Jest taki dowcip o Ryśku, który przyszedł w gości, zniknęło 150 złotych, pieniądze się znalazły, ale niesmak pozostał. Niesmak pozostał także po wytwórni, w której – przed tysiącami radiosłuchaczy – pięknie przedstawiło się nowe pokolenie raperów; Młody Jan, Barto Katt, Skip (Miętha), Koza, Ten Preston. Zamiast Asfaltu 2.0 wyszło jednak fiasko w cieniu koperkowych afer. Ale ten cały movement zasługuje na coś więcej niż gorzkie wspomnienia. Kulturotwórczy oddźwięk podziemnej oficyny pozostaje niepodważalny.
Na początku był hip-hop. I trochę jak w Autobiografii – trzech gości, a w każdym z nich inna krew. W 2010 roku powstał – zapomniany już skład – Bałagany Na Bani. W ciągu kolejnych lat wydali dwa albumy: Pozamiatane (2011) i Pianiści (2014); ten drugi został zresztą objęty dystrybucją przez Asfalt. Zagrali sporo koncertów, pojawili się na Hip-Hop Kempie. Znajdowali się w orbicie towarzyskiej stołecznego undergroundu. Pierwsze skrzypce w Bałaganach grał Kony. Gdy powstał pomysł stworzenia Lekter Records, wsparł go Jacek Makowski – człowiek od video, wyabstrahowany z ekscytacji hip-hopem. I Krzysztof Karwel – Młody Wilk Popkillera 2012 zwerbowany przez Alkopoligamię, gdzie pojawił się na płycie Ten Typ Mes i Lepsze Żbiki, a w kolejnym kroku zadebiutował krążkiem Niepotrzebne skreślić (2014). Szybko jednak przestał czuć się tam fajnie.
Kony: Wiele lat temu pracowałem razem z Karwelem w firmie, zajmującej się suplementami diety. On był świeżo po wydaniu Niepotrzebne skreślić w Alkopoligamii. Któregoś razu – pół żartem, pół serio – zaproponował, żebyśmy założyli coś własnego, bo nie był zadowolony z sytuacji w wytwórni. Podchwyciłem to. Od melanżu do melanżu temat się rozwijał. Dokooptowaliśmy wspólnego znajomego, który robił klipy. Wkrótce pojawiła się kwestia, kogo najpierw bierzemy pod skrzydła. W Bałaganach rok wcześniej zrobiliśmy konkurs na support i zgłosił się młody chłopaczek. Moje ziomki go odrzuciły, twierdząc że jest zbyt uliczny, ale ja widziałem w nim fajny talent. Odezwaliśmy się przy okazji koncertu w Harendzie. Siedzieliśmy tam potem na schodkach we trzech – Otsochodzi, Karwel, ja i roztaczaliśmy wizję labelu czy ziomalskiego crew, które mogłoby pomóc mu wydać materiał. On miał wtedy robić EP-kę z Worst Casem, ale coś tam nie siedziało i stanęło na materiale, złożonym z beatów od różnych producentów. Tak powstała 7-ka. Potem pojechaliśmy do Władysławowa zrobić klip. Cała ta – w gruncie rzeczy półprofesjonalna – akcja i jej oddźwięk pokazała nam, że wytwórnia może się udać i warto zacząć działać na sto procent możliwość. Sięgnęliśmy po Mondrego i Gupiego, których znaliśmy prywatnie; zaczęliśmy rozglądać się za innymi. Zająłem się stroną finansową, wyłożyłem swoje oszczędności, zrobiliśmy prostą stronę i ruszyło. Mówiłem wtedy Krzyśkowi Nowakowi, że marzy mi się Ajax Amsterdam polskiego rapu. Wyszukiwaliśmy w otchłani internetu coraz fajniejsze postaci. Leh miał u nas być; kontaktowałem się z Adim Nowakiem, jak miał jeszcze kilkaset wyświetleń. Plany robiły się coraz większe, ale nie udało się przebić szklanego sufitu.
Karwel: Z Maćkiem przecięliśmy się przy okazji klipu Mondrego i Gupiego. Później tak wyszło, że szukałem roboty, on wrzucił ogłoszenie, odezwałem się i faktycznie popracowaliśmy razem. Grałem też support przed Bałaganami na Bani. W ten sposób to się zaczęło. Jacka poznałem z kolei na urodzinach Maćka. Wtedy też wpadliśmy na pomysł z wytwórnią. To było może parę miesięcy po premierze Niepotrzebne skreślić. Jacek realizował nawet mój teledysk do Zdolnej półki.
