Od kilku tygodni jasne stawało się, że walka o miejsce w TOP 4 najpewniej rozstrzygnie się pomiędzy Arsenalem a Tottenhamem. O ile jednak jeszcze niedawno to The Gunners uchodzili za faworyta tej rywalizacji, tak teraz sąsiad z północnego Londynu nie tylko ich wyprzedził, a jeszcze zaczyna odjeżdżać. Antonio Conte długo narzekał na problemy nie tyle w szatni, co w całym klubie, ale mimo tego zbudował zespół, który jest dziś postrachem Premier League.
Spróbujcie powiedzieć Antonio Conte, że jego drużyna się tylko broni i kontruje, a zabije was wzrokiem. Dziewięć ostatnich kolejek to siedem zwycięstw jego drużyny z łącznym bilansem bramkowym 28:8. Tottenham właśnie rozbił Aston Villę 4:0 tydzień po tym, jak 5:1 pokonał Newcastle, a przecież na przełomie lutego i marca najpierw wbił cztery gole Leeds, a potem wrzucił piątkę Evertonowi.
Włoch ma prawo obruszać się na zarzuty o nudną, wyrachowaną grę. W 2022 roku więcej punktów i bramek zdobywają tylko Manchester City i Liverpool, czyli dwójka, która uczyniła sobie z Premier League prywatne poletko. Gole też nie padają za każdym razem po kontrach. Owszem, duża część z nich to efekt szybkich akcji albo rozegrania przy pomocy kilku podań (patrz: gol na 3:0 z Aston Villą), ale często poprzedza je cierpliwa wymiana podań. Conte nadał Tottenhamowi innego sznytu i sam zachwyca się przemianą swoich graczy. – Jesteśmy w walce o TOP 4, co wydawało się bardzo trudne, kiedy przychodziłem. Stało się tak, bo drużyna stała się drużyną – mówił niedawno.
Mecz z Aston Villą był 21. w Premier League dla Spurs pod wodzą włoskiego menedżera i jeszcze niedawno wydawało się, że ten sezon będzie można spisać na straty. W połowie lutego po trzech z rzędu porażkach Tottenham był ósmy w Premier League, a Conte na każdej konferencji prasowej z grymasem na twarzy opowiadał o tym, jak wiele rzeczy wymaga poprawy nie tylko w szatni, ale i w całym klubie. Minęły niecałe dwa miesiące i nagle to jego ekipa jest faworytem w walce o TOP 4.
Jeśli włoskiemu menedżerowi mało byłoby liczb na potwierdzenie tego, jak świetnie spisuje się jego ofensywa, mógłby pochwalić indywidualności. Od kiedy do składu wszedł Dejan Kulusevski, cały tercet ofensywny z Harrym Kane'em i Heung-min Sonem odzyskał jakość. Wszyscy trzej prowadzą też w klasyfikacji kanadyjskiej za ten okres. Podczas wspomnianej serii dziewięciu meczów, Tottenham zdobył tylko sześć bramek, przy których nie miał udziału żaden z nich. Ale kiedy tak się dzieje, do gry wchodzą wahadłowi, na których Conte oparł swój system.
Spurs zaczęli przypominać typową drużynę prowadzoną przez Conte. Kiedy wszyscy są zdrowi, z łatwością można wymienić wyjściową jedenastkę. Włoch rozpaczał, krytykował, mówił, że klub musi zastanowić się, czy jest w ogóle odpowiednim menedżerem w obecnej sytuacji, jednak z dala od kamer pracował nad zespołem na treningach. Dziś częściej powtarza słowa o tym, że pracuje z bardzo dobrą grupą piłkarzy i chwali liderów: Kane'a, Sona, ale i Hugo Llorisa, kolejnego z bohaterów sobotniej wygranej z Aston Villą.
