Korytarze Zakładu Czołówka WFDiF na warszawskim Mokotowie stanowią nienaruszony kadr z lat siedemdziesiątych. Jakby poprosić o kawę w sekretariacie, to by się ją dostało w szklance z koszyczkiem. Mogłaby się tu mieścić siedziba klubu Tęcza, ale mieści się studio Favsta, odpowiedzialnego za beaty na Piacevole Tymka czy Pleśni Guziora. Spotkaliśmy się w przededniu premiery singla, w którym - obok Szpaka - wystąpił Kiełas. I wydarza się uczta dla każdego antropologa LSO. To słowo dzisiaj mało waży, ale z pełną odpowiedzialnością mówię, że on jest ewidentnym geniuszem. Tak jak Michio Kaku. Rozumiesz?
Prosto z Ostródy wieści są towarem deficytowym, a świat baśni i legend Tylko Dla Wtajemniczonych stopniowo odchodzi w zapomnienie. Do tego stopnia, że wyburzono budynek, na którym widniał efektowny mural w hołdzie ekipie. Dlatego każdy naoczny świadek jest na wagę złota. Szczególnie, że to jedno ze zjawisk, które właściwie nie zostało udokumentowane. W dużej mierze za sprawą samych zainteresowanych. Dwa lata temu staraliśmy się wkroczyć do tego uniwersum na potrzeby kolejnego numeru newonce.paper, ale odbiliśmy się od ściany. Chociaż komunikat zwrotny zaimponował nam na tyle, że chcieliśmy go nawet wydrukować bez żadnych adnotacji.
Zatoka Nachodka, Kanał Sueski
Dobre historie leżą na ulicy jak sześćdziesiąt złotych w Berlinie u Sentino. Ta pojawiła się przez przypadek, gdy zaczęliśmy z Favstem wymieniać się w DM-ach opiniami na temat Omara Rodrígueza-Lópeza i Mars Volty. Za tym poszła wiadomość, która stała się pretekstem do naszego spotkania. Rzadko trafia się na kogoś, kto miał okazję poznać Kiełasa osobiście i może podzielić się wrażeniami typu: stary, zastanawiałem się przez kilka godzin, czy on udaje i jest genialnym aktorem, czy naprawdę jest mazurskim Mozartem.
Favst już wcześniej miał okazję współpracować z Kiełasem. Pod koniec marca 2020 roku zapowiedział album Hample singlem Redukcja z jego udziałem. Start preorderu tego wydawnictwa ruszył jednak dopiero teraz i towarzyszy mu kolejny utwór, w którego nagraniu uczestniczył tajemniczy naturszczyk z LSO. O tym wszystkim za chwilę. Najpierw - zaraz po wejściu do budynku Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych - producent dzwoni do Kiełasa. Wypowiadam się za niego, bo chciałbym, żeby ludzie poznali tę historię, ale wszystko musi być elegancko. Potem schodzi na zupełnie inny temat.
Sześć lat pływałem na statkach. Byłem drugim oficerem; nawigatorem ogromnych kontenerowców. Takich, jak ten, który zablokował Kanał Sueski. Widywałem tam zresztą wiele różnych sytuacji. Cały czas był to jednak dodatek, który gwarantował mi przetrwanie na wypadek, gdyby nie poszło z muzyką. Samotność na morzu skłoniła go ku amatorskiemu religioznawstwu. Jesteś na zamkniętej trumnie ze stali i płyniesz trzydzieści dni przez Pacyfik. Nie ma nic. Cichutko siedzisz na mostku i przez miesiąc nawet nikogo nie mijasz. Wtedy uzmysławiasz sobie wiele spraw, przechodzisz do metafizyki. Przeczytałem cały Koran. Dla beki przeczytałem Księgę Mormona, bo jestem fanem Treya Parkera i Matta Stone'a. Nie sprostał jedynie Biblii. Błędy logiczne jak w chujowej grze RPG sprzed piętnastu lat. Uniwersum nie jest spójne. To nie Metal Gear Solid.
