Bardziej mem czy bardziej raper? Well, why not both? Lil B przez dekadę z hakiem zbudował kościół wiernych wyznawców i wyprzedził w ten sposób o kilka długości wielu nawijaczy.
Tekst pierwotnie ukazał się w lutym 2022 roku.
Fandom to potężna siła. Ta jednak potrafi obrócić się przeciwko artyście, jeśli fani masowo zaczną się irytować poszczególnymi poczynaniami swojego idola. O boleściach bycia kibicem Ye możemy pogadać kiedy indziej. Najbardziej unikalnym fanklubem na hiphopowej scenie z dużą pewnością jest liczna trzódka sławiąca dokonania Lil B. Pytanie jest proste: Czy to wyraz faktycznej afirmacji i followingu czy piętrowa post-ironia wzniesiona w imię trollingu?
Żeby oddzielić najważniejsze mity założycielskie tej religii, apokryfy i zwykłą fikcję, musimy zacząć od podstaw. Kim jest Lil B? Nazywa się Brandon McCartney i urodził się w 1989 roku w kalifornijskim Berkeley – uniwersyteckim miasteczku położonym w zatoce San Francisco. Właśnie tam współzakładał The Pack w pierwszej połowie dekady inaugurującej XXI wiek. Rapowy skład zaskoczył świat singlem Vans, który stał się niespodziewanym hitem. Mocno zainspirowany produkcją The Neptunes i szeptami Ying Yang Twins numer znalazł się też na 5. miejscu listy najlepszych kawałków 2006 roku według Rolling Stone. Czerpiący garściami ze stylistyki hyphy kolektyw zbratał się z Too $hortem, ale nie był już w stanie nagrać godnych uwagi rzeczy. Pod koniec tamtej dekady Lil B postanowił więc wyjść na swoje i rozpoczął solową karierę od mixtape’u I’m Thraxx. Reszta jest historią.
Kim w takim razie jest BasedGod? Z całą pewnością nie tą samą osobą, co Lil B. Czy w ogóle jest osobą? Ciężko powiedzieć. Jak w wypadku każdego bóstwa, doświadczenie jego nieskończonej dobroci wymaga aktu wiary. Dla jednych będzie konsekwentnie ciągniętą rolą Lila B, który wykazywałby się większym poświęceniem aktorskim niż Daniel Day Lewis. Inni uznają BasedGoda za wykwit memicznego spirytualizmu. Ale o wiele więcej osób składa mu rozliczne podziękowania.
Thank You BasedGod – najczęściej używany zwrot ze słownika Bitch Mobu (tak tytułuje się fanbase McCartneya) oraz Task Force’u (elitarnej jednostki tego pierwszego) to wyraz wdzięczności za pozytywną energię, którą bożek roztacza wokół siebie. Nawet gdy robi coś, za co wielu innych zostałoby skarconych. BasedGod fucked my bitch (geneza nazwy Bitch Mobu) to nie krzyk rozpaczy, a powód do przechwałek. BasedGod ma bowiem wysmakowany gust, nieskończone pokłady uroku osobistego oraz szarmanckości i zwyczajnie idzie po swoje.
W każdej sekcji swojej działalności Lil B charakteryzuje się nadpobudliwością. W jego dyskografii znajdziemy 4 albumy, 3 EP-ki oraz… co najmniej 72 mixtape’y. W samym 2012 roku wydał ich 26, a wśród nich znalazło się osiem części kompilacji „855 Song Based Freestyle Mixtape”, które faktycznie zawierają łącznie niemal tysiąc numerów.
05 Fuck Em to z kolei 101 premierowych kompozycji, które składają się na prawie 6 godzin muzyki. Jego najbardziej poważane dzieło, Gods Father, to z kolei dwie godziny materiału. Skrupulatne obcowanie z tą klęską urodzaju jest pracą na co najmniej ćwierć etatu.
