Tymek & Urbański – trzeba mieć odwagę, żeby się odrodzić (WYWIAD, część 1)

Zobacz również:Musical sci-fi. Kulisy trasy „Psycho Relations” Quebonafide (ROZMOWY)
Tymek, fot. Dawid Misiorny
Tymek, fot. Dawid Misiorny

Gdy jeden z najchętniej słuchanych wunderkidów krajowej sceny rapowej powoli zmieniał się w enfant terrible środowiska, współtwórca sukcesu RYS coraz głębiej wchodził w świat muzyki filmowej i komercyjnych projektów dźwiękowych. Obaj wówczas lecieli uskrzydleni sukcesami i substancjami konkretnie podbijającymi emocje. Kiedy jednak w zeszłym roku zaczęli robić wspólną płytę, nagle wszystko się zmieniło.

Jakby rok temu ktoś powiedział mi, że Urbański zrobi z Tymkiem płytę, której będę słuchał miesiącami na ripicie, to bym się pewnie popukał palcem w czoło. Jakby kilka lat temu ktoś powiedział mi, że świat pogrąży się w pandemii, a w Europie znów rozgorzeje wojna, też bym zrobił to samo. Cóż, mocno nam się pokomplikowały sprawy w ostatnich latach i większość przewidywań można schować głęboko w kieszeń. Jednak, o ile świat wciąż czeka na odrodzenie, to Tymek z Urbańskim doświadczyli go 1 kwietnia tego roku, a konkretnie kilka miesięcy wcześniej, kiedy realizowali materiał na płytę, która wyszła w ten piękny, wiosenny dzień.

DRUGA CZĘŚĆ WYWIADU JEST TU

Mam blizny na ciele od gasnących prawd / Tak nic o mnie nie wiesz; niewiele wart / Jest ciężkie sumienie, poranny kac / Tak wiele ten widok mi dał – śpiewa Tymek w utworze Blizny, a towarzyszący mu w tym, ulotny, klasycyzujący podkład sprawia, że w tych ciężkich i mocnych słowach wybrzmiewa przede wszystkim pojednanie ze sobą i ze światem; szczerość, świadomość i nadzieja. To właśnie emocje są dla mnie kluczem do tego albumu i one dyktują jego nieśpieszny dryf. One też podpowiadają słowa, melodie i brzmienia, które wymykają się wszelkim prostym podziałom gatunkowym czy nawet stylistycznym. Skąd to wszystko się wzięło i w jaki sposób zyskało tak piękną formę, postanowiłem podpytać u źródła. I choć Tymek zazwyczaj stroni od wywiadów, to dla Wojtka i mnie zrobił wyjątek. Mówiąc w którymś momencie, że jest całe mnóstwo różnych tematów, na które można rozmawiać, ale… trochę mnie to nie dotyczy. Jednak szanuję, że jest taka potrzeba i że się tu spotkaliśmy – rozmawiamy sobie, ty coś mówisz i naciskasz jakiś guzik. Guziczki widzę… Pierwszy z nich był czerwony…

Zacznijmy od wysokiego C. Tymek, mój osiedlowy zwiad doniósł mi, że trafiłeś za małolata do poprawczaka. Prawda to?

Tymek: Nieprawda. Aż taki prawilny nie byłem. Jak miałem 16 lat, trafiłem do zamkniętego ośrodka, bo brałem dużo narkotyków i rodzice mnie tam wysłali. To był chyba ostatni okres, kiedy pamiętam jeszcze, że byłem. Bo później przez lata mnie nie było – miałem dość długą przerwę i dopiero od półtora roku jestem znowu. Od momentu, w którym postanowiłem się oczyścić, rzucić wszystko w cholerę. To był ten moment, w którym zaczęliśmy pisać album Odrodzenie.

