Przy okazji premiery debiutanckiego albumu porozmawialiśmy z Waimą o jego podejściu do muzyki, pierwszym albumie i życiu.
Wywiad ten znalazł się w dziesiątym wydaniu newonce.paper, który jest wciąż w sprzedaży.
Jesteś młody, dopiero napisałeś maturę, to początek twojej kariery. Z drugiej strony od kilku lat funkcjonujesz w branży muzycznej na dość mocnych obrotach.
Ostatnie lata były mocne i intensywne. W ogóle zaczęło się bardzo szybko i szybko eskalowało. Chociaż nie działam też od długiego czasu, dopiero trzy lata.
Wcale nie tak mało.
Nazwałbym to okresem, w którym nauczyłem się tworzenia muzyki poprawnie. Wydaje mi się, że to mój idealny moment na wydanie debiutu. Od momentu, gdy zacząłem, do teraz – minęły trzy lata. Koniec końców dobrze, że mój projekt nie wyszedł wcześniej. Miał się pojawić w poprzednim roku, ale patrząc z dzisiejszej perspektywy – nie byłem w ogóle gotowy na to, co działoby się po wydaniu materiału. Dziś jestem bogatszy o wiele doświadczeń, moja twórczość weszła na bardziej profesjonalny poziom i przede wszystkim jestem gotowy na przyjęcie na siebie presji jednoczesnego wydawania, pilnowania preorderu i wszystkiego wokół.
A jak zdobyłeś te skille? Poznając ludzi, podglądając, ucząc się od nich?
Zawsze zależało mi na tym, by imponować techniką. Od samego początku zwracałem uwagę na te aspekty – ucząc się, nawijałem wymagające skillowo kawałki raperów, którymi się jarałem, a przede wszystkim robiłem muzykę dwa cztery na dobę, co moim zdaniem jest najistotniejszym wyznacznikiem tego, czy się uda. Pewnego dnia powiedziałem sobie: „Będę rapować, to jest to, nie ma innej opcji”. Zacząłem pisać dwa–trzy kawałki dziennie. Na początku nawet nie nagrywałem. Pierwsze numery, które wypuściłem, zacząłem pokazywać ludziom w internecie, Miałem megawkrętę, że ja faktycznie to zrobię, wiec poświęcałem każdą wolnę chwilę na to, żeby pchać to w przód. W miarę jak wchodziłem w branżę, ciągle poznawałem nowych ludzi, to na pewno też jakoś mnie ukształtowało. To, co przeżyłem przez ostatnie lata: trasy koncertowe, jakieś szalone rzeczy, to też napędza treść moich utworów.
Czyli życiowe doświadczenia przelewasz na papier.
Tak. Najgorzej gdy ktoś napisze „Kolejny numer o niczym”. Ja nigdy nie piszę randomowych kawałków. Wiadomo, zawsze znajdzie się wers, który wrzucę dla beki, lub numer luźny w formie, ale za każdym trackiem stoi jakiś stan emocjonalny, który towarzyszył mi podczas jego tworzenia, zawsze gdzieś jest zawarte drugie dno. Poświęciłem na muzę dużo czasu. Sfokusowałem się na tym, bo to mój sposób na wyrażanie siebie. Na wychodzenie z emocjami do ludzi, na ekspresję. Wcześniej nie potrafiłem zwerbalizować tego, co czuję. Nie potrafiłem z nikim porozmawiać, a miałem srogo na bani. Gdy pojawiła się opcja muzyka, zauważyłem, że pisząc teksty, rzeczywiście mogę między słowami zapleść coś, czego bym nie powiedział komuś normalnie. Wyrzucam to z siebie, przez to jest mi lepiej.
To oczyszczające.
I dlatego takie istotne. Ludzie mówią, że głupio nie mieć planu B, a ja tak bardzo wierzę w plan A, że uważam, że B jest niepotrzebny.
Zatrzymajmy się jeszcze przy tekstach. W rozmowie z Dresscode w newonce mówiłeś, że przekaz jest dla ciebie najważniejszy, a tekst stanowi core utworu. To ciekawe w kontekście newschoolu, któremu często zarzuca się przerost formy nad treścią.
