Kaskaderzy futbolu kopią na południe od Tamizy. Mają sprężyny w nogach, błysk w oku i przewalone na starcie. Rio Ferdinand powiedział kiedyś: „Jestem z Peckham, to nie miało prawa się udać”. Udaje się częściej niż powinno, czego dowodem jego nowy film o tym, jak gorsza część Londynu stała się wylęgarnią talentów.
Pewności nie ma, ale przyszły mistrz świata, ten z 2026 roku opowie nam kiedyś o Brimmington Park. Zaraz przy torach metra, wśród kolorowych murów stoi kilka boisk z bandami jak ze snu Johana Cruyffa. Mecze toczą się taśmowo, a Rio Ferdinand, idol dzielnicy, zaciera ręce. Peckham nie jest już tym samym miejscem, gdzie dwie dekady temu wykrwawił się na śmierć Damilola Taylor, 10-letni chłopiec z Nigerii zadźgany rozbitą butelką i porzucony na klatce schodowej, bo komuś nie spodobał się jego kolor skóry. Południe się zmienia. Coraz więcej w nim piłki zamiast policyjnych taśm i kwiatów składanych na miejscu zbrodni.
Ferdinand wychował się na tym samym osiedlu, co Taylor. Ma tu nawet swoją tablicę i skrawek trawy, który od czasów dzieciństwa nazywa Wembley. Ostatnio wrócił do matecznika, kręcąc trzyczęściowy serial dla BT Sport. Zdjęcia, jak wsuwa fasolę z bekonem, błyskawicznie trafiły na Instagram, a wkrótce pojawiły się też pierwsze wywiady. Były reprezentant Anglii mówi wprost: talenty Jadona Sancho, Wilfireda Zahy albo Ademoli Lookmana nie spadły z nieba. Wszystkiego nauczyła ich ulica. Tysiące godzin na betonie wśród wieżowców socjalnych brzydkich jak papierowa tacka.
JAMAJSKI CROYDON
"The Guardian" w 2016 roku wyliczył, że aż 14 procent piłkarzy Premier League wychowało się w południowym Londynie. Tylko Paryż mógłby powiedzieć: zbierzcie najlepszych chłopaków z dzielnicy i zagrajmy pięciu na pięciu. Gdyby do tego doszło, dostalibyśmy show jak gol Eberechiego Eze, dryblującego przez 50 metrów w meczu Crystal Palace z Sheffield United. 23-latek, a jakże, kopać nauczył się w Greenwich Park na południu. Gdy miał 13 lat odrzucił go Arsenal, a potem jeszcze sześć innych klubów. To typowe w gorszych dzielnicach Londynu: piłkarze stąd więcej w życiu przechodzą, są bardziej uparci, a na boisku wypinają klaty i hej do przodu. Dla nich stadiony Premier League nie różnią się od metalowych klatek w Peckham.
Wymieniać można długo. Południe to m.in. Callum Hudson Odoi, Aaron Wan-Bissaka, Ruben Loftus-Cheek, Joe Gomez, bracia Chalobah, Marcus Bettinelli, Reiss Nelson, Tammy Abraham albo Emile Smith-Rowe, nazywany często Kevinem de Bruyne z Croydon, skąd pochodzi co dwudziesty piłkarz w lidze. Londyńczycy doskonale znają tę dzielnicę. Niektóre miejsca tak mocno buchają marihuaną, że powinny mieć tabliczkę Boba Marleya. David Bowie powiedział kiedyś: „Croydon reprezentuje wszystko to, od czego chciałem uciec”. I piłkarze też uciekają: najpierw w świat betonowych boisk, a potem, jeśli szczęście dopisze, w kolorową telewizję. Bajkę dla milionów przynoszącą miliony. To oni rozdają w tym świecie karty.
