Rapowy Suicide Squad powołany do życia przez Borixona długo mknął przez naszą scenę z prędkością chińskiego pociągu magnetycznego Maglev, wioząc ożywczą skłonność do innowacji jak inżynierowie w Hyperloop. Objawiało się to choćby niekonwencjonalnym podejściem do promocji i oprawy wizualnej. Ostatnio jednak – śledząc ruchy chillwagonu – można poczuć się jak w grudniu na polskim dworcu, gdy panuje chaos wywołany doroczną zmianą rozkładu.
chillwagon odpowiadał na rodzimym podwórku za rozkręcenie wiralowo-trapowego comic-conu, ale w tym projekcie był także wyraz dziejowej sprawiedliwości. Piętnaście lat po wizjonerskiej, lecz niezrozumianej Hardcorowej Komercji - Borixon odebrał zasłużony hołd lenny od następnego pokolenia słuchaczy, którzy tym razem byli wyjątkowo spragnieni baunsu. Choć mogli nawet nie kojarzyć samego terminu. Szerzej przyglądaliśmy się temu zjawisku w tekście Dlaczego Borixon jest ważniejszym raperem niż może się wydawać.
Hedonistyczne rymowanki i euforyczne beaty znalazły odbicie w cybernetycznym gadżecie z zestawem numerów o charakterze zwariowanego promomixu, który wywoływał błyskawiczne wystrzały serotoniny. Ale srebrny pył po debiucie opadł i pojawiły się symptomy załamania fali ekscytacji. Wraz z przyjściem Szpaka i ostatnimi singlami - chillwagon znalazł się na bocznicy.