To jest nasza lista najlepszych raperów w Polsce, rok po roku. Część 2 - lata 2000-2004

Zobacz również:Musical sci-fi. Kulisy trasy „Psycho Relations” Quebonafide (ROZMOWY)
eis-1.jpg

O kim w krajowym rapie mówiło się najczęściej, kto rozbił bank sprzedanych płyt czy obejrzeń klipu i – co najważniejsze – czyje zwrotki możemy cytować z pamięci po dziś dzień? Oto zestawienie raperów, którzy najmocniej dominowali w każdym roku istnienia polskiej sceny hip-hopowej, czyli polskie Best Rapper Alive. Dziś - uznawane przez wielu za złote czasy polskiego rapu, lata 2000-2004.

Tutaj znajdziecie część pierwszą naszego zestawienia, obejmującą lata 1995-1999. Kolejnych odsłon wypatrujcie już wkrótce!

1
2000: Fisz

Choć Fryderyka w kategorii hip-hop dostał w tamtym roku trzeci album Kalibra 44, to Polepione dźwięki były płytą zupełnie przełomową dla obecności polskiego rapu w głównym nurcie. Po części zapewne ze względu na tak chętnie komentowane przez media więzy rodzinne łączące Fisza i Emade z Wojciechem Waglewskim, ale przede wszystkim dlatego, że w czasach dosyć jednolitej, mało różnorodnej, rymowanej ekspresji nad Wisłą, eF-I-eS-Zet zaproponował swoim słuchaczom coś… innego. Po latach swoich osiedlowych akcji przeżywanych w RHX Składzie ten reprezentant Asfalt Records zapędził się na bardziej poetyckie, a jednocześnie na wskroś uniwersalne obszary podwórkowej kultury, które w Stanach przeczesywali przedstawiciele kolektywu Native Tongues. Wrażliwość i bystrość, jakie biły z tych prostych, acz melodyjnie poskładanych słów, były wówczas zupełnie nową jakością na polskim rynku fonograficznym. Prędko docenili to radiowi didżeje, którzy wcześniej stronili od krajowego rapu, dziennikarze, którzy Wzgórzem czy Molestą wprost gardzili, a także spore gremium słuchaczy, dla których polski hip-hop był - i też często wciąż jest – jedynie przyczynkiem do żartów.

Konkurenci do tytułu: Fokus, którego głos i skillsy przebijały się przez cały szum Paktofonikomanii, jaka ogarnęła wówczas Polskę. Joka, który wreszcie, na trzecim albumie Kalibra 44, przyćmił swojego brata. Sokół, który był po pierwszym albumie WWO. I Eldo, który na Światłach miasta powiedział słuchaczom, żeby kupowali polskie rap płyty.

2
2001: Peja

Niewielu rodzimych raperów jest tak zasłużonych w bojach, jak ten reprezentant poznańskich Jeżyc. O ile jednak jego pionierskie dokonania nie przebijały się zwykle przez zasieki lokalnego patriotyzmu i kibicowskich zależności, o tyle początek nowego millenium był dla niego w tej kwestii zupełnie przełomowy.

Milowymi krokami na drodze Rycha do jego dzisiejszego statusu były film Blokersi, w którym zagrał jedną z dwóch głównych ról i pierwszy krążek wypuszczony pod jego własną ksywką, czyli Na legalu? I choć był to nadal ten sam stary, dobry Peja, który w swoim mieście złą sławą owianym tracił kolejne dni i miał tylko jedną rzecz dla której warto żyć, to wokół niego zmieniło się wówczas prawie wszystko. Nieważne, czy ktoś wychował się w wielkopolskich kamienicach, czy na stołecznych blokowiskach albo śląskich familokach, to rap Peji zdolny był opisać również jego rzeczywistość, Głucha noc była dla niego tak samo chwytliwa, a mix Magiery sprawił, że twórczość Slums Attack zyskała wreszcie niezbędną jej czystość i profesjonalny sznyt. Bo przecież Ryszard Andrzejewski - zgodnie z tym, co mówił anonimowy głos w charakterystycznym intro do tego albumu - nie jest zawodowym muzykiem, po prostu pisze. I tę właśnie szczerość docenili słuchacze, wykupując ponad 100 tysięcy egzemplarzy Na legalu?.

Konkurenci do tytułu: Tede, który zredefiniował się na swoim pierwszym solowym albumie, O.S.T.R., który na swoim debiutanckim krążku mocno zaprezentował się szerszym gronom słuchaczy, a także Łona, który skończył sobie żartować ze swoim macierzystym składem Wiele C.T. i zdobywając numer do samego boga, wyłożył, co tak naprawdę leży mu na sercu.

3
2002: O.S.T.R.

To był rok Ostrego. Bałucki MC, który zadebiutował w 2001 nakładem Asfalt Records, kuł bowiem żelazo, póki gorące i szturmował scenę na kilku frontach. Jego przyszłą pozycję w środowisku ugruntował album Tabasko, promowany przez wyprzedzający czasy patriotycznego rapu utwór Kochana Polsko. Miejsce w grze łodzianina dobitnie pokazywała lista featuringów na tym krążku, pośród której pojawiali się i Tede, i Pezet, i Vienio, i reprezentanci Fenomenu.

