Mówię otwarcie, bo chcę jasności w kontekście tego, na co nas stać. Jestem osobą otwartą na mozolną, powolną budowę sukcesu w europejskich pucharach. Na to trzeba dać sobie czas. A jeśli zakładamy, że Liga Europy jest planem minimum, to sorry, ale do tego trzeba zwiększyć sobie szanse konkretnymi wzmocnieniami. Inaczej mówimy o tym w kategoriach mocno życzeniowych – tłumaczy w pierwszym wywiadzie twarzą w twarz po zdobyciu mistrzostwa Aleksandar Vuković.
Rozmowa została przeprowadzona przez kilku dziennikarzy różnych redakcji podczas spotkania z trenerem mistrzów Polski. Notował: Dominik Piechota.
Co pan czuł, świętując mistrzostwo na barce na Wiśle i spoglądając na wszystkich uradowanych kibiców? Jakie myśli pojawiały się w głowie?
ALEKSANDAR VUKOVIĆ: Głównie to bardzo mocno dbałem o dziecko, bo wykorzystałem szansę, aby zabrać ze sobą na statek syna. Ma 5,5 roku, więc jest w takim wieku, że jeszcze musi nabrać trochę odwagi. Ale na barce czułem się spełniony i trochę też wyczerpany. Najbardziej jednak dumny, że widzę drużynę i kibiców cieszących się z sukcesu. Nie znajdę lepszych słów niż duma i spełnienie. Samo skandowanie mojego nazwiska przeżyłem już jako asystent, więc to nie jest nowe przeżycie. Legia to mój dom, jestem u siebie, więc kilka takich fet przeżyłem. Cieszę się, że nikt nie wpadł do wody i wszystko skończyło się bezpiecznie. Mam nadzieję, że to powtórzymy.
Jeśli rok temu kibice skandowali jakieś nazwisko, to w zupełnie innym tonie. Takie rzeczy też były z tyłu głowy?
To inna strona medalu. Za nasz największy sukces uznaję odbudowanie zaufania kibiców. W tej chwili jesteśmy postrzegani jako drużyny warta tego klubu, zasługująca na tę koszulkę, dlatego mamy duże wsparcie. Uważam jednak, że początek był dość niesprawiedliwy. Za mocno płaciliśmy za to, co było wcześniej. Począwszy od pierwszych meczów, pierwsza porażka wywołała powrót do starych dziejów. Słuchaliśmy, że tak samo było rok temu, a tak dwa czy jeszcze trzy lata temu. A kończąc na tym, że porażka z Glasgow Rangers została zrównana z klęskami z Tiraspolem czy Trnawą. Jakbyśmy co najmniej znowu przeżyli Dudelange. Dla mnie takie podejście było mocno krzywdzące, nieobiektywne i nie fair. Jeśli mamy coś wspólnego między Legią z poprzednich sezonów a dzisiejszą, to tylko fakt, że nie awansowaliśmy do Ligi Europy. Ale we wszystkim innym nie ma w ogóle porównania. Przeszliśmy jednak kilka kroków. To że teraz postrzega się nas inaczej, sytuacja się zmieniła, to największy sukces.
Na barce powiedział pan, że Legia ma o 50 mistrzostw Polski za mało. Rozwińmy ten wątek.
Chciałem w dobitnym sposób podzielić się swoim ogólnym wrażeniem. To klub z ponad stuletnią historią, o którym wszyscy mówią jako największym. Klub, który praktycznie zawsze grał o trofea i mistrzostwo, a ma ich według Wikipedii 14, według innych źródeł 15.
A według pana?
Zdecydowanie za mało. Wracając do wątku, to klub, o którym do dzisiaj opowiada się niesamowitą mitologię. A jednak rzeczywistość nie idzie w parze z tym, co się mówi. O Legii opowiada się jak o Realu Madryt za czasów generała Franco. Z tą różnicą, że on zdobywał wszystkie możliwe trofea, a Legia nie zdobywała prawie nic w czasach ustroju, który rzekomo ją promował. Dopiero po latach Legia się odbiła. W tym sensie uważam, że jako największy klub powinniśmy mieć tych mistrzostw o wiele, wiele więcej. Tak jak w innych krajach, gdzie jeden albo dwa kluby wyraźnie prowadzą w klasyfikacji tytułów. U nas sytuacja jest specyficzna. Mamy co nadrabiać, jeśli chodzi o Legię.
Dziesięć ostatnich lat to czas, kiedy Legia nie schodziła z podium. Sześć mistrzostw, sześć krajowych pucharów. Przyszła złota dekada.