Favst wspominając pierwsze komercyjne doświadczenia muzyczne z 2012 roku, opowiada o graniu w zespole Eweliny Lisowskiej i komponowaniu takich utworów, jak choćby reklamowe Włączamy niskie ceny. Dodaje, że do CV może sobie wpisać także pracę w Parlamencie Europejskim jako asystent Jarka Wałęsy. Na finał zostawia największą bombę. Na trasie z Lisowską podjął - wraz ze swoim przyjacielem, perkusistą - wyzwanie stworzenia hitu disco polo, co uchodzi w środowisku sidemanów za Święty Graal. W trzy minuty skomponowali piosenkę, którą nagrali w przebraniach po kilku miesiącach. Tak powstał kryptodiscopolowy projekt, którego wyświetlenia na YouTube sięgają stu milionów. Moje życie wywróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Chodzi o pastisz, ale to nie jest gówno. Postawiliśmy na wysoki poziom wykonawczy, choć publiczność może tego nie zrozumieć. W każdym razie - to dało mi komfort zrealizowania czegoś wyłącznie dla przyjemności. Były też ciemne strony. Poniósł nas rockandrollowy lifestyle. Było wszystkiego za dużo jak na dosyć biednych muzyków, którzy dostali ogromny zastrzyk pieniędzy. Ale też szybko się ogarnęliśmy. Pomogliśmy sobie po przyjacielsku. Założyliśmy rodziny.
Guzior Type Beat
Platforma rapowa pozwala w tym momencie przemycać każdy gatunek. Lubisz liquid drum'n'bassy? Spoko. Zaproś rapera. Niech to będzie hip-hop. Tak samo z break beatami czy rock’n’rollem. Możesz wszystko. Rap to nowy pop. Wdajemy się w dyskusję o tym, że długo nie nadążali za tym nie tylko dziennikarze, ukierunkowani wyłącznie na rymy i beaty, ale też sama branża. To karygodne, żeby za pięćset złotych sprzedawać numery, które robią potem miliony wyświetleń. Na szczęście zaczęła się mała rewolucja. Raperzy zaczęli odróżniać piosenkę od pętli.
Favst dał się poznać jako producent synthwave'owej płyty Tymka, Piacevole. Przypominając sobie pracę nad materiałem, rozkminia zjawisko regresji soundu z lat dziewięćdziesiątych, gdy wyciśnięto już wszystko, co się dało z analogowych brzmień. I gromadnie sięgnięto po ch*jowe wtyczki cyfrowe. Mniejsza z tym. Jednym tchem wspomina o Guziorze. I wyciąga z zanadrza prawdziwy hit, związany z przygotowaniem trzech numerów na jego ostatnie wydawnictwo.
Bardzo się lubimy z chłopakami. Byłem nawet u nich ostatnio we Wrocławiu. Przesłali mi pierwszą wersję numeru z Oskarem. To był Guzior Type Beat, który Guzior znalazł w necie! Miałem go uszlachetnić, ale złapałem się na tym, że przekombinowałem. Tym, co jara w muzie jest często brak balansu i wysublimowanego brzmienia. Bywa, że chodzi o atawizm.
W tym miejscu przechodzimy do polskiej antyestetyki. Favst przyznaje, że długo nie kumał radykalnych kreacji w rapie. Tego, że stylizacja może być jak najbardziej prawdziwa. Tymczasem obecnie Alcomindz to dla niego Biblia. Pokłócił się o to nawet z TDF-em na wieczorze kawalerskim swojego kolegi, Sir Micha. Po latach zrozumiał, że jak jesteś z Małkinii i nawijasz o Lambo, to jest wyższy poziom real talku.
Mazurska etiuda c-moll
I tak znaleźliśmy się jedną nogą w rodzinnych stronach Kiełasa. Długo szukałem do niego kontaktu, bo byłem fanatykiem. Napompowane samce alfa i piękne melodie, klipy kręcone Sony Ericsson 1, brak sociali, bootlegowy charakter, coś cudownego, Polska w pigułce. Nikt nie miał do niego namiaru. Numer załatwił w końcu - nie wiadomo skąd - Dawid Szynol. Akurat powstał beat do Redukcji. Favst napisał do współtwórcy LSO, że marzy o numerze z nim. Niezależnie, czy on się potem gdzieś ukaże, czy nie. Lakoniczną odpowiedź w grzecznościowym trybie dostał po tygodniu. Minęły dwa dni i na mailu - z niczego - znalazł cały numer, zmiksowany, gotowy na sto procent z rozpisanym tekstem.