Jacek Makowski: Maćka poznałem przez przyjaciółkę mojej żony, która była jego dziewczyną. Wcześniej słyszałem też o nim od Dizosa, który robił cuty Bałaganom na Bani. Zakumplowaliśmy się, przedstawił mi Karwela i po kilku miesiącach padło hasło: Dawajcie, robimy label. Zainteresowanie hip-hopem kończyło się u mnie na wspomnieniach z gimnazjum; Kaliber, Paktofonika. Nie znałem się na tym w ogóle, ale miałem wieloletnie doświadczenie filmowe i uznałem, że to może być fajny kierunek. Wszystkie wizualne rzeczy w Lekterze – przede wszystkim klipy – stanowiły moją działkę. Wykładałem kasę na artystów, prowadzenie działalności. Inwestowałem w sprzęt do produkcji i postprodukcji. Sfinansowałem też kilka klipów. Między innymi do Polepionego. Od researchu raperów był Maciek z Karwelem. Chociaż miało to wyglądać w ten sposób, że funkcjonujemy na zasadach demokratycznych i każdy ma prawo weta. Niestety na deklaracjach się skończyło.
Mit założycielski
Uczestnictwo w środowiskowym zamieszaniu ta trójka przekuła w kumpelski hub dla obiecujących newcomerów, umożliwiający im formalne zaistnienie. Założenie było takie, żeby wychwytywać intrygujących młodziaków, antycypując poważne ruchy tektoniczne na scenie. Wszystko opierało się na zasadach DIY, ale intuicja i timing Lekterów mogły budzić zazdrość. Weźmy Otsochodzi. Miał szesnaście lat, gdy – po premierze nielegala Fejk Wers – przy okazji koncertu w warszawskiej Harendzie otrzymał propozycję kontraktową. To duże słowa w kontekście dokumentu, gdzie – jak sam wspominał w To nie jest hip-hop. Rozmowy II – znajdowały się zapisy typu Jeżeli artysta nie dostarczy masteru płyty w terminie, zobowiązuje się do postawienia wydawcy trzech butelek piwa, ale wciąż – chodzi o uchwycenie potencjału na długo przed resztą peletonu.
Otsochodzi: Znałem ich plany. Wiedziałem, kto ma tam wydawać. Sam miałem wtedy na stole tylko gównopropozcje i wytwórnia chłopaków po prostu siedziała mi najbardziej. Do podpisania umowy skłoniła mnie głównie nasza relacja. To byli ziomale. Po prostu. Mieliśmy dojebany kontakt. Praktycznie co miesiąc lądowałem u Konego na melanżu. Piliśmy, snuliśmy wizje mojej kariery i rozwoju labelu. Gdzieś po drodze połączyłem Szopeena z Lekterami. To naprawdę był okres megazajawy.
Karwel: Jak wystartowaliśmy z wytwórnią, odzywało się wiele osób. Z Jankiem było tak, że on zrobił się popularny w warszawskim podziemiu. Podsunęli mi go chyba właśnie Mondry i Gupi, i zrobiliśmy zasadzkę w tej Harendzie. Inni wysyłali demówki. Sam wielu raperów znalazłem w ten sposób, że pisałem na Facebooku: Kogo chcielibyście, żebyśmy wydali w Lekterze? Na przykład Skip był z komentarza. Razem z Maćkiem przeczesywaliśmy podziemie. Jacek też podklepywał. Mieliśmy dziwny instynkt; dobre ucho do muzyki i młodych ludzi. Czego nie wydaliśmy, okazywało się strzałem w dziesiątkę. Ważny był przy tym aspekt towarzyski. Taki podopieczny musiał być w porządku gościem. Sporo melanżowaliśmy i znaleźli się tacy, których nie przyjęliśmy ze względy na chujowy charakter.
Skip: Karwel napisał kiedyś na Facebooku, żeby polecać mu ziomali z podziemia. Wcześniej tego nie robiłem, ale pomyślałem, że wrzucę mu swój numer. On spropsował go na YouTube, a potem odezwali się już z wytwórni, że mają akcję promocyjną Lekter Records prezentuje i czy nie wziąłbym udziału. To była ziomalska ekipa, a nie internetowa klika. Spotykaliśmy się na melanże; nawet jakieś mecze.