Urbański: Dla mnie to było bardzo ważne, że spotkaliśmy się w chwili, gdy obaj postanowiliśmy dosyć radykalnie wyhamować. Poczułem wtedy, że jesteśmy w tym razem i to mnie bardzo napędziło do działania.

Tymek: Kilka numerów zaczęliśmy robić jeszcze na mocnym rauszu, a potem nagle… odrodzenie – wszystko się zmieniło, ale nie powiedziałbym, że cokolwiek wyhamowało, wszystko wręcz przyspieszyło. Moje życie zmieniło się diametralnie, a ten album jest zapisem tego momentu i jest… piękny – abstrahując od tego, co myślą o nim ludzie – dla mnie jest piękny, bo żaden poprzedni nie był tak szczery, w 100% szczery.

Tymek, fot. Dawid Misiorny
Tymek, fot. Dawid Misiorny

Nie zliczę z iloma artystami rozmawiałem o tym momencie przejścia, o tym czy tak radykalne zmiany w życiu osobistym nie wpływają negatywnie na twórczość; o tym czy to, co człowieka psuje, artyście może nie pomagać; o tym wytartym micie mówiącym o tym, że używki pobudzają kreatywność.

Tymek: U mnie to polega wyłącznie na odwadze. Jak już się odważę, żeby poświęcić wszystko, to nic innego nie ma znaczenia. Trzeba być odważnym, bo jeśli nie potrafisz sobie spojrzeć w oczy, to piszesz w pewien konkretny sposób i możesz myśleć, że wszystko na tym zbudowałeś – i w pewien sposób tak jest, ale to też nie oznacza, że nie ma czegoś innego. Jak już się przełamałem i spojrzałem sobie w oczy, to… nagraliśmy ten album i dalej robię muzykę, robię jej w chuj i jest ona tak różnorodna jak nigdy wcześniej. Mi to pomogło wyjść z jakiegoś konkretnego gatunku, rozwinąć się i spojrzeć na wszystko z szerszej perspektywy, z dystansu.

Co dokładnie się w tobie zmieniło?

Tymek: Jestem nieporównywalnie bardziej świadom tego, co robię i też w ogromnym stopniu poszerzyła mi się świadomość brzmienia. Dążę głównie do tego, czego jeszcze nie słyszałem, czego sam nie zrobiłem i dobrze wiem, że to wszystko nie kończy się na scenie polskiego rapu czy też w ogóle polskiej scenie. Że na świecie jest jakaś taka bardzo szeroka, międzygatunkowa scena, na której można się odnaleźć i w jakiś dziwny sposób do niej pasować. Nawet jeśli oznacza to, że większość ludzi, których miało się wcześniej wokół, nie jest w stanie słuchać takiej muzy. Minęło ledwie kilkanaście miesięcy, a ja nagle słucham rzeczy, które mają po kilkaset czy kilka tysięcy wyświetleń i znów się jaram tym, że robię dokładnie taką muzykę, jaka mi się podoba. Kiedyś już to przeżyłem – miałem 16 lat, słuchałem Magika i chciałem zostać raperem. No i powiedzmy, że nim zostałem – też tak nie do końca, bo zawsze robiłem okołorapowe rzeczy, ale dobra, mam to. I wtedy nagle wszystko zgasło i… kurwa, co jest? Gdzie ten entuzjazm? Gdzie ta nieznosząca sprzeciwu potrzeba robienia? Trwało to dłuższą chwilę, aż w końcu po raz drugi przebiłem głową mur – zacząłem się jarać czymś zupełnie nowym i też samemu to robić. Jeszcze jest za wcześnie, żeby mówić o tym, gdzie mnie to zaprowadzi, ale ja właśnie taki jestem – napierdalam aż przebiję. Bardzo świeżą mam tę zajawkę.

Wojtek, ty przez ostanie kilka lat wypracowałeś sobie bardzo mocną pozycję na polu różnorodnych zleceń – muzyki filmowej, reklamowej, projektowej. Masz jakieś swoje sposoby na to, żeby zadbać w tym wszystkim o tę świeżą i czystą zajawkę?