Dla mnie to najistotniejszy element. Może moje kawałki to nie top liryczny, ale liczy się dla mnie to, jakie emocje wywołają w odbiorcy. Po to rapuję, żeby mieć jakiś emocjonalny impakt na ludzi. Dostałem kiedyś maila, w którym osoba, której nigdy nie widziałem na oczy, pisze: „Stary, twoja muzyka pomogła mi w takim i takim momencie, jak było mi w chuj ciężko. Dziękuję”. Wiesz, czytam coś takiego i myślę, że się spełniam.
A rozwiniesz wątek demona, który przewija się w wielu numerach? To jakaś metafora?
Wierzę, że ktoś może stwierdzić, że to przeruchany motyw, natomiast dla mnie to po prostu opis tego, jak działa moja głowa. Czasami ta ciemniejsza strona się objawia i sabotuje moje akcje i plany, przywołuję ją regularnie, bo jest częścią mnie.
Ale kontrolujesz ją?
Są okresy, w których tracę kontrolę. Tydzień leżę w łóżku i nie jestem w stanie do niczego się zabrać. Teraz jest git. Myślę, że znalazłem się w dobrym momencie w życiu. Mimo że pojawiło się w chuj rzeczy do roboty: płyta, matura, przeprowadzka. Wszystko się nałożyło, miałem w bani chaos, ale stwierdziłem, że po burzy przyjdzie czas ciszy i spokoju. Nie mogę się doczekać, aż wyślę płytę do mixu i będę mógł wtedy odetchnąć z ulgą pierwszy raz od dawna.
Ponad rok temu w Dresscode opowiadałeś o mixtapie, który miał się ukazać jeszcze w 2022 roku – był w zasadzie gotowy.
Miał być mixtape, a ewoluował w album.
To była dobra decyzja?
Uwierz: świetnie, że tak wyszło. Wtedy jak rozmawialiśmy z chłopakami, ta płyta była o wiele mniej dojebana niż teraz. Tworzenie albumu to proces, w którym podlega on nieustannym zmianom. Już powiedziałem, że tracklista jest zamknięta, ale nie zdziwiłbym się, gdybym nagle – dzień przed oddaniem płyty – dograł jeszcze kawałek. Tak wygląda etap twórczy. Z jednej strony się cieszę, że tak długo go dopieszczam. Z drugiej strony chciałbym wypuścić ten materiał, dać go ludziom i przejść do nowego etapu.
Masz taki poziom zmęczenia materiału, że nie możesz już słuchać tych numerów?
Mam, totalnie tak jest. Zauważyłem też, że mój tryb pracy całkowicie się zmienił podczas kończenia projektu. Mniej jest kreatywności i luzu, a więcej zarządzania: muszę dopiąć to, tamto, wracam do tych numerów trzydzieści razy, szukam detali. Kocham to, bo są zajebiste, ale chciałbym je już wydać.
Żeby oddać je po prostu odbiorcom, kiedy te numery de facto nie są już twoje, tylko tych ludzi. Każdy może je interpretować na milion sposobów i wyciągnąć coś dla siebie.
Super, że ludzie mogą interpretować muzykę na milion sposobów. Takie są moje numery, taka jest cała płyta. Album nie ma jednego wajbu, tam jest wszystko. Z definicji może to brzmieć jak mixtape. Z drugiej strony Cameleo to spójny album, który pokazuje moją stylistyczną wszechstronność.
Jaki jest koncept twojego debiutu?
Ten zmiennobarwny kameleon właśnie. Tak jak kameleon potrafi wpasować się w otoczenie, ja pokazuję, że potrafię się wpasować w każdy bit. Zresztą jakbyś przesłuchał tej płyty, zauważyłbyś, jak z kawałka na kawałek klimat się zmienia. Cameleo to eklektyczny projekt. Cały album jest mega różnorodny stylistycznie. Choć numery się różnią, to można z nich wyciągnąć spójną historię. Relację z tego, co działo się u mnie w życiu, u mnie w głowie. To są numery sprzed dwóch lat, ale też sprzed dwóch tygodni. Spory przekrój.
Czyli wiele kreacji, ale całość jest spójna z tym, jaki jesteś?
Tak, jest to misz-masz, ale ma ręce i nogi. Pamiętam, że w wywiadzie z Dresscode mówiłem, że mam mało featów na tym albumie. Zmieniło się to całkowicie. Zaprosiłem sporo gości, uważam, że jednak tak miało być – dodało to jeszcze więcej kolorów do tej różnorodnej palety.
