Na temat Rogala DDL mógłby powstać mistyczny pseudodokument, jak Rok diabła o Jaromírze Nohavicy. W połowie poprzedniej dekady ten zamaskowany rycerz ortalionu zaczął wykraczać poza orbitę Ciemnej Strefy, pisał – zachwycające głębokim humanizmem – linijki w stylu Wojna nie ma w sobie nic z kobiety/Twoje rapy nic z człowieka, doczekał się porównań do Jamesa Joyce'a, a potem zniknął. Czy kiedyś jeszcze wróci?
Kiedy ukazywało się ANtY (2018), Jakub Żulczyk kreślił analogię do Flowers of romance. 10 kwietnia 1981 roku John Lydon pod egidą swojego zespołu Public Image Limited publikuje najbardziej niesłuchalny materiał jaki dostarczono dużej wytwórni płytowej. Następca „Metal Box” to kilkadziesiąt minut suchej, atonalnej, głównie perkusyjnej muzyki z opętańczymi zawodzeniami Lydona, który brzmi jak chory na schizofrenię muezzin. W tym kontekście wyciągnąć można także Metal Machine Music Lou Reeda. W 1975 roku mastermind grupy The Velvet Underground zaszył się w lofcie na Manhattanie i po nocach zarejestrował dwupłytowy album pełen awangardowych hałasów; długo uznawany za jeden z najgorszych w historii rocka. Legendarny komentarz odautorski: Most of you won't like this and I don't blame you at all. It's not meant for you.
Rogal do szkiców utworów na pełnoprawny debiut dołączał enigmatyczne wiadomości w .txt dla wytwórni. Ze swadą opisywał tam choćby proces zgłębiania tutoriali z sieci, co miało pozwolić na przygotowanie odpowiednio wiksiarskich podkładów. Skończyło się szalonym poziomem destrukcji dokonanym na własnej twórczości; sabotażem ostatecznym. Napędzanym podkręconymi BPM-ami – nawet ośmiominutowym wygrzewkom – towarzyszyły chaotyczne strumienie świadomości, które można by zilustrować filmem z kamery przemysłowej, gdzie golas porobiony flakką wjeżdża z główki w szybę zaparkowanego samochodu. W chuju mam złoto, w kutasie platynę. Pierdolę ten rynek, kurwa, zrozum to synek. To dla tych, co kupują zaślepki do pasów, żeby nie pikały po trasie. Właśnie tak, kurwa, Step Records, kurwa, rozjebane. Jak jebnie zapalniczka, to od indukcji nie odpalisz.
Kuba Stemplowski (agencja AIO): Przyjemność przecięcia się z Rogalem w charakterze project managera miałem zarówno przy „ANtY”, jak i „AAAWARII”. Chcieliśmy w Step Records, żeby on zaczął od wydania solowej płyty, ale postawił warunek – najpierw miał ukazać się album z kolegami, a potem zgodzi się na solo. Oglądając jego nagrania na YouTube'ie, można wyrobić sobie jednoznaczne zdanie, że to ostra i hardkorowa osoba. Tymczasem okazał się naprawdę inteligentny i sympatyczny. Spotkaliśmy się parę razy; odwiedziłem go na chacie w Warszawie, on wpadał do Stepów. Podczas prac nad materiałem był uparty i nieprzejednany. Wiele o jego podejściu mówi sytuacja z numerem, w którym pojawił się Peja, Grzybek LD i DJ Gondek. Trzeba było ten kawałek puścić jako singiel, ale Rogal uznał, że jest zbyt rapowy. Podobnie było z rozpowszechnianiem wizerunku czy kwestiami miksu albo masteringu. Zawsze pozostawał wierny swojej wizji, ale w tym szaleństwie była metoda…
Jak finalizowaliśmy „Antihype” z Sariusem, brakowało wyrazistego, ulicznego singla. Padło na „NajsHajs” i rzuciłem pomysł Rogala. Oni znali się wcześniej, bo Mariusz wystąpił u niego w klipie. Do współpracy doszło, ale Rogal oczywiście zmienił sobie beat. Usłyszał pierwotną wersję, zgodził się dograć, ale w pewnym momencie uznał, że podkład jest zbyt hiphopowy i sam coś wykona. Skleiliśmy to potem z muzyką Gibbsa.
W kolejnych latach zdarzyło mi się rozmawiać z nim kilkukrotnie przez telefon o sprawach zawodowych, ale w pewnym momencie kontakt się urwał. Próbowałem się do niego dobić, bo miałem propozycję dotyczącą utworu, ale widać, że nie ma w tej chwili wielkiej chęci z jego strony na takie rzeczy.
