Szejkowi Mansourowi przez lata obrywało się za brata, który torturował na pustyni dawnego wspólnika. Teraz wizerunek Zjednoczonych Emiratów Arabskich psuje też jego teść. Londyński sąd ujawnił historię Jamesa Bonda, która zdarzyła się naprawdę.
Gdy pod koniec lat sześćdziesiątych brytyjski rząd poinformował, że w ciągu trzech lat zamierza wycofać się z Zatoki Perskiej, miejscowi szejkowie zastanawiali się, co dalej robić. Dziewiętnastoletni Muhammad ibn Raszid al Maktoum uczestniczył wraz z ojcem w rozmowach z Zajidem ibn Sultanem Al Nahajjanem. W efekcie negocjacji emirów Dubaju i Abu Zabi, po wyjściu Brytyjczyków z regionu w 1971 roku, powołano do życia Zjednoczone Emiraty Arabskie. Trzydzieści cztery lata później Al Maktoum wydał córkę za syna al Nahajjana, kibicom piłkarskim znanego jako szejk Mansour, od ponad dekady główna biznesowa twarz Manchesteru City. Od niedawna afery biznesowe al Maktouma torpedują mozolnie budowany wizerunek Zjednoczonych Emiratów Arabskich w świecie. Wizerunek, którego ważnym narzędziem jest Manchester City.
UDAREMNIONA UCIECZKA
Cała historia to gotowy scenariusz na film akcji z wygibasami Jamesa Bonda, Jasona Bourne'a czy Ethana Hunta. W takim klimacie została zresztą opowiedziana w niedawnym znakomitym reportażu Agaty Kasprolewicz w podcaście Raport o stanie świata Dariusza Rosiaka. Jest w niej córka szejka, która ma dość życia w imperium ojca, instruktorka brazylijskich sztuk walki, która umożliwia jej skrywaną w tajemnicy ucieczkę, francuski szpieg, podstawiający jacht do portu i strzały na morzu, gdy trzydzieści kilometrów od wybrzeży Sri Lanki uciekinierzy zostają namierzeni. Jest inna córka, znikająca nagle z brytyjskiej ulicy i niepojawiająca się już nigdy więcej. Jest żona, która znajduje na poduszce naładowany pistolet. To wszystko wydarzyło się naprawdę, a niedawno ku uciesze brytyjskich mediów i złości szejków zostało upublicznione przez sąd w Londynie.
SYSTEM POWIĄZAŃ
Najprościej byłoby powiedzieć, że Manchester City ani jego właściciel nie mają z tym nic wspólnego. Sensacyjne historie nie dotyczą Mansoura, lecz jego teścia, a przecież przypisywanie komukolwiek grzechów bliskich byłoby ciosem poniżej pasa. W przypadku Zjednoczonych Emiratów Arabskich byłoby to jednak zbytnie uproszczenie. Gdy Mansour przejmował w 2008 roku Manchester City, podkreślał, że to jego prywatna inicjatywa, a kupno klubu traktuje jako inwestycję biznesową. Ani jedno, ani drugie nie było prawdą. Świat Bliskiego Wschodu raczej nie zna pojęcia prywatnej inicjatywy biznesowej. A klubów ludzie z tamtej części świata nie kupują, by pomnażać majątki, lecz by polerować wizerunek. W przypadku Emiratów i sąsiednich krajów prywatne bardzo często miesza się z państwowym. Mansour pełni zresztą ważne funkcje państwowe i jest bratem prezydenta, z którym w znakomitych relacjach pozostaje wiceprezydent Al Maktoum. Dla wszystkich jest jasne, że Manchester City to sprawa wagi państwowej, a nie prywatny kaprys jednego z członków rodziny królewskiej.

NARZĘDZIE SOFT POWER
Szczegółowo o motywach kupna angielskiego klubu pisał James Montague, w książce „Klub Miliarderów”. Wszystko sprowadza się jednak do prostego zdania: Manchester City miał zostać narzędziem soft power Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Globalny wizerunek kraju rozwinął się głównie dzięki inwestycjom w sport, a w szczególności w Manchester City. Sukces klubu pomógł w wypromowaniu na świecie pewnego rodzaju wizerunku tego arabskiego państwa: wizji kraju postępowego, przyjaznego Zachodowi i otwartego na biznes, będącego ostoją stabilności w niespokojnym regionie – pisał angielski autor. Mansour i inni członkowie rodziny królewskiej emiratu Abu Zabi, siły sportu uczyli się od rządzącego Dubajem Muhammada ibn Raszida Al-Maktouma, którego córkę w 2005 roku poślubił właściciel Manchesteru City.
