Tomáš Pekhart oficjalnie został nowym napastnikiem Legii Warszawa. Czech przychodzi za darmo po tym, jak ostatnio występował w Las Palmas. W sumie odkąd po raz pierwszy raz wyjechał z Czech grał w dziesięciu klubach w sześciu różnych krajach. Polska jest siódmym, ale czy okaże się szczęśliwym?
Na papierze CV czeskiego napastnika prezentuje się nie najgorzej. Pekhart ma za sobą m.in. 19 występów w reprezentacji, w której debiutował jako 20-latek, ale po raz ostatni zagrał w jej barwach przeszło sześć lat temu. W tym czasie zdążył też pojechać na Euro 2012, gdzie trzy razy wszedł z ławki – również na minutę w meczu z Polską. Później zaczęła się tułaczka przez Niemcy, Grecję, Izrael i ostatnio Hiszpanię, a teraz przyszła kolej na Polskę. Mierzący 194 centymetrów Czech uznawany jest w kraju za niespełniony talent i w Warszawie będzie chciał przywrócić karierę na właściwe tory, a także znów powalczyć o wyższe cele niż do tej pory w Segunda Division.
ANGIELSKI NIEWYPAŁ
– Pekhart to zdolny piłkarz, ale był uznawany za nieco większy talent niż w rzeczywistości wskazywały na to jego umiejętności. Wpływ na to miał też transfer do Tottenhamu. W reprezentacji do lat 21 wciąż jest najlepszym strzelcem, zdobył 17 bramek w 26 meczach – mówi w rozmowie z newonce.sport Jonáš Bartoš, dziennikarz isport.cz.
To właśnie wspomniany ruch i wczesne lata jego kariery najmocniej rozbudziły oczekiwania. Pekhart jako 16-latek został uznany młodzieżowym piłkarzem roku w Czechach. Nadzieje urosły dodatkowo po młodzieżowych mistrzostwach Europy do lat 17, które w 2006 roku rozegrano w Luksemburgu. Czesi doszli w nich do finału, gdzie przegrali z Rosją, ale Pekhart zdobył w tym meczu bramkę, a wcześniej trafiał jeszcze w półfinale z Hiszpanią. Rok później rozegrał jeszcze wszystkie siedem meczów podczas mistrzostw świata U-20 w Kanadzie, gdzie Czesi również zdobyli srebrny medal. Był wtedy najmłodszym piłkarzem tej kadry.
Już był wówczas graczem Tottenhamu. Londyński klub kupił go po ME U-17 ze Slavii Praga za milion euro i zaoferował trzyletnią umowę. – Interesowały się nim jeszcze dwa inne kluby z Premier League, dlatego bardzo cieszymy się, że do nas dołączył. Tomáš ma znakomitą mieszankę siły fizycznej, zwinności i umiejętności technicznych. To dla nas inwestycja w przyszłość – mówił ówczesny dyrektor sportowy Spurs Damien Comolli.

Inwestycja nie była trafiona. Pekharta umieszczono w młodzieżowej drużynie Tottenhamu i po dwóch latach trafił na wypożyczenie do Southampton. Tam na poziomie Championship w dziewięciu meczach strzelił jednego gola. W kolejnej rundzie został już odesłany na wypożyczenie z powrotem do Slavii, gdzie świętował zdobycie mistrzostwa Czech. W barwach Spurs ostatecznie nigdy nie zadebiutował i w styczniu 2010 roku sprzedano go do FK Jablonec. – Tottenham się pomylił co do mnie – mówił czeskim dziennikarzom po powrocie. – Kilka razy czułem, że jestem blisko pierwszego zespołu, ale się nie udało, więc byłem zdeterminowany, by odejść. Liczę, że kiedyś wrócę do Premier League i udowodnię wszystkim, że popełnili błąd – dodawał.
TALENT, KTÓRY NIE ROZKWITŁ
W ojczyźnie kariera Pekharta odżyła. Podkreślał, że choć w Anglii za wiele nie pograł, to stał się lepszym piłkarzem. W Jabloncu przez dwie rundy strzelił 15 goli, zadebiutował w europejskich pucharach i wróciło zainteresowanie klubów z czołowych lig. Najbardziej konkretna była Norymberga, która zapłaciła dwa miliony euro, ale w ramach tej umowy niemiecki klub wysłał go jeszcze na pół roku do Sparty Praga. W niej spędził udaną rundę wiosenną, w trakcie której zdobył siedem bramek, a w całym sezonie zebrał ich 18 i był drugim najlepszym strzelcem ligi czeskiej.
Bundesligi jednak nie podbił. O udanym początku i dziewięciu bramkach w sezonie 2011/12 można powiedzieć, że to był ostatni tak udany okres w karierze Pekharta na wysokim poziomie. Wraz z Adamem Hlouškiem, dobrym znajomym kibiców Legii, oraz Ondřejem Petrakiem byli nazywani „Czeską Mafią” i wszystko układało się dobrze, choć do czasu. Kolejny sezon to już tylko cztery gole i rzadsza gra. W rozgrywkach 2013/14 Czech wylądował nawet w rezerwach, a klub spadł. Później przyszedł czas, w którym przez 22 miesiące Pekhart nie potrafił zdobył bramki dla Norymbergi oraz Ingolstadt ani w 1., ani w 2. Bundeslidze.