Możesz uchylić rąbka tajemnicy? Będzie under, będzie mainstream?
Nie zdradzę żadnej ksywy, co do underu i mainstreamu, zależy, jak go definiujesz. Oprócz doświadczonych graczy na pewno chciałem umieścić na albumie ziomków, w których wierzę. Jest xad, który pojawia się dwukrotnie, ale nic więcej nie powiem. Ludzie tak naprawdę nie wiedzą, co się szykuje.
A gdyby ktoś ci powiedział: „Ziom, słuchałem dwóch ostatnich singli, mniej więcej wiem, czego się spodziewać”.
Nie ma chuja, że zgadniesz, czego możesz się spodziewać haha. Każdy numer jest inny. Na razie jest ich siedemnaście, chciałem wrzucić ich więcej, ale kiedyś gadałem z Oskarem [Okim], który powiedział: po co ci na płycie dwadzieścia pięć hitów, skoro możesz mieć piętnaście superhitów. Rzeczywiście selekcja kawałków jest istotna, szczególnie przy debiucie. Komu by się chciało słuchać albumu, który trwa ponad godzinę. Każda osoba znajdzie coś dla siebie, jestem zadowolony, nic, tylko czekać na release.
Z drugiej strony Pink Tape czy Utopia trwają blisko półtorej godziny. Inna sprawa, że przesłuchanie ich na raz to wyzwanie. Masz w ogóle rapowy autorytet, zagraniczny wzór?
Raczej nie mam tak, że jestem ultrafanem jakiegoś rapera, ostatnio najczęściej na słuchawkach leci Lancey Foux. Koleś jest z UK, ma inny akcent i formę. Siedzi mi dużo bardziej niż amerykański Rage. Jakiś czas temu zacząłem myśleć o nagrywaniu po angielsku, nagrałem kilka tracków do szuflady, dla siebie, ale zanim coś takiego wypuszczę, musiałbym być pewny ze wymowa, i barsy są on point – jestem perfekcjonistą. Chociaż zastanawiam się, czy nie umieścić na płycie kawałka po angielsku, kto wie.
Opowiedz o pracy z Kapturem i Mjonszem, szczególnie w kontekście ostatecznego soundu na płycie.
Chłopaki w zdecydowanej większości odpowiadają za część instrumentalną albumu. Pojawiają się też inni producenci, ale znaczną część wyprodukowali oni. Płytę nagrywaliśmy na megazajawie, głównie z tego względu, że Miłosz jest z mojego miasta. Wpadałem do niego po szkole, on był po pracy, siadaliśmy i robiliśmy numery bez większego przekminiania, kalkulacji, czy robimy mainstreamową, diamentową płytę czy po prostu bawimy się muzą. Zajebiste momenty.
Co do oryginalnego soundu: mam preset wokalny, na którym nagrywam. Stworzył go xad, to mój ziomeczek, który od samego początku miksuje moje wokale. Na tym presecie powstała niezliczona ilość numerów. Potem zrobiliśmy selekcję, dłubaliśmy w tym do ostatniego szczegółu. Megadobrze pracuje mi się w domu, jest to moja strefa komfortu, tak zaczynałem nagrywać i dalej chciałbym tak pracować, dlatego buduję sobie studio w chacie. Jak nagrywasz w domu z ziomkami, nie czujesz żadnej presji, jak idziesz do studia, to masz z tyłu głowy, że sesja trwa określony czas i trzeba go wykorzystać. A jak nie idą wersy, to się wkurwiasz, że musisz zaraz to skończyć. Powoli przekonuję się do pracy w studiu z realizatorem, jednak w domu najlepiej mi się tworzy.
Wracając na chwilę do planu A i B. Powiedziałeś, że określiłeś sobie jasny cel. I wydaje mi się, że w czasach, w których żyjemy – przebodźcowanie, milion rzeczy wokół, nikt nie wie, za co się złapać – wyznaczyłeś sobie konkret i odciąłeś dystraktory. Faktycznie nic cię nie rozpraszało, bo miałeś fokus na to, że będziesz raperem? Nie obawiałeś się, że może jednak nie wyjść?