PORA MROKU
Croydon zasłynął kiedyś z tego, że jako jedyny w Londynie miał nitkę tramwajową, metro przecież ledwo tu dociera. Do historii przeszły również tzw. „Croydon riots”, gdy cała cała dzielnica paliła wszystko, co popadnie po tym jak policja zastrzeliła czarnoskórego Marka Duggana.
Trzeba naprawdę wielkiej wewnętrznej siły, by się tu przebić. W ogóle żeby przetrwać, bo to druga dzielnica w Londynie pod względem przestępstw (33 tysiące w 2020 roku). W całym mieście szósty rok z rzędu zamordowano ponad sto osób. Tam, gdzie nie słychać Big Bena, łatwiej o mrok. Wyjście ewakuacyjne pokazuje sport. Ewentualnie rap, bo popularni w UK Stromzy i Dave również wychowali się w dół od Tamizy.
Anglia już od kilku lat zgłębia ten fenomen. Gdy reprezentacja U-21 awansowała w 2018 roku na Euro, aż ośmiu graczy Aidy’ego Boothroyda miało południowy akcent. Zbiegło się to mniej więcej z eksplozją talentu Jadona Sancho, chłopaka, który zakładał siatki m.in. Muellerowi, Di Marii i Rashfordowi na treningu kadry. Wszystkie są dostępne na YouTube, bo to w ogóle jest piłkarz skrojony pod czasy Youtube'a. To jego akcje, pomijając obecną formę, mają stempel „South London Style”, czyli gry z fantazją i ryzykiem. Anglia nie chce już wzdychać do graczy o profilu Beckhama albo Scholesa. Woli kreatywnych Sanchów, piłkarzy wychowanych w kulturowym tyglu podobnym do tego, który od lat buzuje w Paryżu.
INNA ANGLIA
To nie jest tak, że takich graczy nie było wcześniej. Ian Wright, jeden z najlepszych strzelców w historii Arsenalu, podobnie jak Sancho też ma karaibskie korzenie i też wychował się na południu. Kolana na betonie zdzierał w latach 80., gdy Anglię gryzł kryzys, a figura „obcego” powodowała, że będąc czarnoskórym byłeś dwa kroki do tyłu.
Wright po latach opowiadał, że paliwo do zostania piłkarzem dawała mu wszechobecna bieda i to, że ojciec codziennie znęcał się nad matką. Był jednym z niewielu podobnych mu chłopaków, którym się udało. Dzisiaj jest inaczej, bo Anglia łatwiej akceptuje obcych, a dookoła powstało mnóstwo akademii, które nauczyły się dbać o ludzi z talentem, choćby dlatego, że widzą w tym pieniądz.
Nie ma co się oszukiwać: worek forsy z praw telewizyjnych plus „success story” graczy z nizin spowodował, że w ostatniej dekadzie Anglicy jeszcze mocniej pielęgnują szkolenie. Harry Hudson z Kinetic Foundation, która zajmuje się nastolatkami z najniebezpieczniejszych zakątków miasta, mówi, że 15 lat temu wiele perełek przepadło, bo zniszczył ich rasizm. Mieli umiejętności i boiskową arogancję, tylko co z tego, skoro dla świętego spokoju udawali niewidzialnych.
To nie było środowisko stworzone do burzenia szklanych sufitów. Teraz, gdy największe akademie spoglądają na Londyn, łatwiej jest ze wszystkim: ze wsparciem opiekunów, ale też z edukacją, która pomaga młodym chłopakom izolować się od tego, co złe. Hudson dodaje, że dużą rolę odgrywa bardziej wykształcona kadra trenerska. Ona wie jak podejść do graczy z trudnych środowisk. Rozumie, że nie jest łatwo jednego dnia przełączyć się z betonowego grania na dyscyplinę i współpracę zawodowej piłki.