Urbański: U mnie to są dwa, mocno różniące się światy. Jeden, w którym bardzo chciałbym eksperymentować, uczyć się nowych rzeczy i nieustannie chwytać kolejne inspiracje, a drugi, w którym… nie powiedziałbym, że odcinam kupony, ale robię to, co już umiem – to, co mi wychodzi; idę sprawdzoną i bezpieczną drogą. W pierwszym z nich wciąż jestem tym samym dzieciakiem, którym byłem lata temu – tym, który chce się nieustannie rozwijać, zdobywać nowe umiejętności i lecieć bez namysłu przed siebie. Jednak ostanie kilka lat spędziłem w tym drugim świecie – robiłem muzykę, która mi wychodzi. Szedłem wydeptaną ścieżką i korzystałem głównie ze sprawdzonych patentów, które – co prawda – podobały się coraz większej grupie odbiorców, ale mnie samego za bardzo nie rozwijały.

Tymek: Bo też dotarłeś do tego miejsca, które wcześniej wydawało się nieosiągalne. Niestety, chwilę tam trzeba spędzić… Patrząc na to z perspektywy branżowej, to ja w tym momencie zostawiłem po sobie puste opakowanie. Ale to nie oznacza, że całkiem je opuszczę i powiem chuj, nie chcę tego hajsu, tej sławy, tych zasięgów... Nie, to będzie napęd dla mojego nowego projektu, bo aktualnie Seven Phoenix to ja, a Tymek jest tym pustym opakowaniem, którym będę się zajmował z doskoku.

Trudno ci było rozstać się z tym opakowaniem?

Tymek: Mam totalne rozdwojenie. Teraz łatwiej mi się robi komercyjne rzeczy, bo patrzę na nie z dystansu. One też stały się dla mnie czymś zupełnie innym, a jednocześnie większość czasu poświęcam temu, co mnie rozwija. Bo ja nie lubię bezpieczeństwa; wręcz lubię niebezpieczeństwo. To jest coś, co mnie napędza do robienia nowych rzeczy, ale też dzieje się bardzo naturalnie, bo cała ta wolta zrodziła się u mnie w głowie i wynika z tego, że coś się we mnie zmieniło. Słucham teraz takiej muzyki, więc też zacząłem taką robić. Chwilę temu wymyśliłem sobie, że najciekawsze, co mogę teraz zrobić to opublikować coś w jakiejś zagranicznej wytwórni. Nigdy wcześniej nie szukałem wydawcy; pierwszy raz będę wysyłał demo. I to też nie jest tak, że liczę, że stanie się coś niesamowitego, a ja zrobię międzynarodową karierę. Po prostu mam taką muzykę, która nie jest ani po polsku, ani po angielsku, jest jakimiś frazami, produkcją i wizją. Do tego dochodzi jeszcze cały filmowy entourage, który wpisuje się w tę narrację. Narodziła się pewna postać i szukam dla niej przestrzeni. Natomiast jeśli chodzi o sprawy stricte biznesowe – nadal wiem, jak to się robi, choć dzisiaj wiem więcej niż chwilę temu. Bo to wcale nie jest takie proste, żeby zrobić muzykę komercyjną, która zadziała – odgrzewanie kotletów sprzed paru lat nigdy się nie sprawdza i trzeba nad tym chwilę pokminić, ale da się to zrobić i sprawić, że wciąż będzie szczere. Bo naprawdę próbowałem robić chujowe rzeczy, takie, w których w ogóle by mnie nie było; czysta komercja. I koniec końców, wszystko to wyjebałem do kosza. Mogę robić takie rzeczy całym dniami, ale finalnie one zawsze lądują w śmieciach.