Szalone podejście. Kto normalny tak robi? To jest całkiem ciekawe, Mówię sobie, że rzeczy się wydarzą, wizualizuję je sobie i potem wkładam w to tyle pracy, że prędzej czy później te rzeczy się dzieją. Od jakiegoś czasu moje życie tak wygląda, jeśli naprawdę mi na czymś zależy, po prostu wierzę, że już to mam i jestem tego pewny – i z takim nastawieniem się do tego zabieram. Wcześniej było totalnie na odwrót. Byłem smutnym, wkurwionym ziomkiem, który wyładowywał swoje emocje na otoczeniu, bo nie miałem innego sposobu na ich ujście. Nie miałem na horyzoncie żadnych daleko wybiegających w przyszłość planów, Nie podobała mi się sytuacja, w jakiej się znajdowałem, i nagle pojawiła się muzyka. Stwierdziłem: to jest to, to mi pomaga, chce to robić. W 2020 roku wydałem pierwszy poważny numer, pamiętam, jak myślałem sobie wtedy: za pięć lat chcę należeć już do tego świata w takiej skali jak reszta obecnej topki. Wyobraziłem sobie, że już to mam, tylko muszę włożyć w to całą swoją pewność, żeby to aktywować. Pamiętam, że rozpisywałem sobie cele i kamienie milowe, które chciałem pokonać, i krok po kroku to szło do góry.
Sporo jest takiej poppsychologii w internecie, która często wydaje się banalna, ale jak wrzucisz odpowiedni mindset, to faktycznie działa. Krok po kroku, jak mówisz.
Fakt. Wiesz, ja nie nastawiałem się na to, żeby zostać milionerem z muzyki, mieć w chuj siana. Bardziej chodziło mi o to, żeby pokazać ludziom to, co mam do powiedzenia. Żeby mnie poznali. Jarałem się tą wizją, że ktoś może usłyszeć to, co mam w głowie. Ta idea mi przyświecała.
I faktycznie pozbyłeś się tego wkurwionego dzieciaka?
Z czasem stałem się inną osobą. Ludzie mówią, że to źle, gdy się zmieniasz. Ja myślę, że zmieniłem się na lepsze. Nie podoba mi się osoba, którą byłem kiedyś. Po prostu nie byłem wtedy sam ze sobą szczęśliwy. Oczywiście, teraz również nie do końca jestem, cały czas nad tym pracuję. Natomiast jestem bardziej zadowolony z tego, jak myślę, że obecnie żyję. Zacząłem rozumieć swoje emocje, odkryłem jasną stronę życia – dosłownie dzięki muzyce – że ma jakieś kolory, że można coś z tym zrobić. Przed liceum miałem ciężki okres, gdzie nie radziłem sobie z niczym.
Wtedy właśnie uciekałeś w muzę czy bardziej piwko, szlugi?
Wiesz, wychodziłem na dwór z ziomeczkami codziennie, świetnie się z nimi bawiłem, a potem wracałem do domu i miałem jakieś ataki paniki, dreszcze, budziłem się w nocy. Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje, wtedy nie potrafiłem znaleźć i nazwać źródła, ale wydaje mi się, że to było spowodowane wewnętrzną frustracją – nienawidziłem siebie i nienawidziłem miejsca, w którym jestem. Co więcej, nie potrafiłem nikomu o tym powiedzieć, co napędzało to jeszcze bardziej. Muzyka to dla mnie forma autoterapii. Nie chodziłem do psychologa, chociaż może powinienem, ale nie potrafiłem rozmawiać o swoich przeżyciach, tym bardziej z człowiekiem, którego nie znam. Przynajmniej na tamten moment.
To się stało z dnia na dzień, czy znowu – proces?
Podczas wychodzenia z ziomkami zaczęły się pierwsze freestyle’e, raczej dla beczki, ale już wtedy czułem, że to fajne. Wracałem do domu, zagłębiałem się w numery, szukałem type beatów na YouTubie i w końcu zacząłem nagrywać. W końcu w wakacje 2020 roku poszedłem do pracy i kupiłem lepszy mikrofon, zacząłem brać to na poważnie.
Czyli nie miałeś potem dylematu na zasadzie robienia czegoś innego – wjechał fokus na rap?
Tak, uwierzyłem w to w stu procentach.
W takim razie co było takim największym dylematem dla ciebie?