W tym samym czasie przestał być powołany do reprezentacji Czech. Po porażce 0:1 z Finlandią tuż po Euro 2012 narzekał na grę kolegów. – Nie jestem napastnikiem, który przebiegnie pół boiska sam i zdobędzie bramkę. Jestem zależny od innych. Nie ma w tym przypadku, że nasi napastnicy od dłuższego czasu nie zdobywają regularnie bramek – mówił w rozmowie z dziennikiem „Sport”.
W narodowych barwach ostatni występ zaliczył w eliminacyjnym spotkaniu z Maltą w październiku 2013 roku. Chwilę wcześniej pracę stracił selekcjoner Michal Bilek i dla Pekharta to był koniec w reprezentacji Czech. Przynajmniej pożegnał się wówczas golem – pierwszym po 685 minutach czekania i jednym z ledwie dwóch w kadrze.
Ucieczką okazał się AEK Ateny. Tam spędził półtora roku i zdobył Puchar Grecji, jednak mimo że był najlepszym strzelcem drużyny w sezonie 2016/17 nie przedłużył umowy. Przeniósł się do mistrza Izraela, Hapoelu Beer Szewa. Rok w tym klubie przyniósł mistrzowskim tytuł i grę w fazie grupowej Ligi Europy, jednak z 40 występów blisko połowę zaliczył po wejściu z ławki rezerwowych i znów zmienił otoczenie. Latem 2018 roku przeszedł do Las Palmas, gdzie grał do teraz. Sprowadził go tam trener Manolo Jimenez, który pracował z nim w AEK, ale liczby Pekharta nie rzucają na kolana. Pobyt w tym klubie lepiej wyszedł mu pod względem prywatnym – czeski napastnik chwalił sobie życie na Wyspach Kanaryjskich, a jego żona Adelka po wielu latach starań zaszła w ciążę. Ich pierwsza córeczka urodziła się w grudniu.
PEKHART, CZYLI DRUGI NECID?
Teraz po latach zmian przyszedł czas na Legię. Ale dlaczego mimo obiecujących początków Pekhart nie zrobił kariery? – To raczej klasyczny przykład piłkarza, który rozwinął się wcześniej od innych – mówi newonce.sport Tomáš Daniček prowadzący na Twitterze profil Czech Football. – Dominował fizycznie na poziomie młodzieżowym przez swoje warunki, jednak nigdy nie stał się kimś takim w seniorskiej piłce. Później został wrzucony do kadry jako bezpośredni następca Jana Kollera, ale w niej nie zaistniał i kojarzy się z najbardziej nijakim okresem w historii naszej reprezentacji – dodaje. – W Niemczech miał trochę problemów z kontuzjami, a w Grecji z trenerami. Ale wciąż napastnik może być czołowym napastnikiem w Polsce – uzupełnia Bartoš.
Nasz rozmówca to odpowiedni człowiek do tego, by nakreślić, czego można spodziewać się po Czechu zarówno na boisku, jak i poza nim. Tak jak Pekhart pochodzi z miejscowości Sušice i wychowywał się razem z nim. – Znamy się od piątego roku życia, a odkąd mieliśmy po 13 lat graliśmy w jednej drużynie – mówi newonce.sport Bartoš.
– Zawsze potrafił zrobić użytek ze swojego wzrostu. Zaczynał na środku obrony, ale później przeniósł się do ataku i tam się rozwinął. To dobry charakter. Komunikacja nie będzie problemu, bo mówi po angielsku, niemiecku i hiszpańsku. Zwykle szybko odnajduje się w nowych drużynach. Duże znaczenie ma dla niego rodzina – dodaje.
Kibice Legii obawiają się, że w osobie Pekharta dostają drugą wersję Tomáša Necida, innego czeskiego napastnika, który występował w Warszawie w rundzie wiosennej sezonu 2016/17 i w ośmiu meczach strzelił tylko jednego gola. Porównania między nimi trwają od dawna, bo skojarzenia nasuwają się same.
– Grali ze sobą od 14. do 18. roku życia w Slavii oraz w młodzieżowych reprezentacjach. Są bardzo podobni. To dwaj wysocy, silni napastnicy i rówieśnicy. Obaj potrzebują dobrego podania. Ale Pekhart lepiej utrzymuje się przy piłce i podłącza kolegów do akcji – tłumaczy Bartoš.
Daniček patrzy na nich nieco inaczej. – Myślę, że większy potencjał miał Necid. Ma po prostu lepszy instynkt strzelecki. A to raczej nie jest dobra wiadomość dla kibiców Legii – twierdzi.
– Pekhart jest bardziej inteligentny od Necida i ma lepsze podejście do obowiązków na boisku oraz poza nim. Fani w Warszawie mogą oczekiwać zawodnika, który nie jest zbyt szybki, za to świetnie odnajduje się w polu karnym – przekonuje jednak Bartoš.