Dopiero gdy doszło do zmiany w funkcjonowaniu kraju, zmiany nastrojów, kiedy już przestaliśmy być rzekomo klubem – który jak czytałem i jak słuchałem – wszystkich naokoło okradał i wszystko zabierał. A tu na Śląsku mamy 30 mistrzostw, a w Warszawie 4. Troszkę to nielogiczne, prawda? Ale mówmy o tym, co dzisiaj. Teraz musimy patrzeć na siebie z pokorą. Nigdy nie mówię lekceważąco o innych, doceniam sukcesy. Piast zasłużenie zdobył mistrzostwo rok temu. To bufonada, kiedy im się to odbiera i kwestionuje wartość tego tytułu. Wygrali 9 na 10 ostatnich meczów sezonu. To jest wynik nieprawdopodobny. Gdyby powtórzyli to w tym sezonie, też mieliby szanse na tytuł. Należy z pokorą patrzeć na to, co nas otacza. Wiemy, że są rywale, którzy mają prawo myśleć o wygrywaniu, ale też mamy świadomość, że musimy zdobywać mistrzostwo po mistrzostwie.
Ostatnie mecze sezonu były dla was trudne. Sam pan powiedział, że wiele rzeczy nie wyszło na jaw, Radosław Cierzniak też o tym wspomniał. Co mieliście na myśli, to wątek kontuzji jaki ujawnił Piotr Koźmiński?
Nie wiem, o czym myślał Radek Cierzniak, może o czymś innym, trzeba jego dopytać. Mi chodziło o urazy, bo są takie, o których wszyscy wiemy oraz takie niejawne. Tylko do tego nawiązywałem. Mieliśmy Antolicia z ruszonym kolanem, nigdy nie wiesz, jak ono zareaguje. Radek Cierzniak z urazem pleców. Wszystko było w porządku, ale to taka kontuzja, że w każdej chwili może się odezwać. Pekhart ze złamanymi zebrami grał na blokadzie. Karbo na infuzji z powodu wyczerpania. Po meczu pucharowym w Krakowie leciała mu krew z nosa, na drugi dzień to samo, to kwestie, które pokazują, jak wiele mieliśmy problemów. Nie tylko przeszkadzały nam braki całego grona zawodników, na których chcieliśmy liczyć jak Vešović, Kante, Novikovas czy Sanogo. Tym bardziej brawa dla drużyny w takiej sytuacji.
Przychodzi do pana Pekhart, komunikuje, że ma złamane żebra, ale chce grać. Wtedy dostaje zgodę na własną odpowiedzialność?
Nigdy nie ryzykujemy za wszelką cenę, narażając zdrowie zawodnika. Kiedy pojawia się informacja od doktora, że piłkarz nie będzie odczuwał bólu, zagrożenie jest podobne jak w stanie pełnego zdrowia, że nic się nie pogorszy, wtedy decyzja pozostaje w gestii piłkarza. On godzi się na przyjęcie blokady i występ w takich okolicznościach. Nigdy nie chcę zmuszać zawodnika ani w jakikolwiek sposób na niego wpływać. Powiedziałem Tomášowi, że może zagrać tylko wtedy, jeśli czuje, że będzie zaangażowany, gotowy i da z siebie 100 procent. Jeżeli nie, nie ma problemu, poszukamy innego rozwiązania, by wygrać tak czy tak. Cieszy mnie, że w ciągu całego sezonu zbudowaliśmy taką ekipę i taką atmosferę. Wszystko przemawia za tym, aby oni byli gotowi na pewnego rodzaju poświęcenia. Robiliśmy już tak w trakcie sezonu.
Zgodzi się pan, że dwa mecze z Lechem były przełomowe w tym sezonie? Ten po restarcie rozgrywek pozwolił się rozpędzić, stworzyć przewagę i nabrać pewności siebie.
Niewątpliwie październikowy mecz z Lechem wszyscy będziemy kojarzyć jako punkt zwrotny. Wcześniej mieliśmy dwie porażki, nieciekawą sytuację w tabeli, a po godzinie przegrywaliśmy 0:1 po bramce Jevticia. Odwrócenie tego spotkania dało nam energię i stabilizację. Od tego momentu aż do ostatnich tygodni do małego zjazdu wyglądało to bardzo dobrze. Na pewno ten mecz zostanie zapamiętany. Ten po wznowieniu rozgrywek, gdy wygraliśmy 1:0, to bardziej kwestia niewiedzy, co się wydarzy po takiej przerwie. Czas pokazał, jak ważne było, że wstrzeliliśmy się z dobrym początkiem i mogliśmy grać na zbliżonych obrotach do tych sprzed pauzy. To zwycięstwo pozwoliło trzymać Lecha w bezpiecznej odległości i kontrolować sytuację. W innym układzie pewnie nie przeprowadzalibyśmy tej rozmowy już teraz. Gdybyśmy przegrali mecz z Lechem po wznowieniu ligi, to na pewno ciężko byłoby zamknąć ligę tak wcześnie.