Do głowy pierwszy przychodzi mi temat szkoły, czy dotrwać do końca, czy ją sobie odpuścić. Szkoła mnie blokowała, nie czułem się w niej git, miałem wrażenie, że to podcina mi skrzydła i bez niej szybciej postawiłbym na swoim, ale obiecałem mamie, że zdam maturę. To był dylemat jeden z większych: czy odpuścić naukę, ale z perspektywy czasu nikomu tego nie polecam. Uważam, że warto to zrobić, bo to nie wcale takie jest trudne, jak nas straszą, że będzie. Lektury zacząłem powtarzać chwilę przed maturą, chociaż z matematyki warto jednak zacząć trochę wcześniej, haha.
A kto był osobą, która na początku cię pushowała, motywowała do robienia rzeczy?
Miałem wiele takich osób. Praca i jakiś talent to jedno, ale mam też dużo szczęścia, że znalazłem się w takim, a nie innym środowisku. Spotkałem ludzi, którzy pchali mnie do przodu. Takich, którzy usłyszeli pierwsze kawałki i powiedzieli: „zajebiste, stary, rób to dalej”. Wiesz, na przykład mój przyjaciel Franek z liceum od początku mnie supportował. pierwsze kawałki pisałem z nim; siedzieliśmy gdzieś na schodach po lekcjach i pisaliśmy numery.
I oczywiście mama, która jest dla mnie bardzo ważna i od początku, jak tylko zobaczyła, że rap jest dla mnie istotny, to zaczęła się mocniej interesować. Wspierała mnie od startu, pomagała w decyzjach. Wydaje mi się, że przez to, że zacząłem robić muzykę, moja mama zobaczyła, że poprawił nam się kontakt. Wcześniej sprawiałem dużo problemów, a dzięki temu, że zacząłem się otwierać w kawałkach, mama zrozumiała lepiej, co siedzi w mojej głowie, i teraz na pewno mamy lepszą relację niż kiedykolwiek.
Asster też wspominał, że rodzice na maksa mu pomogli.
Coraz częściej słyszę, że wspierają. Myślę, że teraz rodzice bardziej kumają własne dzieci niż piętnaście, dwadzieścia lat temu. Z zbiegiem czasu są bardziej wspierający.
Na młode osoby wpływają nie tylko rodzice, ale również całe otoczenie: szkoła, ziomale, też decyzje rządu. Perspektywa życia w Polsce, niepewnej przyszłości i rzeczywistości pełnej obaw. Albo presji, że to młode pokolenie ma zmieniać świat.
My jako następne pokolenie kreujemy ten przyszły świat, w którym przyjdzie nam żyć. Z roku na rok jest coraz więcej rzeczy, którymi młody człowiek musi się zamartwiać. Internet i social media, które cały czas pokazują idealne, wykreowane życie. Albo to, że jakiś dzieciak zobaczy na TikToku, że w wieku dwudziestu lat powinien zarabiać piętnastkę na rękę, mieć dojebany samochód i perfekcyjne życie, bo inaczej nie nadąża i jest niewystarczający – to jest mocna rzecz, łatwo jest się tym poryć, szczególnie w młodym wieku. Dojrzewanie w dobie internetu i social mediów potrafi zrobić z mózgu papkę.
To jak się koncentrujesz i odcinasz od rzeczy, które cię rozpraszają?
Powiem szczerze, że nie do końca się odcinam. Presja dosięga mnie cały czas. Pomimo że wiem, co mam robić, są momenty, w których jestem zagubiony. Jaki mam patent na to? Mieć coś własnego w życiu, znaleźć zajawkę. Łatwo powiedzieć, ale jak już ma się wyznaczony cel, to łatwiej zapomnieć o trudach życia czy dorastania. Wydaje mi się, że jest mały procent ludzi, którzy od razu po liceum wiedzą dokładnie, co będą robić. Zazwyczaj jest tak, że kończą szkołę, idą na jakieś randomowe studia, żeby tylko iść, a to nie jest moim zdaniem dobry pomysł.
A jak wchodzisz do studia, to wtedy masz stuprocentowy fokus na tym, co tu i teraz?