Trudno w tym miejscu pominąć porównania z Arsenalem. Drużyna Mikela Artety i sam Hiszpan słusznie zbierali pochwały przez większą część sezonu, jednak ten wymyka im się spod kontroli. Dwa ostatnie mecze w zderzeniu z Tottenhamem to przepaść. Podczas gdy Spurs zgarnęli komplet punktów i zdobyli dziewięć bramek, Arsenal przegrał z Crystal Palace i Brighton, tracąc pięć goli i strzelając tylko jednego. Licząc porażkę z Liverpoolem sprzed reprezentacyjnej przerwy, to łącznie trzy w ostatnich czterech ligowych spotkaniach. A na domiar złego Artecie sypie się skład.
Arsenal podjął zimą duże ryzyko. Podczas okna transferowego głównie pozbywał się piłkarzy, a nie sprowadził nikogo, kto mógłby realnie pomóc na finiszu. Teraz, gdy kontuzje Kierana Tierneya i Thomasa Parteya mogą wykluczyć ich z gry do końca sezonu, a do gry nadal nie wrócić Takehiro Tomiyasu, Arteta musi odpowiadać na trudne pytania. Niedawno tłumaczył, że przecież w styczniu z klubu odeszli ci zawodnicy, na których i tak nie stawiał, sugerując tym samym, że nawet w obecnej sytuacji nie dostawaliby szans. Z drugiej strony tak uniwersalny zawodnik jak Ainsley Maitland-Niles czy mogący załatać lukę na lewej obronie Sead Kolasinac mogliby się przydać.
Problemem jest przede wszystkim kontuzja Parteya. Reprezentant Ghany początkowo miał opuścić tylko parę tygodni, jednak przed meczem z Brighton Arteta mówił o tym, że to uraz tego samego uda, które prześladowało pomocnika już wcześniej. To sprawia, że absencja może się wydłużyć i Hiszpan ma ból głowy. Partey bowiem to jedyny zawodnik, który umożliwia mu grę na jedną szóstkę w środku pola. To nie przypadek, że Granit Xhaka wygląda lepiej, gdy ma obok siebie drugiego defensywnego pomocnika, a poza tym Partey zdejmuje odpowiedzialność za pracę w odbiorze z Martin Ødegaarda, Bukayo Saki czy Emile'a Smitha-Rowe'a.
Jego brak był widoczny w sobotę. Albert Sambi Lokonga to przyszłość Arsenalu, jednak brakuje mu jeszcze ogrania na poziomie Premier League. Xhaka z kolei nie jest wystarczająco odpowiedzialny, by sam trzymać środek pola. Poza tym pod nieobecność Tierneya grał na lewej obronie, bo Arteta stracił zaufanie do Nuno Tavaresa. Efekt? Na ławce rezerwowych przeciwko Brighton poza rezerwowym bramkarzem siedzieli Eddie Nketiah, Nicolas Pepe, Tavares, Rob Holding, Mohamed Elneny i trzech graczy z drużyny młodzieżowej, którzy jeszcze nie debiutowali w Premier League. Kiedy trzeba było gonić wynik, Arteta wpuścił pierwszych dwóch, ale potem zrobił się problem.
Owszem, Tottenham też ma wąskę kadrę. Zimą również więcej piłkarzy oddał (czterech) niż pozyskał (dwóch), ale te nabytki robią dziś ważną różnicę. Kulusevski oraz Rodrigo Bentancur wnieśli jakość, a jednocześnie są na tyle młodzi, że nadal będą się rozwijać i mogą być filarami Spurs przez kolejne lata.
Liczby Szweda już przytaczałem, ale Urugwajczyk też zasługuje na wyróżnienie, bo jego wpływ jest mniej widoczny na pierwszy rzut oka. To jednak zawodnik, który za kadencji Conte zalicza najwięcej kontaktów z piłką, ma najwięcej celnych podań i przebiega najwięcej kilometrów. Razem z Pierrem-Emilem Hojbjergiem wyglądają tak, jakby grali razem od dwóch lat, a nie od dwóch miesięcy.
