Majątek zrobił na deweloperce, ale to futbol przyniósł mu największy rozgłos. Tak barwnego właściciela klubu jak Józef Wojciechowski w Polonii Warszawa Ekstraklasa chyba nigdy nie widziała. JW ostatnią styczność z większą piłką miał wtedy, gdy ubiegał się o fotel prezesa PZPN i przegrał z kretesem ze Zbigniewem Bońkiem. Warto jednak przypomnieć czas, w którym rządził klubem z Konwiktorskiej. Zwalniał trenerów, wchodził do szatni w przerwie meczu, ale też ściągał najlepszych piłkarzy, bo chciał z Czarnych Koszul uczynić potęgę. I płacił naprawdę dużo. Okazało się jednak, że w piłce, jak mawiał Leo Beenhakker, nie zawsze dwa plus dwa daje cztery.
Dziś Wojciechowski szerokiej publice znany jest głównie z plotkarskich portali, niedawno został ojcem – jego młodsza o blisko 50 lat partnerka urodziła syna i o tym rozpisywał się internet. 74-letni biznesmen wierzył jednak przed laty, że świat usłyszy o nim z innych powodów, a w Warszawie stworzy klub nie tylko konkurujący mocno z Legią o stołeczne podwórko, ale także podbije ligę i powalczy w europejskich pucharach. Przygoda z Polonią skończyła się jednak fiaskiem.
– To była dobra zabawa, ale droga zabawa – podsumował gorzko w wywiadzie dla Interii.
A MOŻE WYSŁAĆ ICH NA BUDOWĘ?
Dziesięć lat temu miałem okazję spotkać się na parę godzin z Wojciechowskim w siedzibie jego firmy. Rozmawialiśmy z nim wtedy razem z Krzysztofem Stanowskim o polskiej piłce, Polonii, biznesie i podejściu do piłkarzy. Tytuł wywiadu, jaki ukazał się w „Magazynie Futbol”, pasował do postawy JW: „Płacę, więc wymagam”.
Milioner starał się nam w sensowny sposób wytłumaczyć, dlaczego zawodników należy traktować jak zwykłych pracowników, ale też przyznał dość bezradnie, że irytuje go niewymierność sportu, bo włożenie wielkich pieniędzy nie zawsze oznacza wyjęcie sukcesu.
W latach 70. Wojciechowski prowadził restaurację. I wtedy po raz pierwszy spotkał się z ludźmi, z którymi nie do końca potrafi dojść do porozumienia. Byli to muzycy dający koncerty. – Też grali, tyle że na instrumentach – wspominał i mówił brutalnie szczerze na temat piłkarzy: – Ci ludzie uważają się za wirtuozów swojego rzemiosła, choć często nimi nie są. Niektórym odbija sodówka i ciężko się z nimi rozmawia.
Kiedyś usłyszał kontrowersyjny pomysł: a może byś tak, Józek, wysłał swoich zawodników, tych najsłabszych, na budowę, co? Tyle masz tych budów.
– Wspaniała idea! – przyklasnął.
POLONIA PRZEROŚNIE LEGIĘ...
Piłką nożną zainteresował się dość późno, nie miał czasu w młodych latach, bo cały czas pracował i budował swoje imperium finansowe, które dało mu potem wysokie lokaty na listach najbogatszych Polaków. Po wyjeździe z Polski odniósł olbrzymi sukces, najpierw zebrał doświadczenie w Szwecji i Stanach Zjednoczonych, by dojść do punktu, w którym zaczął stawiać apartamentowce na Florydzie. Do Ameryki wyjechał w 1980 roku, a niespełna dwie dekady później firma podbijała już polski rynek deweloperski.
W największych miastach w naszym kraju rosły inwestycje JW, u niego zaś pojawiło się zainteresowanie futbolem. Z nieco naiwną, trzeba przyznać, perspektywą, skoro wierzył na przykład w to, że nadejdzie dzień, w którym odwrócą się proporcje i w Warszawie więcej osób zacznie chodzić na Polonię niż na Legię.
Był taki moment, gdy do Polonii ściągał naprawdę duże nazwiska – Euzebiusza Smolarka czy Artura Sobiecha. Płacił wysokie pensje, ale wymagał wyników, a te nie przychodziły. Burzliwy związek trwał sześć lat i charakteryzowała go ta sama sinusoida – jednego dnia JW wyznawał klubowi płomienne uczucia, planował transfery i szukał szkoleniowego zbawcy, a następnego wściekał się na swoich pracowników, zwalniał trenerów (przewinęło się ich przez Konwiktorską osiemnastu za jego kadencji), wypłacał odprawy, zarzekał się, że rzuci to wszystko diabły.
SMOLAREK W KLUBIE KOKOSA
Pamiętam jak kolega zajmujący się Polonią w naszym dziale sportowym dzwonił do niego właściwie w dowolnej chwili. To była najłatwiejsza robota na świecie. „Tego kupuję, panie Macieju, a tego sprzedaję. Jaki kontrakt? A taki i taki”. W zderzeniu choćby z Bogusławem Cupiałem, wtedy właścicielem Wisły Kraków, który praktycznie nie udzielał wywiadów, Wojciechowski był absurdalnie otwarty w stosunku do dziennikarzy.
