„S.P.O.R.T.” mi dodał skrzydeł, będę se filetował rybę; monetyzował piękny romans mój z moim beatem; i znów się robi harmider; TDF – nie zapomnij tych liter – rapuje Tede w kawałku Bujam jak to, odnotowując pozytywny ferment, jaki wytworzył się wokół Hajp Hajs Hejt. I dobrze się stało, bo ten materiał jak najbardziej na harmider zasługuje.
Przez znaczną część kariery Tede robił pionierskie ruchy, skutecznie inkorporował trendy albo – co najmniej – miał szczęście znajdować się we właściwym miejscu o właściwym czasie. Nie inaczej jest z nim przy 3H.
Długo wzbraniał się przed powrotem do swoich dokonań z przełomu lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych. Mówił o tym zresztą, gdy spotkaliśmy się pogadać o dwudziestoleciu jego klasycznego debiutu: Unikałem oglądania się wstecz, ale teraz – siłą rzeczy – musiałem wrócić do „S.P.O.R.T.”. Przesłuchałem całość na słuchawkach. Ludzie, nie robiłem tego od dwóch dekad! Ciągle wpadały kolejne kawałki, kiedy myślałem, że płyta się kończy. Nie zmieniłbym nic, bo nie o to chodzi, ale nie gloryfikowałbym tamtego stylu rapowania. Jest wiele niedoskonałości, nadrabianych pewną energią, wyczuwalną pasją i radością z tego, co się dzieje. Tak się jednak złożyło, że jubileusz S.P.O.R.T. – wraz z nim reedycja krążka, wspominkowa trasa oraz premiera Espeoerte 0121 z nowymi utworami na beatach sprzed dwóch dekad – miał miejsce akurat w okolicach, gdy głośno zrobiło się o renesansie boom bapów. Pamiętny koncert w Spodku wydarzył się przecież kilka miesięcy po tym, jak światło dzienne ujrzało takie Pray for Haiti Mach-Hommy'ego. TDF mógł więc na fali revivalu przyciągnąć do siebie z powrotem tych słuchaczy, którzy odbili od niego, gdy zaczął kultywować inne fascynacje muzyczne; typu Zivert.
Już wtedy można się było zastanawiać, czy w jego uniwersum nie zaistnieje wieloświat jak w Marvel Cinematic Universe. I tak, jak w Spidermanie pojawiają się nagle obok siebie Tobey Maguire, Andrew Garfield i Tom Holland – tak on będzie równolegle wjeżdżał z retromańskim zacięciem w rocznice kolejnych płyt (Notes, Esende Mylffon, etc.) i dawał upust aktualnym zajawkom. Póki co jednak na 3H: Hajp Hajs Hejt odmienia neo boom bap przez wszystkie przypadki.
Kwestia powrotu do przeszłości zdominuje gadki o tej płycie, ale tak naprawdę kluczową sprawą jest to, że Tede od chuj-wie-kiedy nie miał tak zgrabnie napisanego materiału; zwartego, skonkretyzowanego i niemal wolnego od cringe'ówy. Wraca więc do swoich leitmotivów – Elovelo stanowi kontynuację rowerowego Amsterdamu z Noji?; Forever Young to jego kolejny numer o tym, że wcale nie trzeba się starzeć jak czterdziestolatek – inżynier Karwowski; elegancko komponuje Ermaxy z Air Max Classic (Esende Mylffon) i Air Max LTD (Ścieżka dźwiękowa); bezpardonowo rozprawia się z mitami, którymi obrósł u nas hip-hop (Gramy to); stawia się w pozycji pioniera wyklętego (U-Targ Clan). Jako maszyna do rymowania dorzuca do tego jeszcze sporo braggi i rapu o rapie (stylowo gospodarza wspiera tu Gural w Upss), a całość podporządkowuje takiemu oto konceptowi, żeby przejrzeć się we wspomnieniach jak w lustrze. Stąd Świat23 na otwarcie, który koresponduje ze Świat zwariował w 23 lata – również na poziomie sampla; Miniameryka wznosząca bajerkę o aspiracjach na wyższy level niż miało to miejsce w 833.333; Underground, czyli tak nostalgiczna wizyta w tytułowym klubie, że na samą myśl w nosku kręci się łezka. W kontekście tej retrospektywy – ze względu na odniesienie do Terminatora Jamesa Camerona z połowy lat osiemdziesiątych – broni się nawet dość boomerski i banalny Skynet, dotyczący obaw przed sztuczną inteligencją.
Warstwa muzyczna również w dużej mierze została wpisana w staroszkolny klimat. Ponownie – jak przy Espeoerte 0121 – odpowiada za nią sam Tede, choć tym razem nie odkurzał minidisców, tylko przysiadł do beatów właśnie na potrzeby tego wydawnictwa. Nie brakuje na 3H: Hajp Hajs Hejt prostych pętli jak ta trąba w Rarara z udziałem Ostrego (co do gości – fajny zabieg z umieszczeniem po sąsiedzku na trackliście Mady i Szczyla, dla których hip-hopowe dziedzictwo jest ważne, ale traktują je w inny sposób); prosty bas, tępy werbel, ale znalazło się przecież miejsce zarówno na r'n'b z Tomkiem Makowieckim (Forever Young), jak i orientalną produkcję, odnoszacą się jakby do Timbalanda (Miniameryka) czy... gitarową balladę (Wtf). W pierwszej chwili jest pokusa awanturowania się o beczenie na auto-tunie czy zastosowanie cykaczy, jakby na przekór konwencji, ale to tylko pokazuje, że Tede nie chciał na 3H: Hajp Hajs Hejt uprawiać archeologii; że to jest jednak jego album z początku trzeciej, a nie pierwszej dekady lat dwutysięcznych.
Tede przyjał więc tu postawę progresywnego kuratora własnego dziedzictwa i sprawdza się w tym znakomicie. Mimo jarmarcznego zaśpiewu gdzieniegdzie i tego dziwadła na zamknięcie w postaci wspomnianego Wtf, które jest równie wysmakowane jak Kustosz o smaku tequili.
Komentarze 0