Polacy nie staną się do czerwca drużyną, która dominuje, gra wysokim pressingiem i pięknie przeprowadza ataki kombinacyjne. Chodzi o to, by stawali się drużyną bardziej nieprzyjemną dla rywali, a mniej dla kibiców. Dlatego ten mecz był krokiem w dobrą stronę.
Ta reprezentacja męczy się nieprawdopodobnie, gdy musi prowadzić grę, toteż w większości meczów eliminacji mistrzostw Europy przeżywała katusze. Ta drużyna ma wielki problem, kiedy w starciu z silnym rywalem pierwsza straci bramkę, przez co tak ciężko szło jej w poprzedniej Lidze Narodów i tak bezradnie wyglądała przed miesiącem w Holandii. Coraz wyraźniej po dwóch latach pracy Jerzego Brzęczka widać jednak, że mała liczba traconych goli nie jest tylko kwestią szczęścia i nieporadności rywali. Na siedemnaście meczów o punkty za czasów tego selekcjonera, w ośmiu przeciwnicy kończyli bez trafienia. Tylko trzy razy zdarzyło się Polakom stracić więcej niż jednego gola. Mecz z Włochami był kolejnym dowodem, że gra destrukcyjna Polaków stoi na coraz wyższym poziomie. I krokiem do przodu w porównaniu do meczu z Holandią, jeśli chodzi o to, co robić po przechwycie piłki.
WŁOSKA OFENSYWA
Wielkim zarzutem po amsterdamskiej porażce musiało być nastawienie Polaków na jak najniższą porażkę. Od początku skupili się na próbach przetrwania wszelkimi sposobami i kompletnie nie interesowała ich gra ofensywna. Tym razem wyglądali już jak zespół, który wprawdzie zdaje sobie sprawę z wyższości rywala, ale zamierza jednak znaleźć sposób, by go pokonać. Włosi za czasów Roberto Manciniego przestali być drużyną słynącą z destrukcji, przerywania gry i szczęśliwego wygrywania. Stali się grupą ładnie grającą, dominującą, ofensywną. W czternastu spotkaniach z rzędu od listopada 2018 strzelali przynajmniej jednego gola. Przed miesiącem w Holandii nie tylko wygrali, ale też zabrali gospodarzom piłkę, co jest jeszcze bardziej imponujące. Mając w środku pola takich graczy jak Marco Verratti, Jorginho, czy Nicolo Barella, większość akcji chcą rozgrywać kombinacyjnie.
PRZEGRANE BOKI
Goście próbowali Polakom możliwie jak najszybciej odbierać piłkę. Podchodzili wysoko na połowę graczy Brzęczka, atakując ich zwłaszcza w bocznych sektorach boiska. Polacy starali się rozpoczynać akcje krótkimi podaniami Łukasza Fabiańskiego. Zwykle za rozgrywanie zabierali się Sebastian Walukiewicz, który nie miał tremy nowicjusza i w pierwszej połowie przeprowadził najwięcej dryblingów spośród wszystkich polskich graczy oraz Jakub Moder, cofający się z drugiej linii. Oni oraz Fabiański wykonali w niedzielny wieczór najwięcej podań. Po tym jednak, jak każdy z nich wymienił piłkę w okolicach pola karnego, pojawiał się problem, co dalej. Agresywny pressing Włochów wymuszał długie zagranie w kierunku którejś z linii bocznych, gdzie rywale natychmiast odbierali Polakom piłkę. Przez praktycznie cały mecz nasi zawodnicy mieli wielki kłopot z wyjściem spod pressingu zakładanego przy liniach autowych.
RUCHOMA ŚCIANA
Przez zdecydowaną większość czasu rozgrywali więc rywale. Polacy agresywniej atakowali ich w okolicach linii środkowej. Mateusz Klich wspierał Roberta Lewandowskiego w tworzeniu pierwszej linii zasieków. Obrona i pomoc ustawiały się bardzo blisko siebie, zwykle w okolicach linii pola karnego. To tworzyło częsty chaos w okolicach 20. metra od polskiej bramki, gdzie zderzało się jednocześnie wielu zawodników i dochodziło do pojedynków wręcz. Tak głębokie ustawienie obrony i zgromadzenie tak wielu ludzi w okolicach pola karnego zawsze jest ryzykowne, bo jedna spóźniona interwencja czy przypadkowe zagranie ręką mogą doprowadzić do straty gola. Polacy bronili jednak ofiarnie, konsekwentnie i szczęśliwie. Pracowali na boisku. Przez cały mecz zablokowali aż dziesięć strzałów i jedenaście dośrodkowań. Doszedłszy do szesnastki, Włosi zderzali się z ruchomą ścianą, z której sforsowaniem mieli wielki problem. W całym meczu stworzyli tylko dwie naprawdę groźne sytuacje bramkowe, z których po żadnej nie doszło do strzału w światło bramki. Choć przez 38% czasu gry piłka krążyła po polskiej tercji defensywnej, Fabiański przeżył dość spokojny wieczór. To było 0:0, w którym bramkarz absolutnie nie stał w centrum.

ODBIORY W ŚRODKU
Polacy nie byli w stanie przejść do ataku bocznymi sektorami, a środkiem raczej nawet nie próbowali, co miało dobre strony – unikali strat w najbardziej niebezpiecznych strefach. W całym meczu na swojej połowie w szerokości pola karnego stracili piłkę tylko raz. Włosi aż siedmiokrotnie. Polacy nie podchodzili do pressingu dużą liczbą graczy, ale ci, którzy się go podejmowali, robili to często umiejętnie i w odpowiednim momencie, z całkiem niezłymi rezultatami. Dzięki temu kilkakrotnie dochodziło do przejęć piłki na połowie rywala w okolicach światła bramki, co pozwalało na przeprowadzanie szybkich ataków.