To nie Narnia, choć tysiące bajek
Jeszcze zanim Rogal objawił się jako Marcel Duchamp blokowisk był jednym z jej wschodzących głosów spod znaku Polska, Warszawa, Ciemna Strefa, hip-hop. Filip Kalinowski – człowiek, który dysponuje kronikarską pamięcią Pawła Jasienicy – zapytany o pierwsze wspomnienie jego twórczości, odpowiada: Bonus RPK, „Wszystko jest dla ludzi”. I od razu cytuje: Choroby, uzależnienia, popękane kondomy/Syfilis, tryple, niedonoszone ciąże, wszystko jest dla ludzi, staraj się wybierać mądrze. Był czerwiec 2016 roku. Kilkanaście miesięcy później ukazały się Kurewskie zagrywki Daniela MORO. Nikt raczej nie przypuszczał wtedy, że mamy do czynienia z talentem, który wyrasta ponad rzesze raperów z akronimami w pseudonimach, klecącymi depesze z krainy dziesiony.
To, że Rogal ma unikatowe połączenia styków, zjawiskowy zmysł obserwacji i niespotykaną wyobraźnię językową, a do tego dysponuje dresiarsko-montypythonowskim poczuciem humoru stało się jasne na poziomie wydawnictwa Dziwki dragi lasery, gdzie po szelmowsku mnożył aforyzmy z memogennym rozmachem: Takie życie jaki rap. Na to, kurwa, nie ma rady/Jakiś pędzel się udławi tym, że się dobrze bawisz/Bez urazy, lecz w zakazy, wyjebane ciężko/Jak danse macabre, to mori memento... A to i tak stanowiło zaledwie rozgrzewkę przed trylogią Nielegali z lat 2015-2017. Zastosował tam nieporównywalnie bardziej konserwatywne środki niż później na ANtY, ale – wśród powszechnej zgrywy wywołanej kultowym Farszem nabijam cukinie, jeśli beat byłby cukinią – i tak porywał się na rzeczy, do których nikt na ulicznej scenie wcześniej nie był zdolny. Weźmy ekspresowy storytelling z OCB czy follow-up do reporterki Ewy Michalskiej z tego samego utworu. Albo ten złowrogi fragment Psycho, gdzie przed wjazdem chóru padają słowa Ave maria, ave satana, dualizm duszy, krew spływa po ścianach/Wychodzę na balkon i niebo jest czarne i słońce jest czarne, kurwa, nie mam nic w planach... To nie rap, to jest czarnoksięstwo. Zachwycaliśmy się wtedy, że ten natchniony obwieś należy do nielicznego grona tekściarzy, którzy nie potraktowali języka jako pewnika i odważyli się wyjść poza jego ramy; że Rogal dokonał dekonstrukcji ulicznego rapu, wymyślił na nowo język i wzniecił współczesną chłopomanię.
Chris Carson: Kiedyś w Brukseli koleżka puścił mi „Ebe ebe”. Na początku nie wiedziałem jak do tego podejść, ale z czasem się wkręciłem. Postanowiłem napisać do Rogala poprzez fanpage, żeby zaproponować współpracę. W ten sposób nawiązaliśmy kontakt. On miał swoje nocne życie, ja swoje i czasem przecinaliśmy się na pogaduszki przez telefon czy internet. Przy pierwszej okazji – jak przybyłem do Warszawy – ustawiliśmy się. Chciałem go poznać. Zwłaszcza, że wzbudził moją ciekawość jako enigmatyczna postać na tej scenie. Jechałem komunikacją miejską i zadzwoniłem, żeby powiedzieć mu, że się spóźnię. Wtedy w tle zaczął szczekać jego doberman. Pomyślałem: czy ta wycieczka to na pewno rozsądny pomysł? Nie wiedziałem, czego się spodziewać, ale na miejscu odebrał mnie podczas spaceru z tą suczką Furią, ugościł u siebie. Było ciekawie, gadaliśmy o różnych rzeczach. Nie tylko muzycznych. To obiektywny gość, który nie wyznaje ślepo dogmatów. Najbardziej rozbawiło mnie, jak otworzył barek i byłem przekonany, że zaproponuje alkohol, a on tam trzymał książki. Między innymi tytuł, który pokazuje w klipie „Legginsy w kwiaty” – jeśli się nie mylę – „Bóg urojony”.