Stosunkowo szybko nastąpiły dwa wydarzenia formacyjne, po których stało się jasne, że Lekter Records ma szansę stać się czymś więcej niż tylko zajawką dla hermetycznego grona. Kony i Karwel dogadali współpracę z Młodym Janem. Na wydmach we Władysławowie powstał teledysk do Polepionego, utwór spotkał się z entuzjastycznym odbiorem (obecnie półtora miliona wyświetleń na YouTube), wreszcie wiosną 2015 roku ukazał się minialbum 7. Mniej więcej w tym samym czasie Krzysiek oficjalnie dołączył do wytwórni jako raper. Odbiło się to szerokim echem, ponieważ zaledwie kilka miesięcy wcześniej ukazało się Niepotrzebne skreślić. Na jego kolejny longplay trzeba było trochę poczekać, ale w końcu – jesienią 2017 roku – światło dzienne ujrzało T.L.N.
Kony: Zakładaliśmy, że będzie to klub półprofesjonalny, a półziomalski. Dbaliśmy o relacje. Często zwoływałem zgrupowania u siebie w mieszkaniu. Najpierw na Żoliborzu, później na Chomiczówce. Słuchaliśmy rapu przy wódce, kminiliśmy plany. Mieliśmy lekterowe wigilie. Każdy przynosił potrawy – pierogi, barszczyk, jointy. Tam nigdy nie chodziło o relacje biznesowe. Weźmy przejście Janka do Asfaltu. Nie było złej krwi. Wszyscy gratulowaliśmy Miłoszowi, bo widzieliśmy w tym nobilitację. Wyciągnęliśmy chłopaka z Tarchomina i sięgnął po niego najważniejszy label w Polsce.
Amba fatima
W Lekterze nie próżnowano, a szeregi labelu imponująco się rozrastały. Zasilił je choćby hypeman Otso – siedemnastoletni Szopeen, który w połowie 2016 roku wydał Nowy etap, na drugi etat, a następnie dorzucił jeszcze Ex EP. Barto’cut12 nagrywał Rookie. Późniejszy draft był równie mocny, skoro w ramach akcji Lekter Records prezentuje na kanale wytwórni pojawiły się tracki Prestona ('96) i Skipa ('98). W czerwcu 2017 roku opublikowany został także track Loty Kozy...
Barto Katt: Usłyszałem o nich od Janka. On wtedy zaczynał i mieliśmy wspólny przelot przez SoundCloud. Zrobiłem mu beat na pierwszą EP-kę, 7. Wiedziałem, że w Lekterach dopiero wszystko raczkuje, co może stanowić dla mnie szansę i to zmotywowało mnie do działania. Wysłałem demo i mieli mnie nawet odpulić, ale podobno Jacek zaprotestował. Nie no, co ty, gra koncerty w masce, ma krzywe akcje, jest oryginalny. Maciek oficjalnie do mnie napisał i po osiemnastce podpisałem papier. Wszyscy ziomale byli w szoku, że związałem się z warszawską wytwórnią. Kiedy przyjechałem tutaj pierwszy raz i w metrze nie mogłem się nadziwić, jakie to dupne miasto. Jeden gość się na to pospinał i musiałem tłumaczyć, że jestem ze Śląska i tak się mówi, jak coś jest wielkie. Na melanżu u Karwela był totalny belweder, spotkałem tam Janka z Szopeenem, poznałem się ze wszystkimi. Z Jackiem i Krzyśkiem miałem zajebisty układ. I ze Skipem. Na samym początku z Maćkiem też.
W tamtym momencie Lekterzy rzeczywiście pełnili funkcję rapowej La Masii; kolebki talenciaków, którzy nie tylko sumiennie pracowali na status critically acclaimed, ale też zyskiwali coraz poważniejszy rozgłos. Ponad dwadzieścia milionów wyświetleń Gasnę od późniejszego współtwórcy Mięthy to akurat amplituda, ale jego Tańcz sama zbliża się do dwóch baniek. Tak jak Stoły Kozy. Ale jak pisał poeta: Nic nie trwa wiecznie, niebezpiecznie jest wierzyć w to, że coś trwa wiecznie. Lekter zaczął chwiać się w posadach. Atmosfera robiła się kwaśna od niedowózki i prowizorki. Raperzy uciekali ze statku, który nabierał wody, a na powierzchnię zaczęły wypływać brudy. Opłacone płyty nie docierały do kupujących, a tymczasem na aukcji internetowej pojawiały się białe kruki wystawiane przez właściciela wytwórni. Niedługo później ukazało się gorzkie oświadczenie Skipa. Wtórował mu Barto Katt.