Słuchaliśmy tego do rana. Zadzwoniłem do niego, odmówił udziału w klipie. Jak z nim rozmawiasz, możesz początkowo odnieść mylne wrażenie, że on kokietuje, kryguje się, zgrywa. Nie chciał żadnych pieniędzy. Prosiłem go trzy razy: ja pierdolę, nie może tak być, musimy się podzielić. Odpowiedź była krótka: ni chuja. On ma taką filozofię życia, żeby muzyka była wolna od pieniędzy. Po to ciężko pracuje. Zajęło mi wiele czasu, żeby to skumać. Z mojej perspektywy – typowego polskiego muzykanta – to nie mieściło się w głowie. Polski Muzyk Type Beat to cały ja.
Większość opowieści dotyczących Kiełasa to jest alternatywna rzeczywistość. Jakby ktoś kręcił Rok Diabła na Mazurach. To jest reptilianin. Bez pierdolenia i cienia przesady. Do dzisiaj nie wiem, jak ma na imię, a spotkaliśmy się; piłem z nim piwo. Ma studio gdzieś na wsi. Zrobił je w gołębniku, dlatego ma logo w kształcie gołębia. Powinno być wyświetlane na mazurskim niebie jak znak Batmana.
Na tym zakończył się pierwszy etap współpracy. Kiełas faktycznie nie wziął ani grosza, choć numer został entuzjastycznie przyjęty. W końcu Favst i Gibbs zdecydowali, że przyszedł czas czas na przygotowanie całego longplaya. Wtedy też powstał pomysł, żeby zrobić rytmicznie drillowy kawałek, napędzany żywymi bębnami. Uznali, że najlepiej wklei się do niego Szpaku ze swoim podniosłym przelotem. Wciąż brakowało jednak kogoś do sfeatowania.
Wtedy skumałem, że Szpaku jest z Morąga. To rzut kamieniem od Ostródy, a stamtąd pochodzi Kiełas. Zapytaliśmy go, czy nie nagrałby piosenki ze Szpakiem i rozjebało mnie, że on całkiem szczerze zapytał, o kogo chodzi. Odpowiedziałem: stary, ten gość prawdopodobnie mógłby kupić ten cały Morąg i zrobić tu eksterytorialne księstwo na Mazurach. Puściliśmy mu kilka utworów. Posłuchał i stwierdził, że są zajebiste. To było kino. On naprawdę jest odcięty od świata; od mainstreamu. Nie jest ignorantem – interesuje go tylko, żeby zapierdalać w robocie, a potem robić muzę dla czystego wyrzygania swoich emocji. Choć sam pewnie tak by tego nie określił. To moja interpretacja. Podobną scenkę odegrał, gdy został zapytany o Zusje, wychodzącą na Fame MMA do Tanga. Nie miał bladego pojęcia, czym jest Fame MMA.
Pamiętne spotkanie na Mazurach. Przyjechał grzeczny, skromny, autentyczny człowiek. Widzisz, jak ktoś jest fałszywie skromny, a ten gościu nie czuje się komfortowo, kiedy rozmawiasz o jego muzie; żeby ktoś go klepał po plecach. Puściliśmy mu beat. Rzucił: fajny, spoko. Może nagram. To było w nocy i znowu to samo. Rano miałem załadowany cały numer. Zmiksowany i z tekstem. Jeszcze nie mogłem go ściągnąć. Nie było internetu, więc jeździłem po lasach. Tego samego dnia przyjechał Szpaku. Razem z piętnastoma kolesiami. Czułem się jak w domu. Sam pochodzę z małej miejscowości i odnajduję się w towarzystwie takich dobrych mord. Od razu zrozumiałem, czemu został w Morągu. To jego mikrokosmos.
Szpaku się dograł, całość wróciła do Kiełasa, który był zachwycony zwrotką rapera, ale nieusatysfakcjonowany swoją partią. Twierdził, że brakuje mu czegoś wiejskiego. Okazuje się, że sam grał kiedyś na weselach, dlatego jest tak sprawnym instrumentalistą. Favst powiedział mu, żeby jechał jak chce. Nocą tego samego dnia otrzymał nową wersję. Jebana mazurska etiuda c-moll. Nastąpiło zderzenie sacrum i profanum: dwóch gości, których dzieli dwadzieścia kilometrów; jeden rozkłada karty w polskim rapie i jeździ najnowszym Mercedesem; drugi unika rozgłosu, jest skrytym typem, ciężko tyra i nie chce pieniędzy z muzyki. Spotkali się i podobno było tak, jakby całe lata grali w jednym zespole.
Podoba mi się, że to, co robimy z Gibbsem, jest takie polskie. To ma mieć element przaśności. Ma być trochę niedojebane - mówiąc brzydko. Bo właśnie tacy jesteśmy.