Czy Lil B wydaje wszystko, co nagrywa? Tego nigdy się nie dowiemy. Na poziomie bitów sporo z jego wydawnictw prezentuje wysoki poziom selekcji albo porządne beaty własnego autorstwa. Większość dorobku McCartneya to rozmarzony cloud rap na loopach zawierających spirytualne elementy. Rain in England, pierwszy studyjny album w dorobku rapera, to konfrontacja jego linijek z ambientową podbudową niemal pozbawioną perkusjonaliów. Choices & Flowers, sygnowane z kolei świętym imieniem BasedGoda, to już pierwszej wody new age i stricte instrumentalne pasaże. W dorobku muzyka często słyszymy półamatorskie zabiegi. Klawisze kontrolerów MIDI poruszają się niezbyt zgrabnie w naszej wyobraźni, a jego flow i rymy potrafią reprezentować poziom z całego jakościowego spektrum. Niektórzy zresztą nie szczędzą mu cierpkich słów. The Game swego czasu nazwał B najsłabszym raperem wszech czasów, Joe Budden naśmiewał się z internetowego followingu BasedGoda, a Joey Badda$ zalecił muzykowi, by nie rezygnował ze swojej stałej pracy. Wszyscy prędzej czy później, czasami po szybkich dissach, byli jednak przyjmowani z miłosierdziem i zrozumieniem.
Cały cykl życiowy tego swoistego movementu opiera się na pozytywności, która ostatecznie przyćmiewa wszelkie inne emocje. Podstawowym przesłaniem towarzyszącym muzyce Lil B jest ciągłe zachęcanie do wiary w siebie. Dzień bez tweeta na ten temat na koncie BasedGoda jest dniem straconym. Ta konsekwencja w dużej mierze napędza jego followersów do propagowania niemal hipisowskich maksym oraz wysyłania podziękowań dla swojego guru. Samo słowo based z początku było slangową inwektywą piętnującą uzależnienie od cracku. Lil B przygarnął je i stworzył z niego własną filozofię – pełną swagu i opartą na niezwracaniu uwagi na innych.
Dobra aura to jednak nie jedyna umiejętność BasedGoda. Lil B przeklął swego czasu jednego z czempionów NBA, Kevina Duranta, który zakomunikował na Twitterze zdziwienie popularnością rapera. Lil B dwukrotnie rzucał klątwę na koszykarza i twierdzi, że jej wynikiem była sromotna przegrana Golden State Warriors w finałach Zachodniej Konferencji w 2016 roku. Podobny los spotkał jakiś czas później Jamesa Hardena. W świecie sportu w dobrej komitywie z artystą trzyma się m.in. Spartak Moskwa, który w swoich social podkreślał, że jest jedyną rosyjską drużyną, dla której wsparcie wyraził właśnie BasedGod. Lil B jest także jednym z niewielu MC, którzy otwarcie wyrażają swoje wsparcie dla społeczności LGBTQ+, czego dowodem był mixtape I’m Gay (I’m Happy). Gdy na Twitterze McCartney napisał słowa, która można było uznać za nieczułe i transfobiczne, poprosił swoich fanów o objaśnienie mu poszczególnych konceptów, by móc zrewidować swój punkt widzenia.
I tak się toczy codzienny żywot samozwańczego boga. Nowe tracki, wpisy motywacyjne, ripostowanie zdjęć młodych dziewcząt, które piszą sobie na podeszwach stóp Thank You BasedGod (nie pytajcie, też nie wiemy) oraz ciągłe interakcje ze swoją fanbazą. Heretycy w tym momencie pewnie już nie mogą wytrzymać, by nie zadań następującego pytania: Czy Lil B to tylko mem czy można go jednak nazwać pełnoprawnym i ważnym artystą?
I całkiem poważna odpowiedź brzmi „tak”. Kreacja, wynikająca z misternego planu lub po prostu kolorowej osobowości, którą przez lata stworzył McCartney to dzieło wybitne, którego logika się nie ima.
Liczba pytań i enigmatycznych aspektów jego persony, które przez lata nie zostały w żaden sposób rozjaśnione to piękno post-internetowego modernizmu oraz faktyczny wyraz podążania własnymi ścieżkami. Hordy raperów deklarują niezależność i odmienność od wszystkich innych, ale ostatecznie robią niemal wszystko tak samo, jak ci inni.
Ślad twórczości Lil B na mikrogatunku jakim stał się cloud rap także jest niezaprzeczalny. Jeśli A$AP Rocky zredukował tę stylistykę do zgrabnej estetycznej łatki, to Lil B pokazał, że w tym nurcie jest mnóstwo miejsca na duchowość, niejednoznaczne emocje oraz poszukiwanie piękna. Więc serio, to nie tylko movement, ale już muzyka. Thank You BasedGod.
Komentarze 0