Na HBO Max można obejrzeć Authentik – fabularyzowaną biografię Kool Shena i Joeya Starra, dwóch chłopów z podparyskich przedmieść, którzy z buta wbili się na salony. A w tle płonęły auta i sklepy…
NTM nie wymaga introdukcji i tym bardziej nie potrzebuje porównań. Zestawiając Suprêmes z N.W.A. nie miałem jednak zamiaru nikomu umniejszać, a jedynie zwrócić uwagę na to, że jedne z najważniejszych grup rapowych sceny amerykańskiej, francuskiej i polskiej łączą nazwy, które dla większości społeczeństwa były nie do przyjęcia. Tak było z charakternymi czarnuchami z Compton, tak było z Molestą i tak też było z NTM, który to akronim rozwija się w Nique Ta Mère, czyli w dosłownym tłumaczeniu… jebać twoją matkę.
Co jeszcze łączy wszystkie te ekipy? W swoim artystycznym wyrazie i pozascenicznym zachowaniu były równie radykalne jak ich nazwy. Każda z nich wywróciła do góry nogami panujący ówcześnie paradygmat . N.W.A. wprowadziło gangsta rap do głównego nurtu, gdzie do dziś gra właściwie nieprzerwanie pierwsze skrzypce. Molesta wniosła na polski rynek pojęcie rapu chuligańskiego, a przewodzona przez nich warszawska ciemna strona jeszcze długie lata nadawała ton całemu krajowemu środowisku. NTM natomiast na raczkującą dopiero francuską scenę spadło jak bomba. Swoją bezczelność i bezkompromisowość ubrało w numery na wskroś nośne czy wręcz niekiedy chwytliwe, swój hardy podwórkowy sznyt oprawiło w zdjęcia od fotografa Jeana Paula Gaultiera i tańce synchroniczne swoich kamratów z dzielnicy, a na koncertach… robiło po prostu gnój. Kiedy wychodził ich debiutancki album, sondaże we Francji jasno pokazywały, że większość społeczeństwa (ściślej: 71% ankietowanych) uważa, że w ich ojczyźnie jest za dużo Arabów, dlatego migrancki głos był wówczas na wskroś potrzebny i… kontrowersyjny. A że w chwili, gdy wypuszczali swój drugi krążek, Francją wstrząsała niezgoda na śmierć siedemnastoletniego chłopaka zastrzelonego na jednym z paryskich komisariatów (o której pisaliśmy w tekście Jak na razie nie jest źle, czyli o tym, jak przestałem wierzyć mediom i znienawidziłem Francję), to nagle zainteresowały się nimi media głównego nurtu i sama wierchuszka nadsekwańskiej policji.
Autentyczny i radykalny. Pow!
Nie mam zamiaru opisywać historii tego jak Kool Shen i Joey Starr – a wraz z nimi co najmniej dwudziestu kilku innych ziomali – założyli Suprême NTM; historii tego, jak przybyła nad Sekwanę z drugiej strony Atlantyku, multidyscyplinarna kultura hip-hopu napędzała ich do tego, żeby malować pociągi, wycierać chodniki, skreczować płyty i gadać do mikrofonów. To bardzo sprawnie i wiarygodnie robi bowiem Authentik – fabularny film z 2021 roku. Znana ze swojego poruszającego debiutu, blokowiskowego love story zatytułowanego Regardez-moi – reżyserka Audrey Estrougo nie złożyła środowiskowej autentyczności na ołtarzu powszechnej przystępności i nie nakręciła kolejnej sensacyjnej biografii z rapem w tle, ku czemu większość współczesnej hip-hopowej filmografii niestety ciąży. Nie ma tu więc wstrząsających, wielkich dramatów, tylko małe, codzienne sprawy, które chłopaki z ośki obsługują na swój sposób. I wielka kariera, która w międzyczasie staje przed nimi otworem. Są znane wszystkim miłośnikom freestyle’u przy butli rymy o matkach czy siostrach. I jest tak bardzo hip-hopowa, młodzieńcza buńczuczność objawiająca się w kilku zabawnych przytykach do innych przedstawicieli sceny – Assasssin, IAM czy MC Solaara.