PRZYSPIESZENIE PO PRZECHWYCIE
W takich momentach Polacy doskonale wiedzieli, co mają robić. Przejmujący piłkę natychmiast zagrywał do Lewandowskiego, ustawionego tyłem do bramki. Napastnik nie stał zwykle w linii z obroną włoską, tylko schodził bliżej własnej połowy, by mieć trochę swobody w momencie przyjęcia piłki. Tym samym często stawał się rozgrywającym, który albo odgrywał na ścianę, ustawiony tyłem do bramki, albo zwracał się twarzą w kierunku ataku i zapraszał do akcji bocznych pomocników. Takie akcji były główną przewagą Polski w porównaniu do meczu z Holandią. Tam po przechwycie napastnicy kompletnie nie potrafili się utrzymać przy piłce. Tutaj przechwyt w środku pola zwykle oznaczał chociaż ferment w okolicach włoskiego pola karnego. W ten sposób udało się oddać ze środkowej strefy 2/3 wszystkich strzałów na bramkę.
ZACHOWAWCZY SKRZYDŁOWI
O ile rozwiązywało to problem dostania się w okolice pola karnego rywali, tam zderzaliśmy się z podobnym kłopotem, co Włosi pod naszą bramką. W dużej mierze z tego względu, że bardzo przeciętnie w ofensywie funkcjonowały skrzydła. W idealnym wariancie po zaproszeniu do akcji przez Lewandowskiego boczni pomocnicy podejmowaliby pojedynki i dynamicznie wchodzili w pole karne, dając napastnikowi czas, by przesunąć się w okolice bramki Gianluigiego Donnarummy. Jednak z podejmowaniem oraz wygrywaniem pojedynków był problem. Przez cały mecz Polacy wykonali na połowie przeciwnika tylko jeden udany drybling. Sebastianowi Szymańskiemu i Kamilowi Jóźwiakowi brakowało odrobiny szaleństwa, którą zawsze wnosi do meczów obecność Kamila Grosickiego. To sprawiało, że Lewandowski zwykle dotykał piłki tylko poza szesnastką. W obrębie pola karnego zaliczył tylko dwa kontakty. Tomasz Kędziora pięć.
BRONIĄCE BOKI
Polskie boki niewiele wnosiły do ofensywy, ale trzeba je chwalić za to, jak spisały się w obronie. Kędziora i Bartosz Bereszyński przypominali w tym meczu, dlaczego ich pozycje nadal mają w nazwie człon „obrońca”. W światowym futbolu ostatnich lat zawodnicy grający w tym miejscu boiska coraz mniej mają zwykle wspólnego z bronieniem, a coraz więcej z atakowaniem. Bereszyński tymczasem z rzadka przekraczał połowę, ale wykonał ogrom pracy w destrukcji. Można to zresztą powiedzieć o większości polskich zawodników. Jakuba Modera chwalimy zwykle za kopnięcia z dystansu oraz efektowne podania, tymczasem w tym meczu był zawodnikiem, który zablokował najwięcej strzałów.
ODBIERANIE OCHOTY
W obu połowach było widać, jak konsekwentna i zorganizowana obrona Polaków coraz bardziej odbiera Włochom entuzjazm. Pierwsze kwadransy obu części meczu były dla graczy Manciniego zdecydowanie najlepsze. Z czasem obraz gry coraz bardziej się wyrównywał. O tym, że taki był plan Brzęczka na mecz, świadczą ofensywne zmiany, jakich dokonywał w drugiej połowie. Starał się przy pomocy rezerwowych docisnąć przechylającą się szalę. Wpuszczenie zwłaszcza Michała Karbownika i Arkadiusza Milika dodało trochę dynamiki grze do przodu. Akcja z udziałem rezerwowych w samej końcówce pozwoliła Polakom stworzyć najgroźniejszą okazję w meczu.
ZAPOWIEDŹ TURNIEJU
Było w ciągu ostatnich dwóch lat wiele spotkań, za które należało ganić tę kadrę, nawet przy korzystnych wynikach, jednak ten akurat mecz się do nich nie wpisuje. Polacy zagrali tak, jak można od nich oczekiwać w starciu z silniejszym rywalem. Nie poszli na naiwną wymianę ciosów, ale też nie modlili się wyłącznie o przetrwanie. Sumiennie pracowali w odbiorze i mieli przynajmniej jakiś pomysł na to, co zrobić po przejęciu piłki. Można się spodziewać, że właśnie w tę stronę selekcjoner będzie chciał dążyć z myślą o udziale w Euro. Bo to był już mecz bardzo turniejowy. Taki, w którym obie strony mocno pilnują własnych bramek, starają się unikać niechlujstwa i zbędnego ryzyka, licząc na pojedyncze okazje, z których uda się wycisnąć maksimum. Trochę podobny do bezbramkowego paryskiego starcia z Niemcami na Euro 2016. Polacy nie staną się do czerwca przyszłego roku drużyną, która dominuje, gra wysokim pressingiem i pięknie przeprowadza ataki kombinacyjne. Chodzi o to, by stawali się drużyną coraz bardziej nieprzyjemną dla rywali, a coraz mniej dla widzów. Dlatego ten mecz był krokiem w dobrą stronę.
