Przepraszam kibiców Stali Mielec, ale nadal nie wiem, czy wasz zespół będzie w przyszłym sezonie w Ekstraklasie. Ale już wiem, że powinien w niej być jego trener. I to w jak najsilniejszym klubie.
Byli piłkarze są często uprzedzeni do trenerów nowej fali, którzy nigdy nie grali na wysokim poziomie i nie znają zapachu szatni. Historie Dawida Szulczka czy Marka Papszuna w skali Polski, a Juliana Nagelsmanna czy Thomasa Tuchela w skali świata kochają media, ale niekoniecznie zawodnicy. Oni zwykle wolą kogoś, kto gorzej wypada w mediach i mniej mówi o taktyce, ale ma lepsze wyczucie tego, co drużyna myśli w danym momencie. Jest mnóstwo cytatów z Polski i świata potwierdzających nieufność byłych zawodników wobec stosunkowo nowego zjawiska, jakim jest obsadzanie prestiżowych stanowisk w klubach ludźmi, którzy przebijali się z samego dołu i nazwisko wyrabiali sobie, dopiero pracując przy ławce.
Rzadziej wypowiadanym odbiciem tego samego zjawiska jest nieufność działająca w drugą stronę: części świata mediów zafascynowanej karierami samorodków wobec byłych znanych piłkarzy. Każdemu byłemu dobremu zawodnikowi towarzyszy na początku nieufność. Kwestionowane były zarówno warsztaty trenerskie Zinedine’a Zidane’a, jak i Mariusza Lewandowskiego. Olego Gunnara Solskjaera i Aleksandara Vukovicia. To oczywiście uproszczenie, ale byli piłkarze sądzą, że trenerzy z nowej fali nie robią nic innego niż analizowanie programów statystycznych, a ci z nowej fali sądzą, że byli piłkarze to nieuki, które sądzą, że coś im się należy, bo grali w Schalke. Klub sięgający w walce o utrzymanie po 31-letniego Dawida Szulczka, który nigdy nie grał w piłkę, zbierze dziś w mediach znacznie więcej poklasku, niż taki, który w walce o utrzymanie sięgnie po 47-letniego Adama Majewskiego, który rozegrał prawie trzysta meczów w Ekstraklasie i grał w reprezentacji Polski. Oba te konkretne przypadki pokazują, że takie upraszczanie spraw jest bardzo krzywdzące i naprawdę kompetentni trenerzy mogą się znajdować w obu grupach. Wśród byłych dobrych piłkarzy także.
Przyznaję, Szulczka witałem w Ekstraklasie z entuzjazmem, zwłaszcza że już wcześniej miałem okazję go poznać w trakcie wywiadu i zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie, a Majewskiego ze sceptycyzmem. Jego trenerski i piłkarski życiorys sprawiły, że zaszufladkowałem go do grupy jemu podobnych. A wiedząc, jakim składem dysponowała Stal Mielec w poprzednim sezonie, widziałem w tym prosty przepis na katastrofę. Obaj trenerzy, mimo niełatwych okoliczności startowych, zdołali utrzymać zespoły w lidze, a co za tym idzie, posady na kolejny sezon. Obaj na razie znów są nad kreską. Ale o ile Szulczek dostaje należne docenienie i już za poprzednie rozgrywki był nominowany do nagrody Trenera Sezonu, o tyle Majewski wciąż pracuje odrobinę w cieniu. Zupełnie niesłusznie. Mam poczucie, że jeśli jest na polskim rynku jakaś elementarna sprawiedliwość albo chociaż szczątkowy skauting trenerów, obaj powinni prędzej niż później otrzymać posady w klubach o większych możliwościach. Bo udowodnili, że ich metody działają dłużej niż tzw. efekt nowej miotły.
