głównym mózgiem trochę mniejszego projektu w Eintrachcie Frankfurt niż trybikiem w większym przedsięwzięciu. W jego miejsce nie został na razie ściągnięty nikt nowy. Planowaniem kadry zajął się Mintzlaff przy wsparciu działu sportowego w większości będącego w klubie już od czasów Rangnicka.

MarschSalzburgGettyImages-1187730544-kopia.jpg
Fot. TF-Images/Getty Images

WPŁYWOWY ASYSTENT

Wpływy Rangnicka w znacznie większym stopniu wróciły też na murawę. Bo to duchowy ojciec “Czerwonych Byków” wytyczał kiedyś ścieżkę kariery Marscha, pierwszego amerykańskiego trenera w Lidze Mistrzów. Najpierw uznał człowieka osiągającego świetne wyniki w amerykańskiej filii Red Bulla za godnego ściągnięcia do Europy i zatrudnienia w roli własnego asystenta w Lipsku. Później wysłał go do Salzburga, by stanął na tym kontynencie na własnych nogach. Marsch u Rangnicka nie był tylko od rozstawiania grzybków na treningach. Jako że jego szef musiał przez jeden sezon łączyć rolę pierwszego trenera z pracą dyrektora sportowego, na Amerykanina spadał często obowiązek codziennej pracy z drużyną, podczas gdy Rangnick był bardziej koordynatorem. Choć Marsch inspiracje czerpie od wielu ludzi wykraczających często daleko poza świat piłki, Rangnick pozostaje jednym z jego najważniejszych wzorów. A jego asystentem został Achim Beierlorzer, były trener Kolonii czy Moguncji, który wcześniej przez lata prowadził drużyny młodzieżowe Lipska i był drugim trenerem przy Rangnicku, gdy zstąpił z gabinetów na ławkę jeszcze w czasach II-ligowych.

DOTRZEĆ DO GŁÓW

Także dlatego ich powrót do Lipska jest powszechnie interpretowany jako zwrot projektu w stronę korzeni. Głównym planem RB znów ma być doskakiwanie rywalom do gardeł agresywnym pressingiem. Ustawienie, regularnie zmieniane przez Nagelsmanna, ale bazujące na systemie z trójką środkowych obrońców, znów powinno przypominać typowe dla RB 4-2-2-2 ze skrzydłami pozostawionymi ofensywnie grającym bocznym obrońcom i dwójką ofensywnych pomocników wspierających duet ruchliwych atakujących. Marsch gorzej od swojego poprzednika wypada w przygotowywaniu pozycyjnych kombinacji, ale może nawet mieć nad nim przewagę w psychologicznym budowaniu zawodników. Pompowaniu ich. Zmuszania do przekraczania własnych granic. Nagelsmann ma tendencję do taktycznego przekombinowania w ważnych momentów. U Marscha taktyka powinna być znacznie prostsza i wyrazistsza, za to podlana gęstszym wolicjonalnym sosem. Nagelsmann próbował zaatakować Bayern sposobem, Marsch postara się zrobić to, docierając do głów zawodników.

PROBLEMY I SZANSE

Ten zwrot może być jednocześnie dobrą i złą informacją. Dobrą, bo Lipsk znów powinien być jedną z najciekawszych do oglądania drużyn w europejskim futbolu. Nagelsmann trochę rozcieńczył porywający styl stajni Red Bulla, wyważył w nim proporcje, co przyniosło świetne wyniki, ale sprawiło, że już nie w każdym meczu zespół od pierwszej do ostatniej minuty wciskał gaz do dechy. Pomagało to znajdować rozwiązania przeciwko rywalom bazującym na głębokiej obronie. Lipsk był niezwykle regularny w ogrywaniu słabszych od siebie, a wpadki, które Borussia Dortmund notowała notorycznie, zdarzały mu się bardzo rzadko. Powrót do starego stylu grozi jednak starymi problemami — jeśli Lipsk wyjdzie na prowadzenie, ze swoimi zabójczymi kontrami będzie już pewnie nie do zatrzymania. Zanim jednak strzeli gola na 1:0, może mieć kłopoty. Zwłaszcza z rywalami, dla których wytrzymanie wysokiej intensywności nie jest wielkim wyzwaniem. Z przyzwyczajonymi do agresywnego biegania za piłką Moguncją, Freiburgiem czy Unionem Berlin. Czy choćby z Borussią Dortmund. Z Nagelsmannem repertuar RB był szerszy. Marsch, podobnie jak Rangnick, rozwiązań problemów będzie prawdopodobnie szukał przede wszystkim w jeszcze intensywniejszym pressingu.

STO MILIONÓW NA RYNKU

Jednocześnie jednak Lipsk po raz kolejny imponująco działał na rynku transferowym. Mało kto potrafiłby skasować ponad sto milionów euro i nie wyglądać ewidentnie słabiej niż przed rokiem. Nagelsmann to znakomity trener, ale uzyskano za niego aż dwadzieścia milionów euro, co nie udało się jeszcze nikomu na świecie, a w Marschu udało się pozyskać jednego z najciekawszych fachowców europejskiej piłki. Dayot Upamecano i Ibrahima Konate zostali sprzedani za osiemdziesiąt milionów euro, a wcale nie zostawili na środku obrony wielkiej wyrwy. Drugi z nich w ostatnim czasie praktycznie nie grał, a pierwszy, choć przez większość sezonu spisywał się bardzo dobrze, miewał też znacznie słabsze fazy.