A ty, Wojtek jak się czujesz w tym klinczu, o którym wspominałeś, że z jednej strony wypracowałeś sobie ugruntowaną pozycję w świecie, który docenia to, w czym się sprawdzasz i co umiesz, a jednocześnie nie zaspokaja to wszystkich twoich ambicji i potrzeb?

Urbański: Obaj z Tymkiem mamy w sobie tego wewnętrznego dzieciaka, który lubi szaleć – spróbować czegoś, coś znaleźć, czymś się jarać. Ja jestem w trochę innym miejscu, bo mam dzieciaki, rodzinę i pewnie częściej odzywa się u mnie poczucie odpowiedzialności, rozsądek i ten wewnętrzny głos, który jak przychodzi czas, żeby zrobić taką muzykę, jaką umiem i za którą mi najwięcej płacą, to po prostu idę do studia i robię. Raz po raz wpadam w pułapkę, że znikam na pół roku i robię te pięć czy dziesięć komercyjnych projektów na raz, a później się budzę i ten wewnętrzny dzieciak pyta mnie kiedy wreszcie będzie czas dla mnie? Bo cały czas pamiętam moje wszystkie młodzieńcze zajawki muzyczne i to, że sam w tamtym okresie robiłem taką muzykę, jakiej słuchałem – progresywną i świeżą, czego jakimś tam wymiernym efektem była moja krótka przygoda z Compost Records, które było przecież wtedy znakiem jakości. Wciąż mam to w sobie, ale jednocześnie to wszystko przez lata zostało przykryte rozsądkiem i koniunkturą, tym, że trzeba zadbać o przyszłość i stabilną karierę, która da mi poczucie bezpieczeństwa. Na rynku muzycznym bardzo trudno jest zająć pozycję, która ci to da, bo przecież wszystko się nieustanie zmienia – mody, trendy, nośniki i media, technologia i pokolenia, które są głównymi odbiorcami tej muzyki… Ja to znalazłem – rolę producenta, który umie odnaleźć się w wielu różnych estetykach i też mediach; który jest profesjonalny i jednocześnie wielozadaniowy; zahaczony równocześnie w filmie, reklamie i klubie… Dorobiłem się różnych kontaktów i mogę dzięki temu utrzymywać rodzinę i czuć spokój, choć stało się to kosztem tego wewnętrznego dziecka.

Tymek: Bo trzeba sobie wydłużyć dobę; trzeba się podwoić. Podzielić się po to, żeby się pomnożyć i wtedy masz rozdwojenie jaźni. Przez to, że ja jestem w życiu sam, to to rozdwojenie zapierdala na dwa etaty.

Urbański: Kiedy spotkaliśmy się z Tymkiem, to wrócił do mnie ten dzieciak. Na samym początku, ty jeszcze pracowałeś w swoim, mocno szalonym, dawnym trybie i to już było dla mnie pobudzające, a przez to, że w pewnym momencie obaj oddzielnie, ale i wspólnie zaczęliśmy wychodzić na tę zdrową, trzeźwą powierzchnię, to mnie jeszcze bardziej nakręciło. To, że jesteśmy w tym momencie razem było dla mnie bardzo ważne…

Tymek: To, że wydarzyło się to w tym samym momencie, jest, kurwa, epickie.