TRENERZY W SZUFLADKACH
Szczególnie ciekaw byłbym, jak w innych warunkach poradziłby sobie Majewski. Trenerzy w Ekstraklasie bardzo często są mocno jednowymiarowi. Sami wskakują do pewnych szufladek, z których trudno ich później wyjąć. Albo ktoś jest dogmatykiem, trzyma się trenerskich ideałów i chce grać najpiękniej jak to tylko możliwe, nawet jeśli miałoby to oznaczać roztrzaskanie całej drużyny i klubu o ścianę. Albo jest pragmatykiem, który wszystko podporządkowuje doraźnym celom, dla którego liczy się tylko wynik i który na mecz wychodzi z założeniem, by absolutnie nie stracić gola. Ci pierwsi sprawdzają się tylko w klubach walczących o mistrzostwo lub awans, ale gdy przychodzi im grać o utrzymanie albo prowadzić zespół o mniejszym potencjale od rywali, brakuje im planu B. Ci drudzy, nawet mając najlepszych piłkarzy w lidze, każą im biegać za piłką i zanudzają publiczność. Nadają się tylko do walki o utrzymanie albo do awansu do eliminacji europejskich pucharów z kimś kompletnie niespodziewanym. Niewielu potrafi, jak Jacek Zieliński za pierwszym i drugim razem w Cracovii, skutecznie wdrażać zupełnie inne style gry zależnie od tego, jakich zawodników mają w danym momencie do dyspozycji.
CIĄGLE ZAGROŻENI
Przyjęło się, że zespoły, które chcą skutecznie walczyć o utrzymanie, mają tylko jedną drogę. Drogę przeszkadzania. Antyfutbolu, od którego zęby bolą, ale który na krótką metę przynosi wyniki. Adam Majewski, jakkolwiek by niektórzy kibice i europoseł Tomasz Poręba na takie opinie nie pomstowali, dwa razy z rzędu pracuje z jedną z najuboższych w talent ekip w lidze. Mimo to potrafi z niej wyciskać na tyle wiele, by zgadzały się wyniki, ale by przy tym grę jego drużyny dało się oglądać. Nie wiem, czy drugi rok z rzędu zdoła ją utrzymać, pamięć o tym, jak wyglądała wiosna poprzedniego roku oraz świadomość, że według wszelkich wskaźników statystycznych Stal ma dotąd bardzo dużo szczęścia pod obiema bramkami i że klarownych kandydatów do spadku wciąż widać niewielu, sprawiają, że nawet będących dziś na piątym miejscu mielczan trzeba rozpatrywać jako poważnie zagrożonych. Zwłaszcza że gdy mają gorszy dzień, potrafią kompletnie wpaść pod koła rywali, jak stało się choćby w Gliwicach czy w Białymstoku. Ale sposób gry jego zespołu trwa już na tyle długo, że trudno mówić o przypadku. Zwłaszcza że to dwa różne zespoły, bo przecież w przerwie między sezonami wymieniła się praktycznie cała kadra.
ELASTYCZNY ZESPÓŁ
Stal, jak przystało na zespół z ograniczonymi możliwościami piłkarskimi, bardzo mocno bazuje na stałych fragmentach gry, ale nie są one jej jedynym pomysłem, celem samym w sobie. Rzuty rożne czy wolne na połowie przeciwnika są efektem ubocznym akcji, jakie mielczanie przeprowadzają, a nie jedynym, do czego zespół dąży, przekroczywszy linię środkową boiska. Stal często gra bezpośrednio, ale robi to, przeprowadzając szybkie kontrataki, a nie kopiąc piłkę na chaos w okolice pola karnego rywala. Jej piłkarze, idąc do przodu, bardzo często doskonale wiedzą, co mają robić. Nie panikują. Grają z zakodowanym w głowach jasnym planem. I dobrze czują się w różnych fazach gry. Miedź Legnica ograli przed tygodniem, przez większość meczu mając piłkę przy nodze. Pogoń ograli, oddając jej prowadzenie gry, ale nawet w tym spotkaniu bardzo często starali się grać wysokim pressingiem i unikali okopywania się pod własnym polem karnym. Grają w sposób odważny, ale nie szalony. Ofensywny, ale nie straceńczy.
SZCZELNA OBRONA
Aktualnie więcej zwycięstw w lidze mają tylko Legia i Raków. Więcej goli strzeliły tylko Raków, Pogoń, Jagiellonia i Wisła Płock. W tych statystykach jest element szczęścia — według wskaźnika punktów oczekiwanych Stal zasłużyła z gry na aż siedem mniej – ale przecież łatwo można sobie przypomnieć spotkania, w których mielczanie mieli pecha, by przypomnieć choćby niedawny przegrany 0-3 mecz z Widzewem, gdy wynik spokojnie mógł być zgoła odwrotny. Dziewiętnaście straconych goli w dwunastu kolejkach sugeruje, że obrona wcale nie jest najlepsza, ale gdy przyjrzeć się temu bliżej, okaże się, że aż czternaście z nich przypadło na cztery spotkania. A to oznacza, że w ośmiu pozostałych meczach z Lechem, Radomiakiem, Cracovią, Górnikiem, Legią, Śląskiem, Miedzią i Pogonią stracili tylko pięć goli, cztery razy zachowując czyste konto. To więc zespół, przeciwko któremu na ogół nie tak łatwo zdobyć bramkę.
