Dzieci, które urodziły się w okolicach ogłoszenia drugiej części Kosmicznego meczu, właśnie idą do podstawówki.
Luty 2014. Studio Warner Bros. wypuszcza elektryzującą informację: powstanie druga część Kosmicznego meczu, w której główną rolę zagra LeBron James! Jedynka była megahitem lat 90.; obraz zarobił na całym świecie ćwierć miliarda dolarów, co jak na tamte czasy było wynikiem rewelacyjnym. Dość powiedzieć, że film z Michaelem Jordanem i Królikiem Bugsem miałby drugie miejsce w globalnym box office zarówno za rok 1996 (wtedy przegrałby o 50 milionów dolarów z Dniem Niepodległości) i 1997 (tu konkurencję zmasakrował Titanic, zarabiając osiem razy więcej od drugiego w zestawieniu Jasia Fasoli), gdyby tylko... nie wszedł do kin na przełomie 1996 i 1997. Efekt był taki, że w podsumowaniach za oba te lata Space Jam znajduje się dość nisko, ale łącznie zarobił naprawdę sporo. To były jeszcze czasy, kiedy filmy trafiały do kin z opóźnieniami względem USA - w Stanach Space Jam miał premierę w połowie listopada 1996, w Polsce - na przełomie stycznia i lutego 1997.
Skoro tak zażarło, trzeba było kręcić sequel. Ale znowu kosz? Producenci najpierw wymyślili sobie, że kolejny Kosmiczny mecz będzie toczył się na boisku do baseballa, ten pomysł nie spodobał się jednak Michaelowi Jordanowi. Kolejna opcja? Golf, w roli głównej Tiger Woods, Jordan na drugim planie. Też nie. W 2003 roku kolejny pomysł - Skate Jam, a głównym ludzkim aktorem byłby Tony Hawk. Ale i ten koncept ostatecznie przepadł. I kiedy wydawało się, że rywalizacja z udziałem bohaterów Looney Tunes na zawsze pozostanie w odmętach nostalgii za latami 90. (podobnie jak legendarna, niezmieniona od 1996 roku strona internetowa filmu), 2014 przyniósł nam niesamowite wieści.
Co sprawiło, że dopiero teraz, od 16 lipca, będziemy mogli obejrzeć drugą część najbardziej kasowego filmu koszykarskiego w historii? Winny jest splot biznesu, personalnych roszad i... niefortunnych zdarzeń.
Mało kto pamięta, że pomysłodawcą pierwszego Space Jam był David Falk, ówczesny agent Michaela Jordana, który potem stał się producentem wykonawczym filmu. Podczas realizacji Latający Mike był na emeryturze (a o tym, co wydarzyło się po jej zakończeniu, pięknie opowiada serial The Last Dance), więc miał czas, żeby skupić się na roli. Ponadto Falk odpowiadał też za interesy innych graczy, dlatego do ról drugoplanowych bez problemu skaperował innych swoich podopiecznych: Charlesa Barkleya, Patricka Ewinga, Shawna Bradleya i filigranowego Muggsy'ego Boguesa. W przypadku dwójki sytuacja wyglądała nieco inaczej; LeBron przez cały czas realizacji był czynnym graczem. I to jakim - od 2014 zdążył zdobyć dwa mistrzostwa i cztery wicemistrzostwa NBA, wchodząc sześciokrotnie do pierwszego składu Meczu Gwiazd. Nic dziwnego, że tu zdjęcia musiały być dopasowane do planu treningów i spotkań zawodnika. Stąd tak długi czas zdjęć.
Kwestia numer dwa - problemy realizacyjne. Zmiany personalne zachodziły jeszcze przed pierwszym klapsem. Reżyserem drugiej części miał być twórca czterech epizodów serii Szybcy i wściekli Justin Lin, ale w 2016 roku ogłoszono, że odchodzi z projektu. Dwa lata później świat filmu obiegła informacja, że za kamerą stanie szerzej nieznany Terence Nance, ale w 2019 angaż przypadł Malcolmowi D. Lee, który nie zasłynął przedtem szczególnie wybitnymi dziełami, no, chyba że za takowe uznamy Laski na gigancie. Inna sprawa, że autor jedynki Joe Pytka też nie miał przedtem szczególnie imponującego CV.
O, właśnie - Pytka. Chwilę po ogłoszeniu informacji o tym, że Space Jam 2 powstanie, a główną rolę zagra LeBron James, autor pierwszej części zabrał głos i pomarudził na główną gwiazdę. Jako sportowiec nie jest Michaelem Jordanem. To nie ten format. Jordan był ikoną - mówił reżyser, nazywając ideę kręcenia dwójki szalonym pomysłem. Producenci się miotali, a koszykarze... odmawiali udziału w projekcie. Nic dziwnego, bo NBA dziś a NBA w latach 90. to zupełnie inny poziom rozpoznawalności; gwiazdy kosza nie potrzebują filmu, żeby je rozsławił. Ponadto zdjęcia byłī realizowane latem, w okresie przygotowawczym do kolejnego sezonu. Postawić na jednej szali trening i film, o którym nie wiadomo, czy się uda, czy nie? Ryzykowne.
I oczywiście pandemia, chociaż - podobno - lockdown nie wpłynął aż tak mocno na realizację filmu, jak mogło się wydawać; zwłaszcza, że jeszcze w 2019 premierę zapowiadano na lipiec 2021 roku. Tak faktycznie się dzieje. Zmieniono za to autora muzyki: miał być Hans Zimmer, któremu asystował Kros Bowers, ostatecznie to ten drugi odpowiada za kompozycje ilustrujące film. Patrząc na to wszystko z boku - ewidentnie cały projekt był robiony według starej zasady Piotra Świerczewskiego: Adam, musimy na chaos, dwie minuty, na chaos!
Ale z drugiej strony nowy Space Jam zyskał też rozgłos wtedy, kiedy nikt się tego nie spodziewał. Pomniejszenie biustu króliczki Loli, którego nie mógł przeżyć poseł Konfederacji Artur Dziambor? To jedno. Była też afera o usunięcie sceny nawiązującej do głośnego filmu Casablanca: Pepe Le Swąd miał być nachalnym barmanem, spoliczkowanym przez kotkę Penelopę, a przecież miał zakaz zbliżania się do niej. Pepe wychodził tu na lekkiego zbokola, ale przeciwnicy poprawności politycznej protestowali. Swoją drogą jeśli polityka i światopogląd wbijają się nawet w dyskurs o filmie dla dzieci, to znaczy że my jako ludzkość jesteśmy w bardzo złym miejscu.
Sami nie wierzyliśmy, że to w ogóle się uda. Tymczasem Space Jam 2 nie okazał się filmowym odpowiednikiem Detoxu i pojawi się w kinach na całym świecie 16 lipca. Czy jego bohaterowie skończą w glorii i chwale, czy może będzie im bliższa wycieczka na Górę Kretynów? Przekonamy się za kilkanaście dni.