Urbański: I w mig się okazało zyskiem, nie stratą. Dla jakości, dla szczerości, dla nas samych. Dla mnie to moment uwolnienia – pierwsza płyta od nie pamiętam kiedy, której nie muskałem, nie szlifowałem; pozwoliłem jej po prostu żyć. Pamiętam, że jak wróciliśmy z którejś sesji nagraniowej, to ci powiedziałem: Tymek, to ja będę musiał teraz te wszystkie stopy i werble powymieniać i dopieścić, a ty mówisz: jak to? Które? Pokaż mi. Puszczam ci Cudzysłów, a ty mówisz: co ty pierdolisz?!? Zajebiste są te stopy i werble; nic przy nich nie rób. Ale tu w drugim numerze są te same! – bo to jest pierwsza próbka, która jest u mnie w katalogu i jak na szybko robię jakiś szkic, to często z niej korzystam. I zajebiście, przecież mogą być takie same. Czemu nie?!? To ty mnie wtedy zatrzymałeś i bardzo się z tego cieszę, bo Odrodzenie jest pierwszym tak szczerym i spontanicznym albumem w moim katalogu od wielu lat. To było dla mnie prawdziwe odrodzenie, więc się na maksa ucieszyłem jak mi powiedziałeś, że taki ma być tytuł. Wszystkie utwory, które powstały na ten album zostały zrealizowane w jednym, konkretnym momencie i już nigdy nie były odkopywane, poprawiane czy nagrywane po raz kolejny; nigdy już nie będzie do nich powrotu.

Tymek: Takie strzały; ślady tego, że byłeś tu i lecisz dalej.

Urbański: Tylko do jednego czy dwóch Staszek (Słowiński) dograł później partie smyczków – wrócił do swojego studia w Warszawie i tam je zarejestrował. Ale zwykle jego partie powstawały w tym samym momencie, kiedy cały numer. Bo każda z tych piosenek powstawała w studiu od zera – muzyka, teksty i wokale Tymka…

Urbański, fot. Hubert Misiaczyk
Urbański, fot. Kacper Żywicki

W kontekście tego, co powiedzieliście o waszym oczyszczeniu, ciekawe, że przyjęliście w pracy nad tą płytą model, który większości osób kojarzy się z używkami. Od przeżartych kwasem progresywnych rockmanów po przepitych leanem południowych raperów – historia muzyki rozrywkowej pełna jest tych wszystkich rozhasanych, wewnętrznych dzieciaków, które uwolniła substancja psychoaktywna.

Urbański: Gdy nie potrafisz się ze sobą skomunikować, to używki często potrafią ci ten kontakt zapewnić, ale też zwykle w bardzo zaburzony sposób.

Tymek: Moim zdaniem to jest mocno przegrzany temat i tak wcale nie jest. Zwykłe okłamywanie siebie. Wszystko zależy od tego, czy ma się odwagę, żeby żyć całym sobą. Żeby wstać rano i wiedzieć, że jestem pierdolnięty i mam strasznie, kurwa, zryty łeb, więc idę na trening i zamieniam sobie ten mój wewnętrzny ból, który gdzieś tam siedzi w mojej głowie, na ból cielesny, a później zapierdalam dalej do studia, gdzie mówię szczerze, co myślę. To jest prawdziwa siła, realna wolność – to wewnętrzne dziecko – ja teraz.

Jednocześnie to wewnętrzne i kreatywne dziecko, nie zawsze jest w stanie funkcjonować w społeczeństwie, na co historia ma setki, jeśli nie tysiące przykładów.

Tymek: Ja chyba nie do końca wiem, czym jest społeczeństwo. Spotykam się z ludźmi właściwie tylko wtedy, gdy razem coś robimy. Mam jedną przyjaciółkę. Na smalltalkowe spotkania wpadam na moment – ktoś ma wystawę, więc przyjdę obejrzeć obrazki i już mnie nie ma; wchodzę i wychodzę, z nikim nie rozmawiam. Ci którzy mnie poznają bądź już chwilę znają, dobrze wiedzą, że ja przychodzę, robię co mam do zrobienia i idę dalej. Zostawiam po sobie ślady. Bardzo mocno izoluję się od wszystkiego, co mi przeszkadza czy mnie rozprasza; skupiam się na sednie.

Urbański: To jest coś, co sobie uświadomiłem dopiero w którymś momencie naszej współpracy – spotykamy się właściwie tylko wtedy, kiedy robimy muzę; kiedy AŻ robimy muzę. Dziś mam wrażenie, że świetnie się znamy, ale to muzyka była i jest jedyną platformą, na której się spotykamy – w studiu albo na koncercie.