Skip: Zajebiście wspominam czas poprzedzający O wszystkim. Sytuacja była komfortowa i przejrzysta. Stary, brałem beaty, jechałem do studia, nagrywałem wszystko u mojego ziomala. Mieliśmy taki patent, że on się rozlicza z wytwórnią na koniec, więc nie musiałem nic wykładać. Koniec końców wyszło trochę inaczej, ale wtedy czułem, że ktoś we mnie wierzy na tyle, żeby zainwestować swój hajs. Dobrze się bawiłem, chociaż pojawiły się pierwsze zgrzyty. Średnio już pamiętam wszystko, jeśli chodzi o chronologię, ale jeszcze przed aferą z wysyłkami miałem z Konym spięcie. Może nawet z mojej winy. W każdym razie – kontakty były średnie. Później doszło do tego, że ludzie pisali do mnie o płytach, które nie dochodzą. Świeciłem oczami aż problem zrobił się naprawdę poważny. Doszło do tego, że moi ziomale nie dostawali opłaconych albumów, a wiadomości przychodziło coraz więcej. Uznałem, że trzeba powiedzieć dość, bo to może być chachmęt. Rozmawiałem z chłopakami i byli zgodni, że Kony nie do końca ogarnia. Ekipa się podzieliła i pojawiły się kłótnie, czyj naprawdę jest Lekter. Elektryczne tematy.
Barto Katt: W pewnym momencie zacząłem kumać, że coś jest nie tak. Promocyjnie wszystko siadło i przez te niedociagnięte akcje zacząłem się zastanawiać, co dalej. Sam dużo wtedy słuchałem, otworzyłem się na muzę i chciałem zrobić materiał, jakiego jeszcze nie było w Polsce. Dlatego wpadłem na pomysł otwarcia własnego kanału na YouTube. Wrzuciłem tam pierwszy kawałek i powiedziałem Maćkowi, że do czasu premiery albumu to właśnie tam będę publikował numery. On odpowiedział, że spoko i momentalnie rozkminiłem, że z Lekterów nic nie będzie. Chodziło też o umowy, rozliczenia, wysyłkę. Założyłem Bump i zakończyłem temat. Obserwując, co się tam działo, nie mogłem żałować swojej decyzji. Szkoda tylko, że wcześniej poleciłem Kozie, żeby związał się z Lekterami. To był małolat. Gadałem z nim przez telefon i mówiłem: Dawaj.
Jacek Makowski: Zaangażowałem się w funkcjonowanie wytwórni i poświęcałem na nią mnóstwo czasu, ale kontakt z Maćkiem był utrudniony. Chociaż nie chcę mówić o nim szczególnie źle ze względu na te wszystkie lata. Był moim świadkiem na ślubie; bliskim przyjacielem. Może zabrzmi to płytko, ale zabrakło szczerości i dlatego wydaje mi się, że od początku wszystko było skazane na porażkę. Nie dostawałem żadnych informacji stricte biznesowych. Przyjaźń przyjaźnią, ale mieliśmy robić biznes, a ja nie wiedziałem, co się dzieje z hajsem. Wierzyłem w każde słowo o tym, że Lekter nie zarabia. Jak zacząłem domagać się papierów na rok przed zamknięciem, to pokazał mi fucka. Mam dobre wspomnienia, choćby wspólnych wyjazdów, ale patrzę na to teraz przez taki pryzmat, że przez pięć lat byłem trochę frajerem.
Karwel: Pamiętam, że w tamtym czasie trochę od nich odbiłem. Miałem swoje problemy, moja mama chorowała, zająłem się rodziną i wróciłem na Podlasie. Jacek dzwonił do mnie i narzekał na Maćka. Maciek tak samo. Starałem się im pomóc, ale może za mało. Na odległość to też nie było łatwe. Poza tym chodziło o relację dwóch dorosłych facetów. Wyszedł między nimi zgrzyt i wszystko pierdolnęło. Ale tego resellingu to już naprawdę nie rozumiem. Wstydziłem się nawet zapytać o to Maćka. Jest mi w chuj szkoda. I nie chodzi o żadne pieniądze, bo nic na tym nie zarobiłem, ale mogliśmy wypuścić jeszcze mnóstwo muzyki.
Pytam Krzyśka, czy ostatecznie Lekter padł przez nieudolność, czy przez złą wolę. Odpowiada, że przez obowiązki, które przerosły niektóre osoby. Niedopowiedziane słowa, nieporozumienia i za duże ego.
Kony: Na dobrą sprawę wizja założycielska rozminęła się z organizacją. Pojawił się też taki aspekt, że przestaliśmy dogadywać się po wielu latach przyjaźni. Finansowałem wytwórnię z własnej kieszeni i w momencie, kiedy zobaczyłem, że bilans wyszedł u mnie kilkadziesiąt tysięcy na minusie – stwierdziłem, że nie chcę prowadzić takiego biznesu i dążyłem do zamknięcia projektu. Poprztykaliśmy się o sprawy organizacyjne. Po zakończeniu przygody z Lekterem chciałem sobie odbić finansowe straty i dlatego wrzuciłem na Allegro te płyty z prywatnej kolekcji; zachowane pierwsze wydania. Na pewno był to duży błąd. Zupełnie tego nie przemyślałem. Oberwałem za to od środowiska, ale wstrzymałem się z komentarzem. Byłem przygnieciony psychicznie i zawiedziony, że sukces ma wielu ojców, ale porażka jest sierotą.