Jeżeli spojrzymy na ten sezon, to jakie mecze albo ich fragmenty były takimi modelowymi? To znaczy które można podawać jako przykład stylu gry i założeń Legii?
Ten ostatni z Cracovią był jednym z takich meczów. W meczu piłkarskim chodzi o to, aby kontrolować jak najwięcej tego, co się dzieje, być groźniejszym od rywala, który ma swoje mocne strony, aby je także zablokować. Ale przede wszystkim narzucać swoje warunki, stwarzać sytuacje, nie pozwalać przeciwnikowi na groźne ataki. To jest pewne uproszczenie tego, co nazywamy filozofią. Tu jednak nie ma skrytej wielkiej filozofii. Mamy nasze założenia, które są przejrzyste i powtarzalne. Ciągle nad nimi pracujemy na treningach, chcemy funkcjonować tak, aby przy realizacji ich na wysokim poziomie, mieć duże szanse na osiągnięcie sukcesu.
A przykłady innych meczów?
Wspomniałem o tym z Lechem, ale pozytywnym zaskoczeniem dla mnie było utrzymanie zawodników w bardzo dobrej formie przez tak długi czas. Nawet pandemia i dwa miesiące przerwy tego nie przerwały. Wróciliśmy, a początek mieliśmy taki, jakby nie było żadnej przerwy. Dalej graliśmy dobrze w piłkę, daje większość graczy była w formie. Dopiero pod koniec sezonu z Jagiellonią i Piastem coś zaczęło szwankować. Ale to naturalne. Widać było, że mamy, jak to się mówi, low battery. Jechaliśmy na rezerwie. Brakowało świeżości, ludzi, którzy daliby impuls albo pozwolili komuś odpocząć. Nie mieliśmy opcji rotacji. Jednego konkretnego meczu nie wskażę, bo bardzo długo graliśmy dobrą piłkę, wygrywając mecze wyraźnie i bardzo zasłużenie. Nie mówię tylko o 7:0 z Wisłą Kraków, bo nawet jeśli później wygrywaliśmy 1:0 w Gdyni, to zasłużenie i kontrolowanie. Nie zdarzało nam się wygrywać meczów, gdy nie byliśmy drużyną na to zasługującą. Mecz z Lechem po restarcie był taki na 0:0, przeważenie jedną akcją, ale też zapracowaliśmy na zwycięstwo. To jest powód do optymizmu przed następnym sezonem.
W kontekście ładowania baterii, może przesunięcie kalendarza będzie na korzyść Legii? Mieliście wolne w marcu i kwietniu, normalnie byłby to czerwiec. Przystąpicie do eliminacji europejskich pucharów, jakby to była jesień i kilka miesięcy rywalizacji.
Na to pytanie nikt z nas nie zna odpowiedzi. Zdarza nam się to po raz pierwszy. Trudno się odnieść, bo idziemy w nieznane. Tak jak wszystkie kluby na świecie, musieliśmy na bieżąco reagować na sytuację, tak podczas pandemii i przy powrocie na boiska. Nie można było gdybać, tylko myśleć o teraźniejszości i wykorzystywać czas jak najlepiej. Uważam, że bardzo dużo dał nam fakt, że zamknęliśmy ligę wcześniej, zostając mistrzem. Będzie okazja, aby trochę przywrócić do życia naszych graczy, aby też odpoczęli i się zregenerowali. Dzięki temu do czasu przygotowań możemy podejść z większą energią i podjąć większy wysiłek. Na tym wolimy się skupić. A nie wiemy jak na tym wyjdziemy, bo to pierwsza taka sytuacja. Wierzę, że tak jak do tej pory wyciągniemy z niej coś pozytywnego. Trzeba będzie przygotować się i utrzymać formę do grudnia. Mam nadzieję, że już nic nas nie zaskoczy.
Jakie były najcenniejsze lekcje z zeszłorocznych pucharów?
To jest doświadczenie, które może się przydać, ale największą naszą przewagą powinno być to, że jesteśmy zbudowaną drużyną, a rok temu to zaczęło się zazębiać dopiero przy Atromitosie. To nieprawdopodobne, że skończyło się tutaj 0:0. Możesz być znacznie lepszy, trafiać w słupki, poprzeczki, oddawać mnóstwo strzałów, rywal jest bez sytuacji, a na tablicy bez bramek. Oglądaliśmy mecz Lecha z Lechią w Pucharze Polski, też nic nie wskazywało, że to Lechia zagra w finale. To jest coś, z czym musimy sobie poradzić. Liczyć, że to my skorzystamy z jednego meczu i jednej szansy.