Jest sesja i jest sesja. Czasami wchodzisz, nagrywasz pół godziny, a czasami siedzisz osiem godzin i nic nie wyskrobiesz. Zależy od wielu rzeczy. Ale tak, kiedy jestem w studiu, to wchodzę w tryb pracy, że jestem tu i teraz. Skupiam się na stworzeniu kawałka. To pozwala mi się odciąć.
Inna sprawa, że zawsze lubiłem eskapizm, uciekanie do innego świata. Kiedy byłem mały, czytałem bardzo dużo książek, zawsze jakieś smoki, czarodzieje, kosmici. Coś, co różni się od prawdziwego świata. Rysowałem komiksy, pisałem historie, tworzyłem własne uniwersum, wymyślałem bohaterów. Bycie kreatywnym od dzieciaka też popchnęło mnie do decyzji, że warto tworzyć, na przykład muzykę. I muzyka to jest teraz sposób na ucieczkę w dorosłym życiu. W dorosłym życiu? Czy ja jestem dorosły? Na pewno pełnoletni, ale do pełnej dojrzałości jeszcze trochę, haha.
Masz gdzieś te szkice?
Mam, kiedyś to na pewno odkopię, fajnie się do nich wraca. Jest to element, który popchnął mnie do tworzenia i pomógł mi w takiej umiejętności szerszego spojrzenia na proces twórczy, wiesz, zwracam uwagę na każdy szczegół tego, co wychodzi spod szyldu Waima. Nawet samą okładkę narysowałem i pokazałem grafikowi, żeby zrobił ją tak, jak ja ją wymyśliłem. Pozdro dla Huberta, to był drugi proces, ale efekt mi się podoba.
Jesteś też mistrzem refrenów.
Nauczyłem się je robić z czasem.
I faktycznie nie brakuje takiej melodyjności i polotu jak u Waimy.
Nieskromnie – też mi się tak wydaje. Mówiliśmy wcześniej o byciu wszechstronnym i właśnie ta wszechstronność jest cechą tych najlepszych, tak sądzę. Kiedy masz pełną świadomość tego, co wypuszczasz, masz kontrolę nad każdym elementem i właśnie ta kontrola sprawia, że czyni cię to lepszym, potrafisz dostrzec więcej, patrzeć szerzej. Istnieją też artyści-produkty, którzy nawijają czyjeś teksty albo którym ktoś wszystko zaprojektował od początku do końca. Nie mówię, że to coś złego i nie można tego robić, ale ja bym tak nie mógł.
Z jednej strony dla każdego musi być miejsce, więc i dla takich produktów, a z drugiej strony ty jesteś bardziej reżyserem niż jedynie wykonawcą.
Wiadomo, mam do końca wgląd, ale pracuję z ludźmi, nie dałbym rady zrobić tego solo.
Nie mają cię dosyć, że znowu przyjdzie i wszystko poprawi?
Może tak być, bo jestem megaupierdliwy. Poprawianie czegoś trzydzieści razy, wysyłanie wielu poprawek, praca ze mną tak wygląda.
Z drugiej strony masz do swoich ludzi zaufanie. Wiedzą, że nie wjeżdżasz za mocno na ich teren.
Z Alexem [Pakiem], z którym zrobiliśmy klip do Hotline, to była bajeczna współpraca. Nie spodziewałem się, że mogę mieć taki klip. Zanim pokazałem mu, jak chcę, żeby wyglądał ten teledysk, to podrzuciłem mu zdjęcia. Narysowałem siebie w srebrnym garniturze, wcześniej wymyśliłem tę stylówkę. Pokazałem, jakie patenty chce w klipie, on na to spojrzał swoim doświadczonym okiem reżysera i mówi: „Nie, to trzeba usunąć, to jest super, tak tego nie zrobimy”, i doszliśmy do porozumienia, jestem w stu procentach, w stu dwudziestu zadowolony z tego obrazka. Chociaż dwanaście godzin przed premierą nie wyglądał tak, jak teraz wygląda, były takie fragmenty, że mówię: „Kurwa, to wychodzi za dwanaście godzin, a to nie wygląda tak, jak chciałem” – ale pół godziny przed dropem dostałem finalną wersję, potem zadzwoniłem do Alexa, żeby mu podziękować, byłem w chuj zadowolony.
A kto nauczył cię najwięcej w kontekście branży muzycznej?