CIEKAWE UZUPEŁNIENIA

Zastąpienie ich 19-letnim Josko Gvardiolem z Dinama Zagrzeb, który ciekawie pokazał się na mistrzostwach Europy oraz dwa lata starszym Mohamedem Simakanem ze Strasbourga, kolejnym utalentowanym francuskim środkowym obrońcą, wydaje się całkiem nieźle rekompensować straty. Zwłaszcza że w odwodzie wciąż pozostają doświadczeni i przyzwyczajeni do futbolu Red Bulla Willi Orban, Marcel Halstenberg, Lukas Klostermann czy Nordi Mukiele. Skasowanie dwunastu milionów euro za Hannesa Wolfa, który ostatnio był wypożyczony do Borussii Moenchengladbach i w ogóle niegrającego Lazara Samardzicia, tylko podkreśla dobrą politykę kadrową Lipska. Problemem mogłoby się okazać dopiero odejście Marcela Sabitzera już tego lata. Ale na razie do niego nie doszło.

POTĘŻNE WZMOCNIENIE

O ile pozyskanie Marscha, Simakana, czy Gvardiola było mniej lub bardziej udanym łataniem braków, o tyle transfer Andre Silvy za ledwie 23 miliony euro to potężne wzmocnienie. Gdyby Nagelsmann miał w zeszłym sezonie Portugalczyka, niewykluczone, że walka o mistrzostwo byłaby znacznie ciekawsza. Występy zawodnika Eintrachtu Frankfurt pozostały trochę w cieniu ze względu na rekordowe wyczyny Roberta Lewandowskiego i transferowe spekulacje towarzyszące Erlingowi Haalandowi. To jednak on, a nie Norweg, został drugim strzelcem Bundesligi. 28 goli w sezonie dla Eintrachtu oznaczało pobicie 45-letniego rekordu Bernda Hoelzenbeina. Były gracz Milanu, Sevilli i Porto to typowy lis pola karnego, strzelec największej liczby goli głową w poprzednich rozgrywkach i zdobywający bramki niemal wyłącznie z obrębu szesnastki. Ktoś, kogo Lipsk nie miał jak dotąd nigdy. Timo Werner strzelał bardzo wiele goli, ale grał zupełnie inaczej. Yusuf Poulsen to typowa dziewiątka, ale zdobywająca mało bramek. Patrik Schick zawsze lepiej czuł się w towarzystwie drugiego napastnika. A Silva to wzorcowy środkowy napastnik. Wcale nie taka kiepska odpowiedź na Lewandowskiego i Haalanda. Pozyskanie kogoś takiego niweluje najpoważniejszy mankament, jaki Lipsk miał względem głównych konkurentów.

Eintracht Frankfurt
Fot. Quality Sport Images/Getty Images

NOWY SZOBOSZLAI

Idealnym uzupełnieniem dla Portugalczyka może się okazać Dominik Szoboszlai, którego trzeba traktować jako nowy nabytek, bo choć przyszedł z Salzburga już pół roku temu, jak dotąd nie zdołał zadebiutować, bo całą wiosnę liczył kontuzję. Kibice nie mieli więc jeszcze okazji go zobaczyć. A Marsch doskonale wie, jak do niego dotrzeć, bo przez półtora roku prowadził go w Salzburgu. Z bardzo dużym powodzeniem. Dodając do nich Briana Brobbeya’, ponoć bardzo utalentowanego napastnika z rezerw Ajaksu i Hee-Chan Hwanga, który u Nagelsmanna się nie odnalazł, ale u Marscha w Austrii funkcjonował świetnie, ofensywa powinna być niezwykle silna. Zwłaszcza przy wsparciu z drugiej linii zapewnianym przez Daniego Olmo czy Emila Forsberga, opromienionych bardzo dobrymi mistrzostwami Europy.

MINIMUM PODIUM

Lipsk wszedł na taki poziom, że właściwie trudno sobie wyobrazić, by nie skończył sezonu na podium. Jeśli rozegra przeciętny rok, powinien skończyć na trzecim miejscu, bo Borussia Moenchengladbach, Bayer Leverkusen, Wolfsburg czy Eintracht Frankfurt mają już znacznie mniejsze możliwości. Jeśli rozegra dobry, obroni wicemistrzostwo, co pozwoliłoby jeszcze mocniej zaatakować status Borussii Dortmund jako drugiej siły ligi. Jeśli rozegra bardzo dobry, zdobędzie pierwsze trofeum w historii klubu. Mintzlaff oczekuje od Marscha awansu do Ligi Mistrzów, a w klubie celuje się też w sięgnięcie po Puchar Niemiec, gdzie możliwość odniesienia sukcesu jest stosunkowo największa, a RB już był tego o krok. Jednak można być pewnym, że akurat Jesse Marsch postara się usunąć z głów zawodników jakiekolwiek lęki, rozterki i ograniczenia, by przekonać ich, że “sky is the limit”. Ktoś, kto przebił się z miasteczka w Wisconsin do czołowego klubu w Niemczech, będzie z tym komunikatem brzmiał bardzo wiarygodnie.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.