Pewnie wielu kibiców zadaje sobie pytanie, skąd aż tyle kontuzji akurat w Legii? Innych taka plaga nie dopadła. Zastanawialiście się nad tym?
Zadajemy sobie takie pytania. I są ludzie w klubie, którzy bardziej niż powinni się tym też przejmują. To znaczy przeżywają to mocno, a moim zdaniem bardzo dużo jest w tym wszystkim pecha. Mamy kontuzję Sanogo, który akurat jest narażony na urazy. Czy to pandemia, czy jej brak, powtarzają się jego problemy ze zdrowiem. Mamy nietypowy uraz Novikovasa, bo niezdarzający mu się zbyt często. Vešović to kontuzja stawu kolanowego. A pozostałe? Złamane żebro, uderzenie mechaniczne wynikające z gry kontaktowej, nie szukałbym tutaj jakiejś przyczyny. Mamy zawodników podatnych na urazy i takich mniej podatnych, ci pierwsi muszą w życiu zrobić znacznie więcej, aby tego unikać. Pracujemy z całym sztabem w kwestii prewencje i później reakcji na sytuacje. Mam nadzieję, że 29 lipca sytuacja będzie wyglądała dużo lepiej. Dwa ostatnie mecze rozegramy rotując składem, aby pod koniec miesiąca na tym zyskać.
Widać jednak, że kadra powinna być znacznie szersza. Taka myśl była również przed grą co trzy dni i licznymi urazami?
U mnie w tej kwestii nic się nie zmieniło. Wiedziałem, że od początku jest pewien proces do przejścia, aby drużyna się ukształtowała, aby udowodniła, że potrafi i jest wartościowa, ale też wiedziałem, że w następnej fazie jeśli chcemy się rozwijać, będziemy potrzebowali wzmocnień zewnętrznych. Sytuacja niespecjalnie się zmieniła. Tak to planowałem od dawna.
Prezes Mioduski był zaskoczony słowami trenera o 5-6 potrzebnych wzmocnieniach. Nie słyszał tej wypowiedzi, więc złapał się za głowę. To był rodzaj apelu albo prowokacji?
Z prezesem Mioduskim mamy jasną i spójną wizję tego, co należy dalej robić. Rozumiem sytuację w klubie od początku. Nie jestem trenerem, który zaczął od sprowadzania graczy za grube pieniądze. Zacząłem od wyciągania z szafek ludzi odstawionych i tych, na których nikt nie liczył. Ci, którzy są obiektywni, zauważą to. Jeśli mówi się o Legii, że z taką kadrą musi zdobyć mistrzostwo, to zapomina się kim na początku sezonu byli dla opinii publicznej Karbownik, Antolić, Kante, Wieteska albo Majecki. Teraz trochę inne jest postrzeganie tych zawodników. Rozumiem potrzeby klubu, ale po prostu chcę też jasności w kontekście tego, na co nas stać. Bo jestem osobą otwartą na mozolną, powolną budowę czegoś, co nazywa się sukcesem w europejskich pucharach. Na to trzeba dać sobie czas. A jeśli zakładamy, że Liga Europy jest planem minimum, potrzebujemy sobie zwiększyć szansę konkretnymi wzmocnieniami. Inaczej mówimy o tym w kategoriach mocno życzeniowych.
Dlaczego Majecki został wymieniony w tej grupie?
Nie był pewniakiem w zeszłym sezonie. Bronił na zmianę z Radkiem Cierzniakiem, Malarz też trochę meczów rozegrał. Dla 20-letniego chłopaka to był pierwszy sezon, który zaczynał jako podstawowy bramkarz Legii. Sądzę, że niejeden zagraniczny trener podszedłby do tego tematu inaczej, mając oczekiwania sukcesu i możliwość sprowadzenia bardziej doświadczonego golkipera.
Macie jakiś konkretny model transferów na najbliższe okno? Polacy, zawodnicy do odkurzenia, nabór zagraniczny?
Bardzo często to nadużywany zwrot wielu trenerów czy dyrektorów sportowych. Bardziej niż model to będzie dynamiczna reakcja na zmieniającą się sytuację. Patrzenie na rynek z założeniem, że chcę tylko polskiego zawodnika, kiedy pojawi się zagraniczna opcja, to błąd i wiązanie sobie rąk. Oczywiście myślę o tym, by nie zachwiać proporcji w kadrze. Najważniejsze jednak jest zapewnienie sobie szans na rozwój. Tu nie mam żadnych uprzedzeń, że ktoś jest za stary, za młody albo z jakiegoś konkretnego kraju.
Jakie pozycje będą priorytetem? Lista już jest przygotowana?