PRZYKŁAD DUBAJU
W przeciwieństwie do bogatszego sąsiada, Dubaj praktycznie nie ma surowców naturalnych, które można by sprzedawać, mnożąc fortunę. Dubaj spektakularnie się przez lata rozwijał, sprzedając wizerunek. Pokazywał się jako efektowne miejsce nie tylko do spędzenia wakacji, lecz także kupna nieruchomości i spędzenia tam reszty życia. W pewnym momencie byli tak skuteczni, że wiele osób myślało, że są osobnym państwem, a nie jedynie jednym z siedmiu emiratów tworzących ZEA, niebędącym nawet stolicą. Udało się to osiągnąć zwłaszcza poprzez sponsoring na koszulkach i stadionach piłkarskich poprzez należące do rządu i kontrolowane przezeń firmy, jak linie lotnicze Emirates, w których powstaniu bezpośrednio uczestniczył al Maktoum. Choć premier i wiceprezydent Emiratów znany jest przede wszystkim z zamiłowania do wyścigów konnych, w 2007 roku próbował zostać pierwszym właścicielem klubu Premier League z tej części świata, prowadząc zaawansowane negocjacje na temat przejęcia Liverpoolu, zanim zrobili to Amerykanie.
EUROPEJSKA TUBA
Globalna recesja z 2008 roku mocno uderzyła w ekonomię Dubaju, co otworzyło drogę do wizerunkowej ekspansji Abu Zabi, najważniejszego emiratu, którego bogactwo jest oparte przede wszystkim na surowcach. Udane przejęcie Manchesteru City dało całemu krajowi ważną europejską tubę. - ZEA mogły się dzięki temu przedstawiać jako ojczyzna stabilnych, bogatych, zorientowanych na Zachód i myślących przyszłościowo miast pokroju Abu Zabi czy Dubaju” - pisał Montague. Nazwa narodowych linii lotniczych Etihad mogła się pojawiać w każdy weekend w dwustu krajach na świecie przy okazji transmisji meczów Premier League. Gdy trzeba było obejść Financial Fair Play, zakazujące Mansourowi po prostu wpompować w klub pieniądze, robiły to za niego przez umowy sponsorskie firmy ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Czyli on sam. Innymi rękami.
STATECZNE IMPERIUM
Choć czasem Manchester City i rządzone przez Katarczyków Paris Saint-Germain wrzuca się do jednego worka, trudno nie zauważyć, że oba kluby próbują wznosić potęgę w inny sposób. Podczas gdy Katarczycy zbudowali w stolicy Francji coś w rodzaju współczesnego piłkarskiego Harlem Globetrotters, ściągając największe gwiazdy tylko po to, by pokazać, że mogą i ciągle dostarczając mediom pozaboiskowych afer, City nie chce się kojarzyć tylko z błyskotkami kupowanymi na pokaz. Starają się budować trwałe, stateczne, majestatyczne imperium. Jak zwracał kiedyś uwagę Rafał Stec z „Gazety Wyborczej”, zaczęli od zatrudnienia działaczy z Barcelony, później piłkarzy grających w kataloński sposób, a wreszcie zatrudnili trenera Pepa Guardiolę, dając klubowi bardzo wyraźny, powtarzalny, rozpoznawalny i powabny styl.
SPRAWA PAŃSTWOWA
Opisy wszystkich tych mechanizmów mają unaocznić dwie rzeczy: po pierwsze, w Zjednoczonych Emiratach Arabskich wszystko jest ze sobą powiązane, a po drugie najważniejszy dla właścicieli Manchesteru City jest wizerunek. Dobitnie podkreśliła to kiedyś organizacja Human Rights Watch: - Na szczycie drabiny społecznej ZEA znajduje się cieniutka warstewka powiązanej ze sobą arystokratycznej elity, której majątki pochodzą z jednego i tego samego miejsca. A w samym środku tego wszystkiego, kreując w umysłach ludzi całkiem odmienne wrażenie, znajduje się Manchester City. Klub pomaga wybielić reputację kraju i skonstruować PR-owy obraz postępowego, dynamicznego państwa z rejonu Zatoki, co samo w sobie odwraca uwagę od tego, co naprawdę dzieje się w tym kraju”. Kiedy więc w wizerunkowe tarapaty popada teść Mansoura, nie jest to tylko jego sprawa. To sprawa państwowa, która bardzo niefortunnie zbiegła się z informacją o wykluczeniu Manchesteru City z Ligi Mistrzów.
WIZERUNKOWY PROBLEM
Gdy tylko UEFA w połowie lutego poinformowała o wykluczeniu The Citizens z pucharów, klub zapowiedział odwołanie do Trybunału Arbitrażowego ds. Sportu. W światowych mediach spekulowano, że może się to skończyć nawet wysadzeniem w powietrze całego systemu Finansowego Fair Play. Zwracano jednak uwagę, że to dla klubu nie tylko sprawa bolesna sportowo, czy finansowo, ale też dla jego właścicieli wizerunkowo. W świat poszedł przekaz, że Manchester City nie trzyma się zasad. Jeśli przy okazji wysadzi Finansowe Fair Play, świat tym bardziej zobaczy, że Manchester City nie potrafi przestrzegać reguł, a gdy coś mu w nich nie odpowiada, niszczy je. Nie na takim obrazie Zjednoczonych Emiratów Arabskich zależy szejkom.