Potem powstał „Mistrzowski logotyp”, gdzie zwrotki był nagrane pod inny beat, ale Rogal zlecił mi przygotowanie nowego. Dopiero później dograli się Rest i Satyr. Dalszych kooperacji nie było, bo Rogal zdecydował się samemu pracować nad muzyką. Zawsze zresztą robiło na mnie wielkie wrażenie, że on nie poddaje się schematom i w 100% realizuje własną wizję. Samodzielnie zajmował się klipami, a do tego zaczął robić te instrumentale. Jego styl pisania też jest na tyle rozpoznawalny, że nie musisz słyszeć nawijania, żeby wiedzieć, kto jest autorem. W każdym razie z czasem na tyle wycofał się z otoczenia, że nie udało mi się nawiązać ponownego kontaktu. To trudna do uchwycenia postać. On chce być poza tym wszystkim. Nigdy nie dostałem też zgody na publikację numeru, który zdążyliśmy jeszcze razem przygotować. Nawet nie wiem, czy go odsłuchał, więc leży na dysku. Z szacunku nie wrzucę na płytę, ale może wykorzystam fragmenty wokali przy kolejnym projekcie w formie skreczów lub wstawek.
Nie sądzę, żeby powrót Rogala wchodził w grę. Na podstawie tego jedynego spotkania mogę powiedzieć, że on raczej zostanie przy swoim stanowisku. Jeśli chodzi o postanowienia artystyczne zawsze był przecież konsekwentny. Zrealizował dokładnie wszystkie plany, o których mi opowiadał. Nie było żadnych kompromisów.
Major SPZ: Rogalowi siadł numer „Odkurzacz” i potem okazało się, że nadajemy na tych samych falach. Doszło do mnie, że fajnie byłoby nagrać coś razem. Zapytałem go i tak powstało „Bez zbędnej gadki”. Rozmawialiśmy nawet, żeby zrobić całą płytę, ale nic konkretnego nie zostało ustalone, chociaż było nam po drodze. Mieliśmy fajną relację i dobre wspomnienia. Jak się poznawaliśmy, to kupiliśmy dziesięć ćwiartek wódki, wypiliśmy je w Ełku na scenie i dopiero wtedy zaczęliśmy grać. W środku jednego melanżu – jak pojechałem odwiedzić go w Warszawie – nagle wyciągnął kartkę i zaczął czytać tekst, który miał napisany trochę o mnie... Zaskakiwał, miał swoje spojrzenie.
To ciepły człowiek i pozytywny wariat. Na pewno jest bardzo za zwierzętami; wręcz kocha swojego psa. To mocny empata, który czuje w drugą stronę i widzi cierpienie, ale też hardkorowiec, który nie lubi kurestwa i fałszu. Wiesz o co chodzi? Powie prosto w oczy, jeśli ktoś jest kurwą, ale pomoże słabemu. Przy tym wszystkim jest bardzo inteligentny.
Czy wróci? Staram się nie używać słowa nigdy, ale uważam, że to akurat mało prawdopodobne. Chociaż bardzo bym chciał. Myślę, że wycofał się, bo zobaczył, co tak naprawdę się dzieje na rynku muzycznym. Doszło do niego, że nie jest tak, że każdy nawija szczerze; że dużo w tym wszystkim planowania, żeby wyciągnąć jak najwięcej hajsu.
Totaldefraut, dzień dobry, do widzenia
Koleje losu Rogala są na równi chaotyczne, kompulsywne i niedopowiedziane. Przed ANtY zaangażował się w skład AAAWARIA, gdzie brylował jak Ronaldinho podczas więziennego meczu piłkarskiego w Paragwaju. Pod koniec 2017 roku dorzucił jeszcze do dyskografii surowe wprowadzenie do debiutu – 7DAYSofTECHNO oraz wspólną EP-kę z Fazim, To koniec. Teoretycznie samodzielny longplay w Step Records miał stanowić puentę jego dorobku, ale zdarzało mu się dograć gościnną zwrotkę (m.in. Holak & Frosti Rege – The End) czy publikować z partyzanta luźne, dziwaczne numery. Choćby jedenastominutowy reddot 2. W mediach społecznościowych zaczął umieszczać zdjęcia bez emblematycznej kominiary. W końcu jednak zamilkł. Bo tak – prawdę powiedziawszy – co jeszcze miałby zrobić po ANtY, gdzie doszedł do końca planszy; wywołał krytyczny błąd w Matriksie.