Jak najbardziej, bardzo długa, od najdroższych do najtańszych. Mamy kilka priorytetów, jednym z nich jest pozycja bramkarza. Jesteśmy zadowoleni z Radka Cierzniaka, potwierdził w dwóch meczach, że może pomóc drużynie, ale ma też swoje lata i miał kontuzję wykluczającą go na 2-3 miesiące z gry. Gdyby taka sytuacja się powtórzyła, zostalibyśmy z Wojtkiem Muzykiem i chłopakami z akademii m.in. Czarkiem Misztą. Nad jego rozwojem i najlepszym rozwiązaniem w przyszłym sezonie też trzeba pomyśleć. To ewidentne, że klasowe wzmocnienie będzie nam potrzebne. A dalej to w każdej formacji potrzebujemy jednego zawodnika co najmniej. Obrona, pomoc, atak, wszędzie szukamy wzmocnień.
Dušan Kuciak jest jedynką na pozycję bramkarza?
Poza Legią, nazwałbym go najlepszym bramkarzem w tej lidze. To nie ulega wątpliwości. Ale jest piłkarzem Lechii Gdańsk z ważnym kontraktem. Mówienie o nim w tej chwili jest gdybaniem. Jeśli dziś byłby wolnym zawodnikiem z kartą na ręku, to mógłby już dawno być u nas. Ale nie jest. Sam nie jestem za tym, aby za 35-letniego bramkarza płacić nie wiadomo jakie pieniądze. Tym bardziej, że gdy Legia się kimś interesuje, to zazwyczaj są to nierealne do zrealizowania pieniądze. Także najpewniej nie będzie to golkiper z polskiej ekstraklasy.
Co zapowiada się na największe wyzwanie w kontekście europejskich pucharów? Utrzymanie kadry, wzmocnienie jej wartościowo i na czas czy postawienie większości zawodników na nogi?
Naszym plusem jest to, że jesteśmy innym totalnie zespołem niż na początku rozgrywek. Nic nie wskazuje na to, że ulegniemy diametralnej zmianie. Szkoda Vešovicia, który jest arcykluczowym zawodnikiem. Liczę, że Kante, Novikovas czy Remy będą do dyspozycji na początku sezonu. Siłą Legii będzie ukształtowanie i zostawienie najgorszych etapów za sobą. Największym wyzwaniem będzie poradzenie sobie z nowym systemem rozgrywek, choć jako przedstawiciele polskiej piłki możemy powiedzieć, że gorzej już nie będzie. Mimo wszystko, zmiany dla nas jako Legii nie są zbyt korzystne. Rywalizacja z KuPS czy Atromitosem w jednym meczu, jeszcze na ich stadionie, to większe wyzwanie niż dwumecz. Puchar Polski już pokazał, że jeśli zagrasz słaby mecz, nie podołasz tego dnia, to po tobie. Widzieliśmy to z Cracovią. Możesz mieć nie wiadomo jaką drużynę, ale trafić na gorszy dzień, wtedy nie masz okazji do rewanżu. Z kolei w ostatniej fazie na ostatniej prostej, gdzie u siebie miałbyś większe szanse, rozgrywamy dwumecz. Z takim Glasgow Rangers w jednym spotkaniu mamy większą szansę na przejście. Czyli finalnie zmiany są mega niekorzystne dla nas, ale musimy sobie z nimi poradzić. Wyzwaniem będzie zoptymalizowanie dnia meczowego, aby drużyna była gotowa do awansu.
Wiara w Remy'ego nadal jest mocna? Praktycznie cały sezon miał stracony.
Cały czas na niego liczę. Bardzo dużo z nim rozmawiam. Poprzedni sezon zaczął jako podstawowy zawodnik, ma predyspozycje, aby grać tu w wyjściowej jedenastce. Podstawowy warunek jednak to zdrowie i trening. Musi mieć możliwość normalnego treningu. Liczę, że to nadejdzie, bo bardzo dużo pracuje nad prewencją. Czasami to kwestia pecha, że ktoś łapie urazy. Widzę jego starania, dodatkową aktywność, która powinna pomóc unikać go. Ma jeszcze rok ważnego kontraktu i chciałbym, aby to był rok, w którym wiele da drużynie.
Co będzie w przyszłości z Luisem Rochą i Pawłem Stolarskim?
Stolarski jest naszym graczem i tu wszystko jest jasne. Luisowi kontrakt kończy się na dniach, to świeża informacja, ale zapewne na dniach przedłużymy z nim umowę. Całym swoim pobytem tutaj zasłużył na to. Mówimy o zawodniku, który może rywalizować na swojej pozycji, być opcją do rotacji, wiele dobrego powiem o nim jako o człowieku. Dlatego liczę, że na dniach przedłużymy umowę. Co do Stolarskiego, miewał bardzo dobre momenty w tym sezonie, ale też gorsze. W zależności od tego, jakiego Stolara zaprezentuje na treningach, zależy ile minut dostanie i jak często będziemy go oglądać.