Tymek: I to jest piękne. To jest mój sposób na poznawanie ludzi i ich wrażliwości – to ile są mi w stanie zaoferować i do jakiego stopnia się otworzyć. Ja widzę tego człowieka, czuję go i nie mam potrzeby gadać z nim o… czymkolwiek. Po prostu jesteśmy w tym razem; jesteśmy TYM.

To bardzo ludyczne podejście, które po części wymarło wraz z wyprowadzką ludzi do miast. RZA wspominał o tym, że jak przeprowadzono ich do bloków, to nagle nie można było śpiewać na ganku czy bić w bębny pod chatą i to rap – a dokładnie samplery, bitmaszyny i słuchawki – zapełnił tę lukę we wspólnotowym przeżywaniu muzyki, w komunikacji dźwiękiem.

Tymek: Bo dziś jesteśmy często zamknięci w małych klitkach. Zmieniły się narzędzia służące temu, żeby się wyrazić, ale potrzeba jest dokładnie taka sama – przebijanie się przez ściany.

Urbański: Ja się w pewnym momencie zachłysnąłem tymi narzędziami, tym jak wiele mogę za ich pomocą zrobić, jak te brzmienia dopieścić, ile jeszcze w tym wszystkim odkryć – a to zawsze oddala cię od siebie samego. I teraz na powrót – korzystając dokładnie z tych samych narzędzi jestem znów bliżej siebie. Już nie potrzebuję tego wszystkie cyzelować, dizajnować i śledzić czy przypadkiem nie pojawiło się na rynku coś, co sprawiłoby, że moje brzmienie byłoby jeszcze bliższe perfekcji. Wciąż to emocja jest najważniejsza w muzyce i – oczywiście – takie skrajnie rozumowe, intelektualne podejście do tworzenia jej przynosi często dobre efekty, ale jednocześnie też zawsze jest jakąś formą przykrywania bądź ukrywania czegoś prawdziwego. To wcale nie musi mówić więcej, bo jak ktoś jest bezpośrednio podpięty pod muzę, to zazwyczaj mówi po prostu szczerze.

Możliwe, że wiążę się to z tym, że swoje podstawowe narzędzia znasz na wylot i posługujesz się nimi bardziej intuicyjnie niż wcześniej.

Urbański: Po części na pewno, ale też myślę, że mógłbym zrobić więcej. Choć częściej myślę o tym, że mogę to zrobić gdzie indziej – włożyć w to jeszcze więcej emocji, więcej siebie. Rozwój osobisty jest dla mnie dzisiaj nieporównywalnie ważniejszy, niż bycie na bieżąco z technologią i muzycznymi trendami, bo to, co przeczytam, gdzie pojadę i z kim się spotkam – wszystko wychodzi później w muzyce. Nie przykrywam tego 50 warstwami tego, jakie nowe wtyczki niedawno ściągnąłem, co akurat przesłuchałem i czym się jaram.

I to chyba właśnie takie podejście sprawiło, że wasza wspólna płyta jest dla mnie bezgatunkowa, międzygatunkowa czy też ponadgatunkowa. Co idealnie wpisuje się w aktualne tendencje na rynku muzycznym.

Urbański: Dzisiaj wiele dziedzin uwalnia się z tych dawnych, sztywnych ram i widać to na przykładzie każdej możliwej muzyki z każdego zakątka świata. Takiego odejścia od gatunkowości naprawdę dawno nie było…

Tymek: To jest piękne. Niesamowite jest to, że mogę mieć na to wpływ. W tym się teraz chyba najlepiej odnajduję – na świecie jest jakaś taka specyficzna międzypaństwowa scena – jest całkiem sporo różnych dziwnych ziomeczków, którzy myślą w podobny sposób i po prostu napierdalają rzeczy. Nie wiadomo skąd są, czego w życiu słuchali i na czym pracują – po prostu są i robią.