To on stworzył pamiętny Klub Kokosa, od nazwiska Daniela Kokosińskiego, piłkarza, któremu kazał biegać po schodach. Zawodnik nie chciał zrzec się pensji, więc zaradny pan Józef wymyślił mu robotę do wykonania. Płacił mu 20 tysięcy miesięcznie, jednak obrońca musiał na nie zapracować. Prezes nie zamierzał go przesuwać do zespołu Młodej Ektraklasy, bo nie chciał, żeby „Kokos” – jak to zgrabnie ujął – „zarażał młodych chłopaków swoją indolencją i nieudacznictwem”.
Wojciechowski uważał, że został nabity w butelkę przez jednego z zatrudnionych i wyrzuconych przez siebie trenerów, Jacka Grembockiego, bo Kokosiński miał być w przyszłości ważną postacią w defensywie Polonii i zastąpić Tomasza Jodłowca, gdyby ten zdecydował się kontynuować karierę gdzie indziej. Piłkarz nie sprostał jednak oczekiwaniom. W lidze zagrał zaledwie trzy razy. Nie zamierzał jednak rezygnować z podpisanego kontraktu, niektórzy dziwili się takiej decyzji, bo przecież zawodnik był w wieku, w którym bardzo ważna była regularna gra. On sam odpierał te zarzuty, z jednej strony tłumacząc, że nie został tylko dla pieniędzy, z drugiej zaś pytając, ile osób na jego miejscu zrezygnowałoby ot tak z zarobienia z pięciuset tysięcy złotych należnych z tytułu kontraktu.
JW wywrócił polską piłkę do góry nogami tak mocno, że w Klubie Kokosa wylądował nawet Ebi Smolarek, na chwilę, bo były reprezentant Polski, bohater narodowy z kadry Leo Beenhakkera z eliminacji EURO 2008, doszedł z biznesmenem do porozumienia.
– Wolę ludzi, którzy mają swoje zdanie, ambitnych. Niech mi chłopak nawet nawrzuca, ale wiem, że ma charakter. A nie taki, co gdzie go pchną, tam jest. Bo jaki w życiu, taki potem na boisku – tłumaczył elementarz swoich relacji z piłkarzami Wojciechowski we wspomnianym wywiadzie dla „MF”.
TO SIĘ NIE MOGŁO UDAĆ
Dziesięć lat temu „Polityka” zamieściła tekst zatytułowany „O jednym takim, który zatopił Polonię”. Autorka przedstawiła w nim drogę Wojciechowskiego do wielkiej fortuny, ale zarazem futbol, jako biznes, który się nie sprawdził. To się zresztą nie mogło udać – środowisko futbolu jest specyficzne, wiele osób widziało, że JW ma dużą kasę i próbowało się jakoś do niej dobrać. Wokół niego kręcili się agenci, pseudo dyrektorzy, a kolejni trenerzy marzyli o tym, by zostać zatrudnionym i potem wywalonym na bruk z sowitą odprawą.
„To był wyjątkowo nieudany biznes. Józef Wojciechowski, właściciel największej firmy budowlanej w Polsce, sprzedał Polonię Warszawa, czyli klub piłkarski, który miał zrobić dobry PR jego firmie J.W. Construction, a nie zrobił.
Właściwie sprzedany został nie tyle klub, co zajmowane przez niego miejsce w Ekstraklasie oraz klubowi piłkarze. Kupił to Ireneusz Król, biznesmen ze Śląska. Odtąd byli poloniści mieli grać na Śląsku, już jako zawodnicy GKS Katowice. A to, co zostało pod nazwą Polonia Warszawa, miało zaczynać od zera. Z nowymi już piłkarzami, osiem oczek niżej niż dotychczas, od poziomu ligi okręgowej.
Kibice, zarówno ci ze Śląska, jak i ci z Warszawy, obrazili się i traktują teraz Wojciechowskiego i Króla grubymi epitetami. J.W. na forach dostał ksywkę Chuck Norris. Prywatnie też chadza w skórzanych spodniach i kowbojskim kapeluszu” – można było przeczytać w „Polityce”.
Piłka nożna była rewirem, w którym Wojciechowski miał okazję błysnąć, pokazać się szerokiej widowni, zrobić dobry PR swoim interesom. Ale okazało się, że sport pasuje do jego świata jak kwiatek do kożucha. Kiedy przed laty spytałem go o najważniejszą rzecz, jakiej nauczył się, pracując w Skandynawii i Ameryce, a którą jest w stanie przenieść na piłkę, odparł: – Jest taka zasada, ale nie dotyczy tylko piłki. Drugi zawsze przegrał.
Wkrótce po tamtym wywiadzie wiadomo już było, że klub ze stolicy okazał się jego największą biznesową porażką. Choć z pewnością dwa miliony, jakie inwestował miesięcznie na Konwiktorskiej, nie uszczupliły boleśnie jego majątku. Ten co prawda spadł ostatnio poniżej miliarda złotych, ale JW jakoś przeżyje. Gorzej z Polonią. Gra dzisiaj w III lidze.