Jak zapatruje się pan na możliwość wprowadzenia pięciu zmian i czy rozumie, że w Polsce zabrakło jej w ostatnich tygodniach?
Nie powinniśmy się jakoś mocno różnić od reszty Europy. Zanim wprowadzili tę zasadę, uważałem, że to byłoby rozsądne rozwiązanie. Nie dając argumentów do gry na czas, nadal masz trzy możliwości na zmianę, ale możesz wprowadzić pięciu zawodników. Nie traktujmy piłkarzy z takim brakiem szacunku na zasadzie, że skoro zarabiają, to niech grają.Wydaje mi się, że cały świat w to idzie, to bardzo logiczne, abyśmy również wprowadzili pięć zmian. Tym bardziej, że zapewne można było uniknąć kilku kontuzji, gdybyśmy postawili na to wcześniej.
Będąc asystentem, zapewne sporo sporządzał pan notatek. Jakie błędy poprzedników udało się zapisać, aby uniknąć ich samemu?
Świadomie przygotowywałem się do tego zawodu w ten sposób. To słuszna droga dająca bardzo dużo. Obserwacja, patrzenie z boku, możliwość spojrzenia na wszystko z bliska, a jednak bez największej odpowiedzialności i ciężaru. Bardzo dużo dla siebie wyciągnąłem z tego etapu. Podczas tego sezonu wiele razy miałem przed oczami sytuacje poprzedników i wiedziałem, co zrobić, jak zareagować. Bałem się, że będę miał sytuację jak Stasiek Czerczesow, czyli będę musiał zluzować wszystkich najważniejszych zawodników w Gdańsku, aby na ostatni mecz z Pogonią być gotowy ze wszystkimi graczami. Jędza zagrożony kartkami, Wietes to samo, Igor kontuzja. Przegrana z Cracovią sprawiłaby, że miałbym taki sam dylemat. Przeżyłem wiele z trenerami, sporo podobnych sytuacji, więc mam możliwość korzystać z tego. To moje szczęście i duża przewaga. Przy zmianach kolejnych trenerów, w krótkim czasie nauczyłem się sześciu różnych spojrzeń na piłkę i sześciu różnych szkół trenerskich. Zawsze powtarzam, że to wyglądało, jakby ktoś rzeczywiście chciał mnie wyedukować jak najlepiej. Możemy się śmiać, że to część planu na mnie, ale dość kosztownego. Najwidoczniej 20 lat będę się odpłacał za to.
Jakie jeszcze były pomyłki do wykluczenia?
To, co rzucało się w oczy, to brak sprawiedliwości w drużynie. Zawodnik potrenuje dwa razy, wróci do zdrowych, internet się zajara, że jest nowy piłkarz do dyspozycji i on grał w podstawowym składzie. Ja mam to gdzieś. Nie ma znaczenia, czy on jest kimś, musi zapracować na boisku tak jak inni pracują, aby dostać szansę. Bywają sytuacje, że w trakcie okresu przygotowawczego ktoś trenuje miesiąc, a potem gra ktoś, kto trafił do zespołu tydzień przed pierwszym meczem. Takie rzeczy są dla mnie niedopuszczalne. Widzę też, jak szatnia na to reaguje. To są normalne reakcje ludzi. Jak idziesz do kawiarni i chcesz się wbić w kolejkę, to reszta się tobą zaopiekuje. Taka jest kolej rzeczy. Stań tam, gdzie twoja kolej i czekaj na szansę. Takich sytuacji jest mnóstwo.
Ktoś konkretny tego nauczył?
To lekcje od wielu trenerów. Wspomniałem też Staśka Czerczesowa, więc muszę powiedzieć, że zadzwonił do mnie z gratulacjami i kazał pozdrowić wszystkich kibiców Legii Warszawa. A skoro on to robi, to należy zrealizować.
Wszyscy dzwonili z gratulacjami z sześciu poprzednich trenerów?
Nie, Ricardo Sa Pinto akurat nie zadzwonił. Ale z pozostałymi mam kontakt. Trener Magiera był tu w klubie z gratulacjami. Klafurić, Jozak, ze wszystkimi rozmawiam, oprócz Ricardo. Stasiek powiedział mi mądra rzecz, że od każdego możesz się czegoś nauczyć – od jednego trenera jak pracować, a od innego jak nie pracować.
Sa Pinto zmienił numer? Nie mieliście po drodze?
Nie, totalnie nie. To był troszeczkę inny układ współpracy. Jako asystent zawsze dostosowywałem się do tego, czego oczekiwał pierwszy trener. I tak było w tym przypadku. Byłem mocno z boku, do obserwacji. To dobry trener z wieloma umiejętnościami na wysokim poziomie i sam z tego czerpałem. On mógł skorzystać z moich zdolności tyle, ile chciał, tak jak każdy poprzedni trener.