Rest Dixon37: Wiesz, podziwiam jego artystyczne podejście i pozostawanie fair wobec siebie. Przecież on mógłby nagrywać cały czas to samo i obracać się w klimatach rapowych, ale uznał: powiedziałem wszystko, co miałem do powiedzenia. Szukał nowych inspiracji. Nie chciał być wtórny ani odcinać kuponów. Byłem rozczarowany, jak zaczął robić to swoje disco, ale z drugiej strony – tekstowo pozostawał jednym z najciekawszych gości na scenie. Śmiałem się, że w każdym kawałku miał wers, który mógły trafić prosto na koszulki; ponadczasowy. „Mefedron to szmata. Suki nie chce znać”. Potrafił znaleźć w prostocie piękno.
Poznałem go w studio u NWS-ów. Stał w dresiku, a ja zastanawiałem się: kto, to kurwa, jest? On dobre kawałki miał już na początku w Ciemnej Strefie. „Dziwki dragi lasery” może nie były wybitne, ale bezkompromisowe – na pewno. Polski język jest niewdzięczny; musisz upiększać teksty, żeby nie wyszło zbyt wulgarnie. Zwłaszcza, jak chcesz wejść w mainstream, to gryziesz się w język. Amerykańce nawijają wprost i Rogal też to miał. Dlatego zwróciłem na niego uwagę.
Po tym, jak nagraliśmy „Mistrzowski logotyp” powstał pomysł zrobienia trapowej EP-ki przez naszą trójkę. Nudziło mi się, trwał moment na trapy, numer wyszedł fajnie, chociaż powstał od niechcenia i wyszedłem z taką propozycją. Rogal nie mówił, że nie, ale jego zawsze trudno było zagonić do roboty. Nie był systematyczny. Dzielę artystów na takich, którzy mają talent i takich, którzy może nie wykazują go bezpośrednio, ale nadrabiają ciężką pracą. Sam zaliczam się do tej drugiej grupy, a z nim było właśnie na odwrót. On wcześniej mieszkał gdzieś na Bielanach,a potem przeprowadził się na Służewiec, więc mieliśmy do siebie blisko i złapaliśmy vibe. Nagraliśmy parę numerów i stąd pomysł na EP-kę, ale nie wyszło. Czułem, że jakbym napierał, to może udałoby się go namówić, ale nie wiem, czy nie zrobiłby tego na siłę. A tego nie lubię w muzyce. Wszystko powinno wychodzić naturalnie; na zajawce.
Przez te treści spomiędzy bloków może powstać mylne wrażenie na jego temat, ale to jest chłopak, który myśli. Wielokrotnie mnie zaskakiwał, gdy rozmawialiśmy o życiowych sprawach. Dało się z nim pogadać. Nie był zblokowany czy przesiąknięty patologią. Bardzo kochał swojego psa. W różnych sytuacjach powtarzał: jakby mnie zabrakło, to chujowo, bo by nie miał kto z psem wychodzić.
Pytałem go, jak się zapatruje na muzykę. Odpowiedział mi, że ma pracę, trenuje, wszystko jest dobrze. Nie chce wracać, bo dla niego jest to jednoznaczne z melanżem, który działa na niego destrukcyjnie. Albo żyjesz, albo melanżujesz i robisz muzykę. Gadaliśmy całkiem niedawno. Dzwonił do mnie w grudniu, mieliśmy się przeciąć przed świętami, ale się nie udało. A potem – miesiąc temu? To właśnie wtedy mówił, że jest zajebiście. Wszyscy zawsze zamęczają mnie pytaniami. Kiedy Rogal wróci? Co u niego? Odpisuję już tylko: wszystko okej, na razie. Jak będzie miał chęć to wróci. Nie wiem na ile go to przeraża, a na ile mu tego brakuje. W jego dzisiejszym podejściu na pewno więcej jest racjonalności. Może nie chce skończyć jak gwiazdy rock'n'rolla?
Plotki o powrocie
Mniej więcej co kwartał pojawiają się nowe plotki o rzekomym powrocie Rogala na scenę, jednak od dawna nie dostaliśmy nic poza kilkoma gościnnymi zwrotkami. Czy teraz się to zmieni? W weekend ruszyła strona internetowa, która teoretycznie ma odliczać czas do jego nowego projektu. Oprócz zegara, który zatrzyma się 13 grudnia, widzimy tam jeszcze zaszyfrowaną wiadomość w iście rogalowym stylu: Kminisz kurwa czy nie czaisz.