Dziedzictwo
W drugiej połowie poprzedniej dekady ze świecą szukać innego oddolnego przedsięwzięcia, które z podobną mocą oddziaływałby na całą scenę. To nie przypadek, że wielokrotnie wspominany tu Asfalt przeprowadzi sobie transfuzję, korzystając z zasobów Lekter Records. Nie minęło wiele czasu, a Otsochodzi zrobił jedną z najbardziej zawrotnych karier ostatnich kilkunastu lat na naszym rynku muzycznym; jego Nowy kolor pokrył się platyną, Nie, nie z klipem autorstwa Lekter Videos przekroczyło dziewięćdziesiąt milionów wyświetleń. Koza – przynajmniej do czasu oskarżeń o molestowanie – uchodził za naczelnego awangardzistę sceny; zbierał pochwały w Gazecie Wyborczej, zrealizował spektakl w warszawskim Teatrze Powszechnym. Barto Katt operuje może poza ekstraklasą, ale jego wydawnictwa spotykają się z entuzjastycznym odbiorem, a beaty to bardziej niż pożądany towar w branży. Po Audioportrecie Skip i AWGS nie spoczęli na laurach, tylko dorzucili jesienią do swojej dyskografii 36,6. Szopeen dołączył do QueQuality. Preston...
Otsochodzi: Słyszałem o wewnętrznych kłótniach; kilku próbach wskrzeszenia wytwórni. Wyszło jak wyszło. Jedno co jest pewne – Lekter miał olbrzymi wpływ na start mojej kariery i nikt im tego nie zabierze. Co więcej, serio przy wydaniu mojej płyty w tamtych latach nie odnotowałem żadnego fuckupu. Potem coś musiało pójść nie tak. Jakkolwiek kontrowersje mnie nie dotknęły, martwię się o losy 7. Na bank będę chciał coś z tym zrobić i przejąć kontrolę nad tym materiałem.
Barto Katt: Jakby nie patrzeć, Lekter dużo mi dał. Otworzył mnie na Warszawę; na słuchaczy w tym mieście i nowe możliwości. Bo gdzie poszedłbym na Śląsku? Miałem ambicje, żeby zaistnieć w Polsce, a to mogłoby się nie udać, gdybym na początku nie wylądował w takiej wytwórni.
Skip: Jestem megawdzięczny, że dostałem taką możliwość. Ostatecznie byliśmy ziomalami i nawet spięcia były wyjaśniane w fajnej atmosferze. Dołączyłem do wytwórni, mogłem pokazać się szerszemu gronu i wylądowałem w Asfalcie. To zmieniło moje życie, więc nikomu źle nie życzę.
To kawał historii. Także o rozczarowaniu, klęsce romantycznej wizji, głębokim sensie staroszkolnego prawidła Patrz Komu Ufasz. Nie sposób odkręcić tego, co się odjebało, ale po latach pojawia się cień szansy, żeby chociaż w minimalnym stopniu zmniejszyć bilans strat.
Kony: Zawsze byłem uparty i apodyktyczny. Musiałem przepracować to sam ze sobą przez ostatnie lata. Żałuję tego, co się wydarzyło. Lekter był w moim życiu największym dokonaniem i ono rozpitoliło się w dużej mierze przez brak normalnej rozmowy. Chciałbym zmienić historię, ale tego nie da się zrobić. To mógł być nowy Asfalt, a wyszedł raczej R.R.X. Jestem świadomy, że postrzega się mnie jako drugiego Krzysztofa Kozaka, co jest krzywdzące, ale też niepozbawione podstaw. Nie chcę rozdrapywać ran i przerzucać się argumentami, ale mam nadzieję, że kiedyś opadną złe emocje i podamy sobie ręce z chłopakami.
Karwel: Przejąłem YouTube'a Lekter Records. Zarządzam nim i mam zamiar trochę go przebranżowić. Nie będzie to pełna kontynuacja, nie planuję rozwinięcia tego w regularną wytwórnię, ale młodzi artysci będą mogli wrzucać muzykę na kanał większy niż swój własny, gdzie mają tysiąc subskrybentów.
Podziękowania za pomoc w przygotowaniu tekstu dla Krzyśka Nowaka, który we wrześniu opublikował rozmowę z Karwelem