Myślał pan wtedy o odejściu?
Byłem z boku, ale coś w tym klubie już znaczyłem i trenerzy wiedzieli o mojej lojalności wobec byłych pracowników. Jeżeli miałbym odejść, to tylko z braku lojalności, a to nie wchodziło w grę. Jedyna opcja na zmianę, jaką sobie wyobrażam, to taka, gdyby trener Pinto do dziś tu był. Chodziło o budowanie własnego doświadczenia. Gdyby tak się stało, wszystko układałoby się super, pewnie też szukałbym swojej drogi. A tak akurat się wszystko poskładało, że dostałem szansę na miejscu – ukończenie kursu UEFA Pro, zmiana trenera, wiedziałem, że to czas, aby ruszyć własną drogą.
Nie burzył się pan na jego podejście?
Zawsze potrafię i staram się stawić w sytuacji innej osoby. Nigdy się nie obrażam, zawsze próbuję zrozumieć, czemu coś się dzieje. Pomyślałem, że gdybym jako trener Vuković zaczął pracę na Mołdawii ze swoim sztabem, to zrozumiałe, że dostanę też asystentów z tamtego klubu. Są trenerzy, którzy wolą się otoczyć swoimi ludźmi i z nimi pracować. Ja bym tak nie zrobił, skorzystałbym z lokalnych ludzi jak robili to Czerczesow, Hasi, Jozak, Klafurić. Prawie wszyscy zagraniczni trenerzy widzieli w tym wartość dodaną. Kwestia podejścia.
Trudno patrzy się z boku na przesuwanie do rezerw i rezygnowanie z najważniejszych graczy?
Rola asystenta nie jest od tego, aby reagować w takiej sytuacji. Bardziej, aby wspierać go, być z nim, rozmawiać, wymieniać się argumentami. Tam mieliśmy decyzje suwerenne. Jestem po prostu dumny, że mam kontakt ze wszystkim ostatnimi trenerami tutaj po czasie. Sa Pinto krzywdy nie zrobił, na tyle, ile mogłem, to mu pomogłem. Nigdy nie pozwoliłem żadnemu zawodnikowi, aby narzekał na trenera, chociaż kilku by się takich znalazło. W każdym razie – nie ze mną te numery i narzekanie. To uważam za jedyną słuszną drogę. Wiedziałem wtedy, że chcę być pierwszym trenerem i sam chciałbym mieć asystentów o takim podejściu. A nie takich, którzy myślą o wszystkim inaczej.
Wyciągnąć zawodników z szafy to nie jest taka prosta sprawa. Jak wygląda ten proces?
Piłkarz czuje wsparcie bardzo szybko. Nie mam w szatni zawodnika, który bałby się być sobą. Każdy ma swobodę wykazania się i każdy wie, że kiedy zasłuży, to wsparcie będzie. I można odpłacić się na boisku. Antolić nie gra, bo ja coś sobie postanowiłem. Występuje, bo jest najlepiej grającym środkowym pomocnikiem w tej lidze. Drużyna zupełnie inaczej wygląda dzięki niemu. Kończy mu się kontrakt, ale nie ma wątpliwości, że chcemy przedłużenia. Liczę na zamknięcie tematu w niedługim czasie tak jak w przypadku Jędzy. To dwie kluczowe postaci. Wiele nam dali, ale jeszcze wiele mogą dać. To dla mnie satysfakcja, że ci ludzie potwierdzili to, w co wierzę. Od początku wiedziałem, że dwójką napastników będą Kante i Niezgoda. To tylko kwestia czekania na nich. Kante długo wracał z Pucharu Afryki, leczył też kontuzje. Jarek rok czasu w szafie, wracał do żywych, strasznie ciężko to przychodziło, ale czekaliśmy i czekaliśmy. Aż do meczu z ŁKS-em, kiedy odpalił. Wiem, że wielu trenerów, a szczególnie zagranicznych, w życiu by na niego nie czekało. Nie znając go, nie wiedząc na co go stać, także to bardzo satysfakcjonujące rzeczy dla trenera. Ale ja tylko skorzystałem z wiedzy, jaką miałem.
Powiedział pan, że pewnych rzeczy w Legii po prostu nie dało się zrobić szybciej.
