Można jej nie lubić. Ale praktycznie każdy ma z Kinematografią prywatne wspomnienia.
Ja mam takie: pierwsza liceum, sylwester 2000/01 u kumpla z osiedla. Ekipa kilkunastu chłopa, wszyscy Lechy albo Polskie Mocne, bo tanie i dobrze wchodzą. Nie pamiętam, co tam wtedy leciało, ale na pewno polski rap, wtedy ciągle puszczaliśmy polski rap. Witryny, drugi Grammatik i trzecia Molesta, K:44 - zjedli tamten rok - a ja Fisza, bo byłem z tych grzecznych.
- Ej, a wiecie że Magik się zabił? - ktoś nagle rzucił.
- Ta, jak ch*j!
- Powaga, skoczył z okna!
- W Bravo przeczytałeś? He, he
Nie w Bravo, tylko w Machinie. Chwilę potem, w lutowym numerze, ukazał się tekst wspominający jego i Jacka Oltera, który odebrał sobie życie w podobnym momencie i podobny sposób. Ale przedtem dużo mówiło się o Magiku w Radiostacji, wtedy wszyscy jej słuchaliśmy. To chyba Paweł Sito jako pierwszy puścił Jestem bogiem. Czy Druh Sławek? Nieistotne. Grunt, że już pod koniec stycznia grali to wszyscy. Ja nie lubiłem tego kawałka, nie rozumiałem tekstu, był dla mnie głupi. Ale jak na drugim singlu wjechało Ja to ja, zwariowałem. Takie rzeczy można robić po polsku? Przecież śpiewane rapsy przechodziły co najwyżej we Francji, na Alliance Ethnik albo Saian Supa Crew. A tutaj grało wszystko, od wokalu Gutka, który zrobił ten numer, po tekst i smaczki typu: oblicz pole podstawy jaką jest oryginał, lub działania poletko, jeśli jesteś marionetką.
Jak kiedyś napisałem na newonce, że Kinematografia średnio broni się po latach, to w komentarzach strzelali do mnie jak do kolegów Eldo. To pokazuje, że kręgosłup nostalgii jest ze stali. Tylko w tym przypadku nie ma się co zżymać. To jest album, który dla milionów był tym pierwszym z polskiego rapu. Wtedy było tak, że hip-hop naprawdę kojarzył się ludziom z blokami i wpierdolem. Rapu słuchano, miał potężny legion oddanych fanów, ale nie tak powszechnie jak dziś. I wielu wychowanych na gitarach programowo go odrzucało, bo przecież była to rewolucja, kiedy typy nie śpiewały i nie grały na niczym; kolejna zmiana - 20 lat temu rap miał hejtbazę. A tu nagle, pocztą pantoflową, z jamnika na jamnika przegrywano kasetę z ludźmi, którzy nawijali tak, że siebie odnajdywały tam także dobre dzieciaki. Przecież to jest ten sam mechanizm, co przy Taco, który Umową o dzieło dotarł do mas niezainteresowanych rapem odbiorców, bo mówił o nich.
Staram się na moment wejść do wehikułu czasu i przypomnieć, czemu u mnie też Kinematografia nie schodziła z walkmana (tylko walkman i Paktofonika trzymają mnie przy życiu - podobno takie smsy mieli dostawać Fokus z Rahimem jeszcze wiele miesięcy po premierze). I wydaje mi się, że mnie wtedy ten Magik jakoś ruszył. Przecież to wszystko nie mogło się nie udać. Rap był tylko coraz popularniejszy, szedł w górę, a tu nagle ktoś na własne życzenie wysiadł z tego pociągu. Do tego ktoś, kogo ze słuchaczy polskich rapsów kojarzyli wszyscy, a lubiła większość. Wewnętrzny mechanizm każe w tym momencie zatrzymać się i sięgnąć po jego kawałki. Ja akurat znałem te z Kalibrem, ale może inni nie. Tak się składa, że ta tragedia wydarzyła się chwilę po premierze Kinematografii, dlatego zaczęliśmy ją rozbierać na czynniki pierwsze, analizować, jakby każdy chciał doszukać się Bóg wie jakich tajemnych znaków. Może Magik dawał tam sygnały? Nie wiem. Jak słuchałem Dawno już dokonałem wyboru w Chwilach ulotnych, to wydawało mi się, że tak. Ale przez dodatkowy, emocjonalny nadbagaż do Kinematografii podchodzono z empatią. Jakby czytało się czyjś odnaleziony pamiętnik. No i też może z tego powodu to była taka wyjątkowa płyta.
Przez chwilę zastanawiałem się, czy trzeba było być wtedy ze Śląska, żeby Paktofonika ruszała bardziej. Wyglądam zza biurka i pytam Przemka Rudzkiego, naczelnego newonce.sport, Ślązaka. PFK i Kaliber pokazali młodym ludziom, że polski rap może być twój, lokalny, że oni mieszkają w takich samych ch**owych blokach i mają takie same problemy. No i Śląsk to była bardzo mocna scena techno, więc ci młodzi ludzie dostali alternatywę - jeśli woleli chill i treść, to nie musieli już szukać po osiedlu amfy i chodzić cały rok w okularach przeciwsłonecznych. Kinematografia to taka płyta, której moje pokolenie nie wstydzi się, słuchając nawet dzisiaj. Kawałek Nie ma mnie dla nikogo, zwłaszcza fragment Fokusa, to po prostu poezja bloków, szczera do bólu, tak prawdziwa, jakbyś patrzył na fotografie dowolnego osiedla z Katowic, Sosnowca czy Chorzowa. Dla mnie to najważniejsza płyta w życiu, chociaż pochodzę z drugiej strony rzeki Brynicy, a Ślązakiem nie jestem - mówi Przemek. A, OK, zapomnijmy o tym Ślązaku. Ale za chwilę przypominam też sobie, że o ile podziały bywały bardzo mocne (Poznań i Warszawa, o której Rysiek rapował: Warszawka hip-hopowa, która wszystkich zachwyca / Która wszystkich inspiruje, która wszystkich podnieca / Wszystkich? Tak, ale z okolicznych stron / Jednak żaden z nas nie potwierdzi ci tego), o tyle i tak było nas, słuchających rapu, w skali Polski tak mało, że obojętnie, czy ze swojego, czy nielubianego miasta, czuło się, że to na swój sposób rodzina. Może taka, w której ojciec bije matkę, ale rodzina. Dlatego każda z tych płyt i kaset była jakby z naszego kwadratu.
Ci pierwsi słuchali siłą rzeczy polskiego rapu od Liroya. Ci po nich - przeważnie od Kalibra. A jeszcze kolejni - przeważnie od Paktofoniki. Nie wiem, co z kolejnymi generacjami, ale jeśli nawet urodzeni w 2000's, czyli młodsi od tego albumu, deklarują się jako wychowankowie Kinematografii, to znaczy, że mówimy o czymś bardzo ważnym. Kto wie, czy nie najważniejszym dla całego krajowego rapu. To co, że jego niektórzy rówieśnicy postarzeli się lepiej. Jeśli kieleccy pionierzy postawili fundamenty, 90'sowa scena Warszawy wybudowała dom, to Kinematografia otworzyła drzwi na oścież i zaprosiła do środka gości.