A dziennikarze starając się uporządkować ten cały (przepiękny) bałagan znów wynajdują nowe kategorie jak choćby, nic dla mnie nie znaczący i często też do tych ludzi nie pasujący, deconstructed club.

Urbański: Bo ludzie wciąż tego potrzebują. Chyba nigdy przy żadnej mojej płycie nie rozmawiałem tyle o gatunkach jak przy Odrodzeniu. O tym czy jestem raperem, czy może jednak nie, o tym czy to jest rap, pop czy eksperyment, o tym gdzie to wpasować. Ludzie mówią, że Tymek…

Tymek: …nie żyje! Ja bardzo szanuję ludzi, którzy katalogują. Odkryłem to ostatnio, jak pisałem jakieś opowiadanie, spotkałem typa, który wszystko musi mieć skatalogowane – wszystko przyszpilić, o wszystkim opowiedzieć i wszystko w jakimś konkretnym miejscu ustawić, nadając temu jednocześnie pozory bezpieczeństwa. To jest fajny kontrast. Bo często jak coś mówię, to druga osoba może to błędnie zinterpretować albo przeinaczyć, może nie zrozumieć tego, co naprawdę chciałbym powiedzieć. A jeśli ktoś zacznie te słowa spisywać i porządkować, to być może ten sens stanie się jasny dla większej liczby osób. Bardzo szanuję to, że ktoś kataloguje, opisuje i opowiada o tym, co tu się odpierdala. To jest dokument, nie moja dyscyplina – moje rzeczy są jakimiś wyobrażeniami, wizjami; czymś pomiędzy. Jak robię zdjęcia, to rzadko interesuje mnie łapanie jednej konkretnej rzeczy, tylko bardziej tego, co jest pomiędzy – rozmyć, przebarwień czy przenikań. Czegoś, co pozwala tworzyć światy zamiast go opisywać.

Tymek, fot. Dawid Misiorny
Tymek, fot. Dawid Misiorny

W procesie tworzenia świata, który przedstawiliście ludziom na Odrodzeniu, powstały obszary, których finalnie odbiorcom nie pokazaliście? Albo mniej poetycko – dużo macie spadów z sesji?

Urbański: Prawie wszystko weszło…

Tymek: Zostało tylko jakieś takie poranne bełkotanie – numer, który składa się z różnych melodii, które sobie nuciłem i… piękny jest ogólnie, ale jakoś tak został. I też coś, co się nazywa pojebany bit z dźwięków, do którego dograli się kucharze z Francji – dziwna to w ogóle akcja była i nawet próbowałem coś do tego pisać, ale w końcu doszedłem do wniosku, że musi tak zostać, że będzie tylko wspomnieniem.

Urbański: W skali albumu, który ma 21 indeksów, to są naprawdę jakieś pojedyncze przypadki…

Tymek: Jakbyśmy cokolwiek przy tym albumie kalkulowali, to bym wyjebał połowę utworów, zostawił góra 10 i starał się to sprzedać. Tylko wtedy miałoby to jakikolwiek sens komercyjny, ale ja przy tym albumie nie patrzyłem na to od strony biznesowej. Dla mnie to dwie osobne płaszczyzny – twórczość, przy której nic nie kalkuluję i biznes, na który potrafię się przełączyć i myśleć wtedy w zupełnie inny sposób. Jednak przy Odrodzeniu od początku wiedziałem, że to jest coś z zupełnie innego porządku – coś, co trzeba przeżyć, przejść, przebiec. Zobaczyć, jak to jest opublikować 21 numerów za jednym zamachem i… wyzerować licznik. Bo ja naprawdę uciąłem sobie tą płytą wszystkie zasięgi, które miałem – odciąłem od siebie przeważającą większość moich poprzednich odbiorców. Chciałem to zrobić. Właśnie to jest dla mnie Odrodzenie. Zerwanie z tym wszystkim, co było dotychczas. Jakbym, kurwa, ich zastrzelił i patrzył z zaciekawieniem kto wstanie. I to jest w tym wszystkim najpiękniejsze, że jakaś część tych ludzi wstała i poszła za mną.