Jest grafficiarski destroy, lokalny patriotyzm i znana wszystkim pionierom lokalnych scen swoista ambiwalencja względem tego, jak odnieść się do amerykańskiego wzorca, do jakiego stopnia warto się temu poświęcić i czy w ogóle ma to jakikolwiek sens. Jest poukładany, ciężko pracujący Kool Shen i chaotyczny, pogubiony Joey Starr (świetny Théo Christine) – pot spływający po ich twarzach na pierwszych koncertach, krew ściekająca z ran odniesionych w pierwszych awanturach i pierwsze krople jadu, które sączą im się do gardeł przy narastających nieporozumieniach. Jest zwykłe życie na blokach – policyjna opresja, międzyosiedlowe konflikty, brak pieniędzy, perspektyw, stres; problemy zbyt małe dla większości filmowców biorących się za rap, a jednocześnie problemy, którymi rap żyje i w których też odbijają się nieporównywalnie większe kwestie. Na przykład systemowy rasizm, kulturowa asymilacja czy to, jakie perspektywy ma młody człowiek urodzony na bezdusznych przedmieściach?
To pytanie na samym początku filmu zadaje były prezydent Francji, François Mitterrand, a jednoznacznej odpowiedzi na nie – na szczęście – Audrey Estrougo w swoim obrazie nie daje. Bo kiedy Kool Shen i Joey Starr finalnie wkraczają na scenę mieszczącego ponad sześć tysięcy ludzi klubu Zénith, większość tych dwudziestu kilku ziomali, z którymi zakładali NTM, jest już z powrotem na osiedlu. W Seine-Saint-Denis, 93 departamencie, z którym to numerem Suprêmes zapoznali cały świat, a jednak większość obywateli Republiki dalej woli nie wiedzieć o jego istnieniu.
Wspieraj jebanie policji i transportu publicznego
Po seansie Authentik odetchnąłem z ulgą, bo bałem się, że film ten stanie się rysą na niewzruszonym pomniku Suprême NTM, który im przez lata zbudowałem w swojej głowie. Nie dość bowiem, że zespół ten jest wprost wzorcowym przykładem bezkompromisowości i wiarygodności, to jeszcze… w dużej mierze mnie wychował i ukształtował mój rapowy smak. Ich pierwszą płytę mama kupiła mi przecież jak miałem ledwie dwanaście lat, na ich tekstach uczyłem się francuskiego i poznawałem trudną, po wielokroć okrutną historię Republiki, a ich klipy zgrywałem sobie z MCM na taśmę wideo, by później studiować jak biblię szyku, sznytu i stylu. O ich muzykę stoczyłem swego czasu ostrą batalię (na szczęście) słowną z pewnym trueschoolowym raperem, który na wycieczce szkolnej, słysząc z naszego pokoju Live (Du Monde De Demain A Pose Ton Gun) – a naprawdę trudno było tego nie usłyszeć – przyszedł mi wytłumaczyć, że to nie jest hip-hop i powinienem się przerzucić na Mos Defa. Ich numer usłyszałem na pierwszej Ziperze, w skicie Melanż studio 21:30 (DJ Zajebicho, nigdy nie gra cicho!).
I też ich – a dokładnie samego Joeya Starra – zobaczyłem po raz pierwszy na żywo podczas niesławnego występu w Warszawie, który był zapowiadany jako koncert, a okazał się jamajskim soundsystemem, co sporej części publiki nie do końca się spodobało. NTM bowiem dla warszawskiej sceny rapowej, a dokładnie jej ciemnej strony, ze szczególnym uwzględnieniem ZIP Składu i konkretnie Fusznika, było zawsze ważnym punktem odniesienia. Wzorcem radykalności, prawdziwości i tego, że oparty na amerykańskich wzorcach rap można skutecznie przenieść na swój własny, lokalny grunt.
Jestem fanatykiem / Bo wszystkie te słowa czerpię z mistycznej inspiracji / Ten chaotyczny rytm depcze wszelką dziennikarską krytykę / Bo jestem autentyczny! - nawijał Joey Starr w tytułowym numerze z ich debiutanckiego albumu, a podobne słowa mogły spokojnie paść na pierwszej Moleście. O tym, że Polska-Francja - ten sam ból wiedziałem już przecież na lata przed tym, jak wyszło Nie bój się zmiany na lepsze WWO, Soundkaïl i Fu. I tego też dowodzi Authentik. Poza właściwie obcym Polsce lat dziewięćdziesiątych kontekstem rasowym jest to wszak film o nudzie i pasji, o buncie i dojrzałości, o jebaniu policji, transportu publicznego – które to hasła NTM miało wypisane na okładce każdej kolejnej, swojej płyty – i wszelkich stereotypów. Nieważne czy ukuło je obce społeczeństwo, nie zawsze najbliższa rodzina, czy ścisły krąg ziomali z ośki.
Komentarze 0