Dom dla zmyślonych przyjaciół pana Mateusza to najbardziej osobista i melancholijna płyta w dorobku Szpaka. Ale czy najlepsza?
Słuchając tak intymnego materiału, nietrudno odczuwać pewien dyskomfort. Czasy sprzyjają klikalnemu, emocjonalnemu ekshibicjonizmowi, który jest kołem napędowym mediów społecznościowych. Ale kiedy ktoś, jak Szpaku, otwiera się tak bardzo, nachodzą myśli, że nas, osób słuchających, po prostu nie powinno przy tym być. Do czego zresztą nawiązuje sam artysta, w jednym z utworów nawijając, że temat śmierci ojca pojawił się w piosence nie dla medialnego poklasku, a z poczucia niemożności pogodzenia się ze stratą. Psie, tu o tacie nie śpiewałem, żeby kwit wpadł mi / Po prostu nie radziłem z żalem sobie, idź zadrwij – wyrywa z siebie w Domu.
Szpaku rapuje, że dla nas jego muzyka to produkt, dla niego – prawdziwe życie. Sytuuje emocjonalność naprzeciw hurtowej produkcji hitów na TikToka (na którego pewnie i tak trafią te utwory). To napięcie między autentycznością a umownymi konwencjami branży jest stałym elementem twórczości rapera. Na DDZPPM ten wątek jest obecny dosyć mocno, a Szpaku, z właściwą sobie intuicją, stara się przyjrzeć mu z wielu stron. Kontakty z publicznością, internetowy hejt, zasadzki zawarte w kontraktach, muzyka jako produkt… Szpaku stara się omijać pułapki przemysłu muzycznego, czy może szerzej – wszystkiego, co negatywnie wpływa na jego psychiczny dobrostan. Przez lata nazbierało się tego sporo: od używek, przez kompleksy, po presję otoczenia, w jakim się wychowywał. Jednocześnie nie jest to realizowanie archetypu samotności na szczycie, swoistego syndromu ptaka w złotej klatce, na który zapada i rodzima arystokracja trapu w postaci Young Igiego, i megagwiazdy formatu Drake’a. Szpaku ani na moment nie traci gruntu pod nogami, a hajs i materialno-hedonistyczna obsesja, tak doskwierająca polskiej scenie rapowej, pojawiają się sporadycznie i na bardzo odległych planach. Do tego bardziej jako zbędny balast, a nie cel, do którego warto dążyć.
Otwierający płytę Mateusz to wstrząsające studium samotności, ale pozbawionej atrybutów gwiazdorstwa; trudno o lepsze nakreślenie tonu całego krążka. Na DDZPPM pojawia się wiele linijek, które świadczą o coraz większej emocjonalnej dojrzałości Szpaka, dopuszczenia większych pokładów empatii wobec siebie i innych. Jak np. ta, znowu z Domu: I jak pewnie bym nie poznał psychiatryków / To bym z wami kręcił bekę z ludzi pogubionych w życiu. Miło też usłyszeć hiphopową narrację o covidowej pandemii, która ani nie jest jojczeniem o odwołanych trasach, ani foliarskim bełkotem o spiskach farmacji i rządzie światowym. Szpaku jest rzecznikiem małych miast, więc opowiada o tym, jak wirus przejechał się po najsłabszych.
Właśnie ten aspekt twórczości Szpaka lubię najbardziej. Sam wychowywałem się w mieście podobnym do tego, o którym często nawija raper. Znam doskonale to poczucie monotonii i beznadziei, które przewija się przez jego kawałki.
Czy małomiasteczkowy, merkantylny mental, o którym mówi w Ötzim: Tu miało być nasze graffiti, no a nie ma wcale / Pan Prezes chciał za duży kwit za obszczaną ścianę / Tu nie chodzi znów o siano, wcale / Po prostu świniom się nie daję. Szpaku nie koloryzuje, nie gloryfikuje, nie moralizuje. Małe miasta jak heroina / Uzależnia monotonia, a czas zabija (Dom, tekstowo najmocniejszy utwór na płycie). Były ziomki, teraz części z nich już nie ma, a z częścią pijany śpiewa Krawczyka, urządzając wesele na blokach, bo ziomal ożenił frajera na towar. Po czym bardzo szybko dodaje: I nie, że słabszego, po prostu mu podpadł, bo zrobił coś niestosownego. Te obserwacje są jedną z najmocniejszych stron płyty.
Co zatem jest stroną najsłabszą?
Względem poprzednich krążków Szpaka, lekko kuleją instrumentale. Za często pobrzmiewa w nich sztampa (ten buczący, syntezatorowy bas jest już w tylu polskich kawałkach, że ich licznik pokazuje ze trzy dziewiątki), mimo rytmicznej różnorodności i spójności z przekazem. Trudno mi również czynić wyrzut z małej przebojowości refrenów wobec tak emocjonalnego materiału, ale nie każdy na DDZPPM prezentuje najwyższy poziom. Pierwsze cztery utwory potrafią sprawnie łączyć naturalne, muzyczne talenty Szpaka z wrażliwym ładunkiem, ale Mr. Mime zatrzymuje ten udany pochód w miejscu, serwując dziwne przeciąganie głosek pod średni bit Kubiego. Na dobrą sprawę to jedyny numer na DDZPPM, który nie do końca działa. W bitach odbijają się echa emo-gitarek, jest kilka świetnych wypraw w stronę drillu, ale brakuje tego imponującego, odświeżającego efektu, jaki miała Różowa Pantera czy Atypowy. Oczywiście, wpisuje się w to melancholijny zamysł albumu, niemniej można czuć lekkie zmęczenie lilpeepowo-ladypankową gitarką na trapowych bębnach czy smutnymi pianinami, kolejną zmorą rodzimej produkcji. Cóż, jesteśmy narodem chopinowskim, więc naturalnie sięgamy po ten instrument, kiedy nam ciężko na duszy. I chyba trzeba się z tym pogodzić.
Sam Szpaku wkłada w te podkłady całego siebie, po raz kolejny zaskakując inwencją, kreatywnością i aranżacyjnym wyczuciem do wokalnych ozdobników. Zamykający album Minimini2 na truskulowym bicie Quiza to nie tylko świetne zwieńczenie materiału, ale także pokaz tradycyjnego rapowego rzemiosła. Popkulturowe metafory i nawiązania, którymi Szpaku sypał już wcześniej, tutaj wkraczają na jeszcze wyższy poziom, sprytnie unikając zarzutów o bycie pustą podpórką (dodatkowy punkt za nawiązanie do Kimetsu no Yaiba!).
Czekałem na Dom Dla Zmyślonych Przyjaciół Pana Mateusza bez obaw o jakość tego albumu, ale końcowy efekt przeszedł moje oczekiwania. Szpaku uniknął wielu pułapek, w które wpadają jego koledzy i koleżanki po fachu. Marnujący swój potencjał na albumach pozbawionych pomysłu, za to męczących nadmiarem, za którym kryje się treściowa próżnia, emocjonalna pustka i chora obsesja na punkcie materializmu. Szpaku rozwija się emocjonalnie i artystycznie, a my jesteśmy naocznymi świadkami tego procesu. Co nie zawsze jest komfortowym uczuciem, bo gość obnaża swoją duszę bez żadnego skrępowania i bardzo często to zaangażowanie nadrabia inne niedoskonałości. DDZPPM to jedna z najmocniejszych płyt wydanych w tym roku. Mam mocne podejrzenia, że tę opinię będzie można powtórzyć na koniec grudnia.
Komentarze 0