Jak słyszę, że prezes wykazał się dużą cierpliwością, to uważam to za nadużycie. Ta drużyna nadspodziewanie szybko zaczęła funkcjonować, to graniczy z jakimś rekordem. Początek sezonu, męczymy się, ale przechodzimy kolejne rundy eliminacji. Wtedy ta drużyna się buduje. 31 sierpnia, ostatniego dnia okna, dopiero zespół wyglądał na zbliżony do tego, jakiego chcieliśmy. Odeszli ci, którzy mieli odejść, przyszli potrzebni, więc dopiero od września zaczynasz pracować w pożądanym układzie. A już w październiku wszyscy domagają się twojego odejścia. Wtedy nagle wszystko zaczęło funkcjonować. Uważam, że nie dało się szybciej i z taką małą liczbą strat dokonać tego. Na pierwszym etapie sezonu, etapie budowy, przegraliśmy tylko jeden poważny mecz z Rangers. A normalnie przechodziliśmy przez Puchar Polski, w lidze mieliśmy 5 punktów straty do lidera.
Zimą mówił pan, że najgorsze co może być to odejście kilku podstawowych zawodników. Nadal to największa obawa?
Bardzo liczę, że to nie nastąpi. Akurat jestem spokojny. Dużo się mówi o Karbowniku, bo to taki zawodnik, że jak przyjdzie bardzo duża oferta, kontrakt nie do odrzucenia, to trzeba będzie się z tym pogodzić. Taki mamy klimat. Ale liczę, że skład się nie zmieni. Że ci, którzy tworzyli trzon drużyny i prowadzili ją do mistrzostwa, będą z nami dalej.
Pan porozumiał się z prezesem, kiedy może odejść Karbownik? Czy na przykład na stole pojawia się 10 milionów i jutro odchodzi?
Jak pojawi się 10 milionów, to nie będzie go z nami od wczoraj. To jeden z tematów, kiedy milczenie wystarczy. Spoglądamy na siebie z prezesem i wszystko jest zrozumiałe.
A uważa pan Karbownika za piłkarza gotowego na wyjazd do poważnej ligi?
W moim odczuciu jeszcze jeden sezon w Legii mógłby zostać. To byłoby optymalne. Potwierdziłby swój poziom grania i zrobił krok do przodu. Bardziej pomogłoby mu to podołać oczekiwaniom zagranicą, gdzie można długo czekać na swoją szansę. Partizan Belgrad, mój klub, jest w podobnej sytuacji. Sprzedał zawodnika z 2001 rocznika za 10 milionów euro do Monaco i już jest na wypożyczeniu. Są kluby, które stać na kupno zawodnika za niewyobrażalne dla nas pieniądze i czekać na niego długo. Nie jesteśmy w stanie wszystkiego przewidzieć. W każdym razie, Karbo to mój piłkarski dzieciak, więc jeśli chodzi o mnie, ja bym go nigdy nie sprzedawał. Realia jednak są inne.
Kto może być w przyszłym sezonie kolejnym pana dzieckiem?
Maciej Rosołek jest następnym moim dzieckiem. Tym bardziej po Lechu. Myślę, że rozwija się zgodnie z planem, ale liczę, że będzie odgrywał jeszcze większą rolę.
Jest pan dumny, że to drużyna bez gwiazd?
To trochę jak z pytaniem, czy ktoś jest Polakiem, starym albo młodym zawodnikiem. Nie ma to dla mnie znaczenia. Nie uciekam od gwiazd. Nie miałbym nic przeciwko zatrudnieniu Roberta Lewandowskiego. Z prawdziwymi gwiazdami nie ma problemów. To ludzie prezentujący określony poziom, wiedzący jak pracować. Najgorzej jest z tymi uważanymi za gwiazdy, a mają z nimi tyle wspólnego, co nic. W przypadku prawdziwych to kwestia finansowa. Zawodnicy z określoną renomą, głośnymi nazwiskami, też kosztują swoje. Pozostaje nam nie robić z naszych zawodników gwiazd, tylko drużynę.
Bardzo otwarcie mówi pan o tym, czego drużyna potrzebuje.
Dlatego, że czasu nie ma. Dwa, trzy tygodnie wakacji, miesiąc przygotowań, więc powiedziałem o wszystkim, kiedy zdobyliśmy mistrzostwo Polski. Ja w tę drużynę wierzę jak nikt inny, ale ona ma swoje limity. Jeżeli narzuca jej się awans do fazy grupowej europejskich pucharów, to jest to podejście nierealne. Możemy awansować do pucharów, ale nie można zakładać z góry, że to plan minimum. Wtedy to błędne podejście i chciałbym, abyśmy o tym wiedzieli. Oczywiście w każdym ze scenariuszy będziemy starać się rywalizować z rundy na rundę i zobaczymy, co wyjdzie. Bądźmy jednak realistami. Cały czas żyjemy w niezrozumiałym świecie wrażeń, gdzie z jednej strony mamy mnóstwo narzekań i wątpliwości co do potencjału polskiej piłki, a później kogo byśmy nie wylosowali, bierzemy ich za ogórków. Zupełnie to się ze sobą nie łączy.