POMYSŁY Z NETFLIXA
Mówił o tym kiedyś Wilfired Zaha, skrzydłowy Crystal Palace z kiwką ostrą jak brzytwa. To jego osoba była inspiracją do powstania Kinetic Foundation. Zaraz po 2010 roku Hudson stwierdził, że właśnie dzięki takim graczom piłka może być wehikułem zmian społecznych. W tym samym czasie rękawy podkasały QPR i Charlton. Obecnie w młode talenty mocno inwestuje Crystal Palace, co zresztą widać po nowej akademii za 20 mln funtów. Brzmi to dziwnie, ale to mniej więcej jedna trzecia transferu Aarona Wana-Bissaki, chłopaka z Croydon, który wylądował w Manchesterze United.
Akademia została otwarta pod koniec października. Jednym z zaproszonych gości był Gareth Southgate, inny wychowanek Orłów. Prezes Steve Parish mówi: „Bije z nas duma południa”. I dodaje, że klub razem z Channel 4 pracuje nad filmem o graczach z trudną przeszłością. Inspirację był Netflix i serial „Last Chance U”.
Nie ma przypadku, że filmowcy, podobnie jak skauci, zobaczyli w południowym Londynie kawał historii. Losy ludzi, którzy wbrew wszystkiemu, prą do przodu i osiągają sukces to gotowiec wycelowany w serca fanów. Sport jest jedną z niewielu płaszczyzn w życiu, gdzie nie da się jechać na zasługach albo, jak kto woli, na tzw. picu. Nie liczy się skąd pochodzisz i co robi twój ojciec. To jest prosta zasada: jeśli jesteś dobry, to grasz. Na tym swoje kariery budowali Gomez, Sancho albo Declan Rice. Ta sama droga zaprowadziła Rio Ferdinanda do sześciu mistrzostw Anglii i tytułu Ligi Mistrzów. Kiedy dziś wraca do ceglastych bloków Friary Estate, łapie się za głowę i mówi: „Przecież to niemożliwe”.
LIST DO PRZESZŁOŚCI
Cztery lata temu napisał do siebie list. Artykuł został opublikowany na „The Players Tribune” i miał tytuł „Drogi 12-letni Rio”. Już w pierwszym akapicie dostajemy wymowny obrazek, jak wyglądało życie w południowym Londynie w czasach, gdy Anglia nie była kolorowym obrazkiem telewizji Sky. Stephen Lawrence zamordowany przez rasistów w 1993 roku chodził do tej samej szkoły, co Ferdinand. Był raptem dwie klasy wyżej od niego.
– Nie płacz. Nie okazuj emocji. Nic nie mów – mówi stary Rio do młodego. Tylko tak zyskasz szacunek i dostaniesz kolejną szansę gry. Upadniesz. Dostaniesz po twarzy. Ale wrócisz i znowu będziesz próbował. Jest w tym tekście wszystko to, o czym dziś opowiada mu kolejna generacja młodych-gniewnych w serialu BT Sport pt. "South of the River" (premiera 23 listopada). Że to w klatce, na tych małych boiskach ogrodzonych prętami tworzy się pierwsze sito selekcji. Kto się cofnie, odpada. Tylko najtwardsi przeżyją.
– Kiedy grasz na otwartym boisku, połowę czasu spędzasz na tym, że ktoś kopnął na aut. Stoisz i czekasz zamiast grać. Klatka uczy tego, że nie ma martwych piłek. Częściej masz z nią kontakt, więcej się uczysz. Przede wszystkim nabywasz cwaniactwa. To się przydaje – opowiada Ferdinand. Jego zdaniem skauci łatwiej dziś analizują psychikę graczy, przewidując, co ich pociąga i w którą stronę mogą skręcić za kilka lat. Coraz mniej będzie drastycznych pomyłek, a walka o talenty na południu jeszcze bardziej się zaostrzy.
Sprytne głowy w Nike nieprzypadkowo stawiają boisko w Southwark i nazywają je imieniem Jadona Sancho. Oni czują, skąd wieje wiatr zmian. Przyszły mistrz świata naprawdę w tej chwili może kopać na południe od Tamizy.