A tego, kto był wtedy niekwestionowanym królem polskojęzycznego freestyle’u, O.S.T.R. dowiódł na półgodzinnej wolnostylowej taśmie 30 minut z życia. I nieważne czy Adam Ostrowski wcielał się akurat w Fokusa, dogrywał zwrotkę do hitowego albumu Sistars, czy szukał stylu, srał na media i robił rachunek sumienia na swoim drugim, studyjnym krążku, to zawsze błyszczał własnym, niepowtarzalnym flow, ogromnym talentem do składania z pozoru niepasujących do siebie słów i muzykalnością obcą większości ówczesnej sceny.

Konkurenci do tytułu: Sokół, który wytyczał nowe drogi i więcej niż dawał radę na drugim albumie WWO, Pezet, który do spółki z Noonem stworzył prawdziwą muzykę klasyczną i donGURALesko, który rozpoczął swoją drogę na szczyt solowymi Opowieściami z betonowego lasu i nagranym wspólnie z Kaczorem Nokautem Killaz Group.

4
2003: Eis

Mimo że rozpoczynający swą solową karierę reprezentant Ligi Młodych Rozbójników w 2003 rok wszedł z nadzieją spełnienia swojego polskiego snu i zmienienia tej gry, to jego marzenia prędko chyba legły w gruzach, a żadna rewolucja za jego sprawą się nie wydarzyła. Jeśli więc ktoś nie był rapową głową, która liczyła podwójne czy potrójne i nie bacząc na konwencje, wciąż szukała najlepszych młodych kotów, to na pytanie: Gdzie jest Eis? odpowiadał zapewne… a ch*j wie.

Patrząc jednak na ten rocznik z perspektywy czasu, nie mamy wątpliwości, że rzeczone 12 miesięcy należało do najczęściej wspominanego nieobecnego tej sceny. Nikt bowiem w owym czasie tak nie kleił ze sobą słów i z bitem nie obchodził się równie ekwilibrystycznie, jak właśnie Eis. Nie bez kozery jego debiutancki krążek został w kolejnych latach powszechnie doceniony, a na inspiracje Eisem powołuje się szereg przedstawicieli nowego pokolenia z Jankiem-rapowanie czy Barto’cutem12 na czele. Teraz skumasz, że mam talent, bo kleje te słowa, jak sample / Chłopaku kleję te słowa, bo znam te punche i teksty / Ty, zobacz, jak jadę pod ten... bit / Lepiej niż połowa tych MC - oni nawijają w kółko jedną zwrotkę Ty, połowa tych gości nie umie nawet dobrze gadać na tych nowszych bitach / Rap? Może żyć i zdychać, ja daję mu żyć i to słychać.

Konkurenci do tytułu: Tede, który potwierdzał swoją zupełnie osobną pozycję na scenie dwupłytowym albumem 3H: Hajs, Hajs, Hajs, bawił tłumy mixtejpami DJ’a Buhha i budził kontrowersje, wchodząc w mezalians z rodzimym popem, a dokładnie Natalią Kukulską, z którą nagrał Kamienie.

5
2004: Pezet

Mimo że Muzyka klasyczna była nieporównywalnie większym sukcesem komercyjnym niż jej poważna następczyni, to właśnie drugi - i ostatni - wspólny album Pezeta z Noonem wprowadził Pawła Kaplińskiego do panteonu najważniejszych krajowych MC’s. Blokowiskowa wrażliwość, jaka charakteryzowała warszawiaka od jego pierwszych nagrań pod szyldem Płomienia 81, zyskała tu nieporównywalnie bardziej uniwersalny, społecznie zaangażowany sznyt. Refleksje rapera na temat branży stały się jeszcze bardziej gorzkie, a dojrzały, melancholijny szlif całości podlewany był co rusz kolejnymi kielonkami - nie będącej w stanie zmienić nic, poza chwilowym nastrojem - narodowej ambrozji naszej słowiańskiej ziemi czyli wódki czystej. I choć Muzyka poważna do klasyki polskiego rapu weszła właściwie w momencie swojej premiery, to każdy kolejny rok, jaki minął od tego pamiętnego kwietniowego dnia, dociąża jeszcze wagę, jaką ma ten niesamowicie spójny, bez reszty angażujący i pokoleniowy album. Album, który przeprowadził polski rap przez smugę cienia, pozostawiając starszych raperów sam na sam z ich niepostrzeżenie przyszłą dorosłością. A ich młodym następcom dając mocny fundament, na którym mogli zacząć budować swą przyszłą odpowiedzialność.

Konkurenci do tytułu: O.S.T.R., który wydał w tym roku swój do dziś bodajże najlepszy album Jazzurekcja, Wilku, który na debiutanckim krążku Hemp Gru szkolił kolejne pokolenia reprezentantów krajowej ciemnej strony w tym, jak prosto i dosadnie składać pamiętne, przyziemne wersy i Abradab, który sadził akurat właśnie swoje rapowe ziarno, lubił dobre sztuki i twierdził, że miasto jest jego. W czym bodajże ostatni raz w swojej karierze nie mijał się z prawdą.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz muzyczny, kompendium wiedzy na tematy wszelakie. Poza tym muzyk, słuchacz i pasjonat, który swoimi fascynacjami muzycznymi dzieli się na antenie newonce.radio w audycji „Za daleki odlot”.