To jest dla mnie chyba najciekawsze w medialnej recepcji Odrodzenia, że ta płyta, którą ja – z racji pewnie dosyć ekstremalnej diety muzyczną, jaką na co dzień się żywię – widzę jako bardzo melodyjną, klasyczną i piękną, wiele osób postrzega ją jako trudną…

Tymek: I co to niby znaczy?!? Dla mnie jedyną klasyfikacją muzyki jest ta, wedle której, coś jest albo tego nie ma. Coś jest ciekawe, dziwne, emocjonalne… albo nie jest. Te naprawdę ponadczasowe twory, to takie, którym ktoś oddał część swojej duszy i ona tam już zawsze będzie. To są dla mnie jedyne rzeczy, których warto słuchać. Do innych nie wracam, wyłączam je często zaraz po odpaleniu, bo to da się wyczuć dosłownie w kilka sekund. Jak coś jest prawdziwe, to wiesz w moment i te wszystkie brudy, niepoprawności czy pomyłki, które często takim nagraniom towarzyszą… wszystko po prostu takie ma być.

Urbański, fot. Hubert Misiaczyk
Urbański, fot. Hubert Misiaczyk

Miles Davis twierdził, że w muzyce nie istnieje błąd – to tylko zdarzenie dźwiękowe, które trzeba uargumentować kolejnym tonem czy frazą.

Tymek: Trzeba odbić piłeczkę. To jest ta odwaga. W taki sposób tworzy się nowe gatunki, tworzy się coś, czego nikt wcześniej nie słyszał.

Urbański: To jest ciekawe i trochę paradoksalne, że przy Odrodzeniu odpuściliśmy jakiekolwiek myślenie o przekraczaniu granic czy eksperymentowaniu z gatunkami. I pewnie dlatego to się zwykle kończyło takimi prostymi, klasycznymi formami. Zrobiliśmy to świadomie i nie pchaliśmy się na siłę w rejony badań nad dźwiękiem, brzmieniem czy różnymi stylistykami. Otworzyliśmy się na emocje.

Tymek: Dla mnie to było oczyszczenie. Potrzebowałem się po prostu wygadać – szczerze, w zgodzie ze sobą i też czasem dla mnie boleśnie. I nagle już zupełnie inaczej robię muzę. Jakoś tak lżej mi jest, luźniej do wszystkiego podchodzę, jakbym w moment zrzucił z pleców bardzo duży i ciężki bagaż, który w moim przypadku był tam umocowany za sprawą używek. Bardzo mnie one blokowały, teraz już ich nie ma. Wspomniałeś o tym, że niektórzy ludzie mówią o tym, że ten album jest trudny i być może jest w tym jakaś prawda, bo mi, jak go nagrywaliśmy, było naprawdę ciężko i być może to słychać. Bo jest w nim na pewno dużo bólu, ale jest też nadzieja i światło; dążenie do tego Odrodzenia. Kiedy już nastąpiło, to nagle poczułem taką lekkość – zrobiło się świeżo, jasno i czysto. Obudziłem się któregoś dnia w zupełnie nowej rzeczywistości – wszystko mam ogarnięte, robię dokładnie to, czego chcę i czuję się z tym naprawdę bardzo dobrze. Jak jadę grać koncert, to mam bardzo dużo mocy, nie wiem właściwie skąd. Jak wchodzę do studia, to mam więcej pomysłów niż da się zrealizować…

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz muzyczny, kompendium wiedzy na tematy wszelakie. Poza tym muzyk, słuchacz i pasjonat, który swoimi fascynacjami muzycznymi dzieli się na antenie newonce.radio w audycji „Za daleki odlot”.