Do tego wszystkiego dochodzą cechy, których nie da się zmierzyć i policzyć. Porównując oba zespoły, Tottenham ma większe doświadczenie. To nie zarzut wobec Arsenalu – ten klub bardzo potrzebował przebudowy i odmłodzenia, dlatego fakt, że Arteta wystawia skład o najniższej średniej wieku, a ten tak długo znajdował się w TOP 4 zasługuje na pochwałę. Gdy jednak dochodzi do kluczowego momentu sezonu, Conte może polegać na takich ludziach jak Kane, Son, Lloris, Hojbjerg, a nawet Eric Dier czy Cristian Romero, który podobnie jak Kulusevski i Bentancur wygląda na znakomity nabytek, a mimo najlepsze lata ma wciąż przed sobą.
W dużym uproszczeniu można by powiedzieć, że Tottenham ma charakter, a Arsenal dopiero go wyrabia. Spurs mają umiejętność ustawiania sobie meczów pod siebie (10 goli w pierwszych kwadransach, wynik gorszy tylko od Manchesteru City) i mimo turbulencji na pozycji menedżera, jest tu grupa zawodników, która zdążyła się już dobrze poznać. Znamienna jest też inna statystyka. Tottenham zdobył w tym sezonie Premier League najwięcej punktów w meczach, w których już przegrywał, a Arsenal z takiej pozycji odrobił najmniej strat obok Wolverhampton. Jeśli trzeba by było zmierzyć czymś boiskowy charakter, to te liczby pasują całkiem nieźle.
Koniec końców kluczowe znaczenie może mieć jednak proste porównanie. Conte to znacznie lepszy trener od Artety, mimo rozwoju Hiszpana. Kane i Son to jednostki, jakimi Arsenal zwyczajnie nie dysponuje. Saka czy Smith-Rowe to już są liderzy zespołu, ale mowa o dwóch graczach U-21. Alexandre Lacazette z kolei od 17 meczów w lidze nie strzelił gola z gry i opaskę kapitańską nosi głównie dlatego, że nie bardzo są inni kandydaci.
Arsenalowi nie warto oczywiście odbierać jeszcze szans, jednak dwa tygodnie nie dość, że pogubił ważne punkty, to jeszcze z drużyny uszła dobra energia. Dla obu drużyn kluczowe będzie bezpośrednie starcie 12 maja, ale pytanie brzmi, w jakiej będą wtedy kondycji. Tottenham ma trzy punkty przewagi, choć zagrał o jeden mecz więcej. Do czasu starcia z The Gunners ma na rozkładzie ligowym Brighton, Brentford, Leicester City oraz Liverpool. Arsenal zagra z kolei z Southampton, Chelsea, Manchesterem United, West Hamem i Leeds, więc ma trudniejszą przeprawę. Istotne jest również to, że po derbowym spotkaniu Spurs zostaną jeszcze mecze z Burnley oraz Norwich, które zamykają w tym momencie tabelę.
Nie ulega wątpliwości, że w obu drużynach widać rękę obu menedżerów, ale efekty pracy Conte robią większe wrażenie. Tottenham potrzebował silnego impulsu i Włoch nie bał się trudnych decyzji, jednak przede wszystkim udowodnił, że to specjalista od rozgrywek ligowych. W krótkim czasie ułożył zespół na nowo. Kane miał przed jego przyjściem jednego gola i jedną asystę, a tylko za Włocha dorzucił jedenaście trafień i siedem asyst. Son radził sobie lepiej przed zmianą menedżera (4+1 w lidze), ale też u Conte wszedł na wyższy poziom (13+8 w tym okresie). Odkurzeni zostali Eric Dier, Matt Doherty i Ben Davies, a do tego doszli Bentancur i Kulusevski i maszyna pracuje na najwyższych obrotach.
Praca z Conte jest wymagająca i wyczerpująca. To nie jest przypadek, że z wielu miejsc odchodził w kiepskich relacjach z zarządem i nawet teraz nie zadeklarował, że nadal będzie pracował w północnym Londynie w przyszłym sezonie. Z drugiej strony wydaje się, że najgorsze ma za sobą, dlatego trudno byłoby zrozumieć odejście, skoro położył już solidne fundamenty. Dla Tottenhamu liczy się jednak powrót do czwórki po raz pierwszy od trzech lat i w tym momencie ta drużyna nie tyle tam zmierza, co wręcz pędzi z zawrotną szybkością.
Komentarze 0