DRĘCZONA ŻONA
Dwa tygodnie później londyński sąd rodzinny upublicznił materiały ze sprawy rozwodowej al Maktouma i jego szóstej żony, siostry obecnie panującego władcy Jordanii. Księżniczka Haya w 2019 roku uciekła z Emiratów do Niemiec, gdzie poprosiła o azyl. Trzy miesiące później złożyła w Anglii wniosek o ochronę i wyłączną opiekę nad dwójką dzieci. Na początku marca tego roku sąd orzekł, że Haya faktycznie była przez męża zastraszana groźbą uprowadzenia i porzucenia na pustyni. Już w Europie znalazła na poduszce odbezpieczony pistolet. To nie tylko złamanie angielskiego i międzynarodowego prawa, ale i poważna afera międzynarodowa. Haya jest córką zmarłego króla Jordanii. Z władcą Dubaju i jednym z najpotężniejszych ludzi w Emiratach połączyła ją miłość do koni. On jest właścicielem największych i najważniejszych stajni na świecie. Ona w 2000 roku jako dżokejka reprezentowała Jordanię na igrzyskach w Sydney. Pobrali się w 2004 roku w Hiszpanii.
FILMOWA UCIECZKA
Przy okazji publicznego prania brudów wyszła też na jaw sprawa córek szejka. Spekuluje się zresztą, że to właśnie informacja o losie, jaki je spotkał, skłoniła Hayę do ucieczki z Emiratów. W 2000 roku do Londynu uciekła córka Shamsa. Krótko potem na ulicy w Cambridge została wciągnięta do samochodu i przewieziona prywatnym samolotem do Dubaju. Nikt nigdy później jej nie widział. W 2020 roku brytyjski sąd rodzinny orzekł, że to jej ojciec zorganizował porwanie. Dwa lata po starszej siostrze, uciec próbowała też Latifa. Jednak to o próbie z 2018 roku było najgłośniej. W jednej z kawiarń w Dubaju weszła do łazienki, nałożyła okulary przeciwsłoneczne i makijaż. Wyrzuciła telefon komórkowy i weszła do samochodu jadącego w stronę granicy z Omanem, który podstawiła jej znajoma trenerka brazylijskich sztuk walki. Na brzegu czekał francuski oficer, który miał jej umożliwić ucieczkę przez Sri Lankę do USA. Płynęli osiem dni, gdy na horyzoncie zobaczyli okręty z Emiratów. Świat dowiedział się, co ją spotkało, bo nagrała film. - Zaufany człowiek mojego ojca wsadził mnie do więzienia. Jeden mnie trzymał, pozostali bili. Powiedzieli, że ojciec kazał mnie bić, aż umrę. To najgorszy człowiek, jakiego poznałam w życiu. Czyste zło”. Być może najważniejsze zdanie charakteryzujące ojca wypowiedziała jednak chwilę wcześniej: - Reputacja to jedyna rzecz, na której mu zależy. Jest gotów zabić, by ją chronić.
BOLESNY USZCZERBEK
Właściciele Manchesteru City wpadali już w ostatnich latach w podobne problemy wizerunkowe. Obrywało im się, gdy media donosiły o niemal niewolniczej pracy, jaką wykonują w tamtym kraju robotnicy przede wszystkim z Azji Południowo-Wschodniej. Telewizje emitowały nagrania, na których brat szejka Mansoura torturował na pustyni byłego partnera biznesowego, przypalając go, posypując mu rany solą, czy rażąc go elektrycznym batem. Obecna afera jest jednak o tyle bolesna, że dotyczy traktowania kobiet. - Dla Zjednoczonych Emiratów Arabskich to poważny uszczerbek na wizerunku kraju postępowego, nowoczesnego, którego ważną częścią jest silniejsza pozycja kobiet niż w innych państwach regionu. Emiraty starają się pokazywać jako kraj, który respektuje prawa kobiet – tłumaczy Anna Dudzińska, wieloletnia korespondentka z Dubaju, w Raporcie o Stanie Świata Dariusza Rosiaka. Dla Mansoura, al Maktouma i całych Zjednoczonych Emiratów Arabskich wybuch epidemii koronawirusa akurat w tym momencie nie jest najgorszą informacją. Skierował bowiem uwagę światowych mediów w innym kierunku, pozwalając zarówno rodzinnej aferze, jak i kwestii Finansowego Fair Play nieco przycichnąć. Kończący się miesiąc przyniósł jednak kolejne dowody, że piękna drużyna z Manchesteru została zbudowana wyjątkowo brudnymi rękoma.