Najwięcej nauczyłem się od Żabsona. Zagraliśmy wiele koncertów, praca z nim dała mi szersze spojrzenie na to, jak wygląda bycie raperem. Pod jego skrzydłami zebrałem doświadczenie. Poznałem też wielu innych mądrych ludzi, i od każdego z nich dostałem wartościową wiedzę, za którą jestem wdzięczny.
Masz poczucie, że podczas tej artystycznej drogi często musisz iść na kompromisy?
Sztuka kompromisu jest ważna, wszędzie. W życiu, w każdej branży. Nigdy nie miałem z tym problemu, żeby pozwolić ludziom mieć własną wizję i dogadywać rzeczy.
Wiesz, często jest tak, że artyści, liderzy mają ogromne ego i ciężko iść im na ugodę.
Ciężko, ale ja potrafię schować dumę do kieszeni. To jest bardzo ważna umiejętność w życiu, żeby umieć postawić się w sytuacji drugiego człowieka i spojrzeć na sytuację jego oczami. Kiedyś totalnie nie potrafiłem tego robić i zastanawiałem się, dlaczego ja nie kumam ludzi.
A jak udało ci się to osiągnąć?
Dużo nad sobą pracuję. W takim sensie samorozwojowym, żeby zrozumieć siebie i być ze sobą okej. Cała droga, którą przebyłem od początków robienia muzyki do teraz; przemiana z wkurwionego człowieka w osobę, którą jestem obecnie. Wszystko to ciężka praca. Nic się nagle samo nie naprawiło. Odbywam dużo wewnętrznych dialogów. Mielę informacje, przekminiam. Wydaje mi się, że jestem dość samoświadomą osobą, i chciałbym dalej to rozwijać.
A wiesz, że podobno kilkadziesiąt procent populacji nie ma w ogóle wewnętrznego dialogu?
Kurwa, nie gadają ze sobą w ogóle?
Tak.
Niemożliwe, stary.
Chociaż może ich życie jest dzięki temu prostsze, mniej zagmatwane.
Studenci filozofii muszą mieć przejebane, im więcej perspektyw, tym ciężej zdecydować, która jest dobra. A wyobraź sobie, że jesteś mieszkańcem Amazonii. Budzisz się w swojej wiosce, idziesz coś upolować, naprawiasz swój szałas i idziesz spać, tak wygląda twój dzień. Bez gonienia za pieniędzmi, bez morderczego tempa cywilizacji. Myślę, że tacy ludzie mogą być dużo szczęśliwsi niż ci, którzy ciągle się ścigają.
Podsumowując to, co powiedzieliśmy do tej pory: jaka jest nadrzędna wartość, którą daje robienie muzy? Co sprawia, że dzięki temu twoja rzeczywistość jest lepsza?
Ciężko zdefiniować to jedną wartością. Muzyka daje mi nadzieję, że jest po co wstawać następnego dnia. I że to, co robię, ma większy sens; to paliwo do działania, to, że mogę dawać muzykę innym ludziom.
Wychodząc do tych ludzi, jaką masz relację z fanbase’em?
Wydaje mi się, że zbudujemy bliższą relację zaraz po płytce. Wjedzie trasa, planuję też wyjść bardziej do ludzi w internecie. Wiesz, nie wstawiam za dużo storiesków, mało z nimi gadam. Nie dałbym teraz rady się w to zagłębić, bo teraz jest okres pracy nad materiałem, a chciałbym zrobić to jakościowo, żeby moim fanom fajnie się w tym uczestniczyło.
Zależy mi na nich. Relacja ja–fani jest ważna. Widzę, że sporo osób się mną jara. Nowi fani albo tacy, którzy są ze mną od początku. Chciałbym w niedalekiej przyszłości popchnąć Ziomaleo do przodu. Zorganizować jakiś event, zacząć streamować, wrzucać jakieś vlogi z trasy czy coś. To zawsze spaja społeczność. Nie odkrywam tutaj Ameryki, wiadomo że to jest potrzebne.
Ale to działa.
Działa i jest spoko.
Czyli nie chcesz budować bariery na zasadzie niedostępności?
Nie ma to sensu, mamy 2023 rok, trzeba wyjść do ludzi.
Jeszcze kilka lat temu różnie to wyglądało. Taco Hemingway – może to kwestia pokolenia lub osobowości – nie miał takiej potrzeby obecności w internecie.