ODWAŻNY STYL
To jednak wszystko statystyki bazujące na wynikach, które lada moment mogą się odwrócić. Więcej o pracy Majewskiego mówią kwestie stylu gry. To, że prowadząc tak ubogi kadrowo zespół, który był budowany przed sezonem praktycznie od zera, ma średnie posiadanie piłki przekraczające 50%. Że pod względem gry pressingiem jest w środku stawki. Podobnie jak w liczbie podań, w której jego zespół odrobinę ustępuje Rakowowi. Gdzie nie spojrzeć w statystyki, tam widać potwierdzenie tego, co rzuca się w oczy także podczas spotkań: Stal nie jest typowym kandydatem do spadku. Jasne, we wszystkich jej wysiłkach finalnie chodzi o utrzymanie w lidze. Ale więcej jest w tym elementów gry niż walki. Piątkowa czerwona kartka Arkadiusza Kasperkiewicza była pierwszą dla tego zespołu w bieżącym sezonie. Jeśli chodzi o liczbę żółtych kartek, Stal jest na końcu stawki. Na ogół gra względnie czysto.
INDYWIDUALNY ROZWÓJ
Do tego dochodzi kwestia indywidualnego rozwoju zawodników. Tego, jak wyglądają w tym środowisku. Poprzedniej jesieni gwiazdą Stali był Fabian Piasecki, który dziś walczy o mistrzostwo Polski jako podstawowy zawodnik Rakowa, ale w Śląsku Wrocław był tylko rezerwowym, zarówno przed jak i po wypożyczeniu do Stali. Pomagali mu Koki Hinokio, który po powrocie do Zagłębia ponownie przepadł oraz Maksymilian Sitek, który nie wyróżnia się w I-ligowym Podbeskidziu Bielsko-Biała. Mateusz Mak, zanim zatrzymały go problemy zdrowotne, rozegrał najlepszą rundę w ekstraklasowej karierze, choć przecież miał już prawie 30 lat. O Grzegorzu Tomasiewiczu wreszcie zrobiło się głośno, ale po transferze do Piasta Gliwice nie gra tak dobrze, jak w Mielcu. Bożidar Czorbadżijski w Widzewie na razie przegrywa walkę o miejsce w składzie. A Rafał Strączek nie przebił się jak dotąd w II-ligowym Girondins Bordeaux. Z głównych mieleckich bohaterów poprzedniej kampanii tylko Piasecki i Mateusz Żyro z Widzewa mogą powiedzieć, że utrzymali poziom z tamtego sezonu.
GWIAZDĄ JEST TRENER
Dziś na gwiazdę Ekstraklasy wyrasta Said Hamulić. Bartosz Mrozek wygląda na jednego z najlepszych bramkarzy w lidze. Zawodnicy wyciągani z niebytu, jak Adam Ratajczyk, Fryderyk Gerbowski, Fabian Hiszpański czy Maciej Wolski, zaczynają pokazywać przebłyski dobrej dyspozycji. Najlepsze chwile w karierze przeżywa 32-letni Maciej Domański. A Piotr Wlazło pokazuje, że Radoslav Latal w Niecieczy odstawił go chyba trochę zbyt lekką ręką. Być może to wszystko sprawi, że w zimie albo najpóźniej latem znów nastąpi rozbiórka zespołu Majewskiego. Być może wiosną o każdy punkt znów będzie znacznie trudniej niż jesienią. Ale zarówno to, jak gra ten zespół jako całość, jak i to, jak prezentują się jego poszczególne części, każe sądzić, że najbardziej warto byłoby się zainteresować tym, który dowodzi całym tym towarzystwem. Coraz wyraźniej widać, że największą gwiazdą Stali Mielec jest tak naprawdę jej trener.
Komentarze 0