Wydaje mi się, że bycie takim zamkniętym ziomkiem daje trochę więcej spokoju. Można trzymać karierę na dystans, ja chcę jednak być bliżej ludzi.
Można też dawkować.
No właśnie, dawkowanie jest zdrowe, po trasie planuję małą przerwę. Chciałbym się wyciszyć gdzieś za granicą, złapać oddech.
Wyleczyć się z przebodźcowania.
Tak, przebodźcowanie to mój największy problem. Mordzia, ja cały czas żyję z telefonem, nie ukrywam, że jestem od niego uzależniony, ciężko mi go odłożyć. Sprawdzam maile, wiadomości i cały czas łapię się na tym, że gdzieś rozmawiam z kimś w realu i uwaga ucieka gdzieś na bok. Za dużo tego jest i mam z tym problem. Nie ukrywam, że zbyt wiele bodźców mam w życiu i chciałbym sprowadzić to na zdrowy poziom.
Z czego chciałbyś zrezygnować?
Chciałbym zrezygnować z potrzeby ciągłego sprawdzania komórki. Chciałbym żyć bardziej w danym momencie teraz. Ostatnio milion rzeczy naraz, dopinam płytę, wjechał sezon letni. Liczę, że to przyjdzie, moment wyciszenia.
Gdybyś miał sobie zwizualizować, gdzie jest Waima za trzy lata, to…
Poczekaj. Wyobraźmy sobie to. Trzy lata od dzisiaj. Jestem po debiucie, jestem po drugim lub trzecim albumie, zagrałem masę koncertów. W jakim miejscu jestem? Na pewno będzie to miejsce, które będzie mi się podobać. Może nagle przestanę rapować i zacznę robić bity haha, wszystko może się zdarzyć. Okej, wątpię, że przestanę rapować, ale na pewno będę bardziej rozwinięty muzycznie niż teraz. Chciałbym zlevelować pojmowanie muzyki, tak jak miało to miejsce przez ostatnie trzy lata.
Jeśli zachowam tę częstotliwość, która jest do tej pory, to serio będę najlepszy. Powiedziałem sobie kiedyś, że będę rapować, i w rok doszedłem do punktu, do którego chciałem dojść w pięć lat. Miałem taki moment, że usiadłem, puściłem płytę, zacząłem medytować i myśleć, wizualizować rzeczy. Wyobraziłem sobie finał trasy z drobnymi szczegółami. Ogromna hala, światła i morze ludzi, którzy lecą ze mną wszystkie moje numery. Do zrobienia. Chcę być chociaż raz w życiu na topie, wiadomo, że ten sukces pojawia się i znika, ale chcę to poczuć chociaż raz, jak to jest być najlepszym.
To ambitne, ale realne.
Dla mnie na pewno. Kiedy mówię o tym ludziom często słyszę: „Kurwa, stary, wiesz, jaką presję ty na siebie nakładasz? Co, jeśli się nie uda?”.
Nie wiem co wtedy, bo teraz nie biorę tego pod uwagę. Na razie w głowie mam inny scenariusz.
Jest też różnica między parciem na szkło a posiadaniem określonego celu. I wytrwałym dążeniem, ale nie za wszelką cenę, tylko na spokojnie, z głową.
Nie muszę być najlepszy za rok, mogę być najlepszy za dziesięć lat. Mogę rozjebać wszystkie playlisty pod koniec kariery i będę tak samo szczęśliwy, jakby to się wydarzyło zaraz.
Zauważyłem taką tendencję, że ludzie, którzy budują karierę rok po roku, krok po kroku – zostają na dłużej. Teraz mamy czasy, w których można bardzo szybko wypłynąć na szerokie wody, a potem nie poradzić sobie ze wszystkim tym, co niesie ze sobą robienie muzyki na wielką skalę. Jeden album i znikasz, bo nie działałeś konsekwentnie na przestrzeni lat i nie dorosłeś jako artysta. Nie robisz nic, potem nagle robisz coś, czym rozpierdalasz i presja cię przytłacza. Nie ogarniasz, nie dajesz rady. A im dłużej skubiesz, dłubiesz, idziesz po swoje, tym bardziej jesteś świadomy. I chyba właśnie tak chciałbym to poprowadzić.