Widzeliśmy połowę Warszawianki, wyczekiwanego serialu, który pojawił się na platformie SkyShowtime. Stojący za nim team Łopuch-Żulczyk-Borcuch-Szyc to jedna z najlepszych rzeczy, jakie w ostatnim czasie przydarzyły się polskiemu rynkowi seriali.
W Warszawie nie da się żyć. Nie da się wszak żyć na cmentarzu, a przecież Warszawa to cmentarz. Tak przynajmniej twierdzi Franek Czułkowski, pisarz, bohater serialu Warszawianka, znany w mieście pod pseudonimem Czuły. Nie on pierwszy, nie ostatni porwał się na próbę opisania go w pełnych ekspresji słowach; powstała na ten temat cała literatura. W Warszawie łapie się życie na gorąco. Prężność tego miasta zdumiewa, w pewnych wypadkach demoluje, w innych jest uciążliwa, jeszcze w innych uszczęśliwia – pisał Leopold Tyrmand w wydanej w roku 1955 powieści Zły.
W książkach Tyrmanda miasto nie tylko było tłem, wychodziło na centralny plan – autor lubował się w jego opisach i opisach stołecznego środowiska. Warszawa jest dla mnie składnicą znajomych: mam ich tu potężny zapas, ze wszystkich środowisk; na takim balu znam chyba połowę zawartości ścian. Tu trzeba być szybkim i twardym, inaczej trudno to przeżyć, riposty muszą być natychmiastowe i na punkt. W tyrmandowskiej Warszawie liczyła się sława i uroda: sława artystyczna, sława sportowa, bądź tylko sława towarzyska. Tę ostatnią rodziły: geniusz biesiadowania, urok osobisty, talent posługiwania się alkoholem. […] Warszawa jest terenem dziwnych zmagań – podsumował Tyrmand, pod czym pewnie Czuły by się podpisał.
Kolejne pokolenia pisarek i pisarzy mierzyły się z tradycją pisania o Warszawie. W ich twórczości coraz silniej wybrzmiewała jej potworna, miażdżąca siła. Wracając jeszcze do kwestii Warszawy jako cmentarza, Krzysztof Varga w powieści Masakra z 2015 roku zobaczył swoje miasto rodzinne w ten sposób: Warszawa jest wybitnie brzydka i wyjątkowo trudna, miłość do niej jest na swój sposób turpistyczna […] syreni gród znakomicie nadaje się na miejsce wiecznego spoczynku, nie ma innego miasta, które byłoby prawdziwym miastem-cmentarzem. Z kolei chwilę wcześniej, rok przed Masakrą, pojawiła się powieść Ślepnąc od świateł. Otwiera ją spektakularny opis miasta nabazgranego kolorowymi flamastrami przez ogromne, nadpobudliwe dziecko; miasta wyglądającego jak wymięty egzemplarz taniej książki i schlany mężczyzna, który ciężko oddycha. Wszystko to układa się doskonale, bo jej autor, Jakub Żulczyk, to scenarzysta serialu Warszawianka.
Od tego czasu Warszawa aż tak bardzo się nie zmieniła, za to po drodze na pewno zmienił się bohater. Czuły jest pisarzem, napisał o mieście-cmentarzu książkę, jedyny raz w życiu zarobił prawdziwą forsę i otworzył za nią kawiarnię. Lokal nazywa się Warszawianka, przez moment była sensem jego życia, ale coś się zmieniło i to, co było kiedyś ważne, przestało być jego główną siłą napędową. Nie chce pisać, nie umie już pisać; nie chce też dłużej być właścicielem interesu. Czuły kończy czterdzieści lat, łapie go moment melancholii i zadumy, sporządza życiowy bilans. Wychodzi mu z niego, że wszystko w życiu robił bez pomysłu, po pijaku, nie umiał o nikogo i o nic zadbać. Inną sprawą jest, że przeżył je po swojemu – jak sam twierdzi, żył nieskrępowanym życiem w świecie pełnym zahamowań. Nie poddał się wyścigowi za awansem, za pieniędzmi, za kredytem. Był wiecznym chłopcem, Piotrusiem Panem, który z Warszawy uczynił swoją Nibylandię. W tej krainie życie jest bezustanną przygodą i zabawą; polega na piciu aż do spodu, trzeźwieniu, romansowaniu z każdą napotkaną kobietą, pakowaniu w się w kłopoty i długi, szalonej włóczędze po mieście i beztroskim trwonieniu czasu.
„Warszawianka” miała być od początku pieśnią wolności, pieśnią włóczęgi – powtarza w wywiadach promujących Warszawiankę Jacek Borcuch, reżyser wszystkich odcinków. To się udało oddać. Serial ma strukturę luźno powiązanych ze sobą epizodów, nigdy tak naprawdę nie wiadomo, gdzie Czuły wyląduje w następnym odcinku. Fabuła dryfuje od jednej pijackiej perypetii do kolejnej, dotyczy znajomości nawiązanych przy kieliszku i nieudanych, przelotnych romansów. W najbardziej przerysowanych miejscach obserwujemy świat jakby prosto z głowy bohatera. Kluczowe są tu momenty, gdy smutni faceci szukający towarzystwa pukają do niego w środku nocy i proszą na wódkę; gdy córki szemranych biznesmenów rozbierają się przed nim po jednym krótkim spojrzeniu; gdy niepozorny, stojący za barem Janeczek na moment zmienia się w Bruce’a Lee. Efekt jest groteskowy, ale w tym szczególnym przegięciu jest metoda, bo bezbłędnie podsumowuje stan ducha i umysłu bohatera; przybliża soczewkę, którą nosi i przez którą patrzy na świat. To, że Czuły – ten odklejony o społeczeństwa lekkoduch i bumelant – potrafi wzbudzić sympatię, jest wielką zasługą Borysa Szyca. Bez wątpienia udaje mu się ukazać wielowymiarowy charakter bohatera i przekonać do szczególnego klimatu, nastroju jego świata.
Ale są też momenty, w których Warszawianka mimochodem wytrąca nas ze śmieszkowania. Główna oś fabularna serialu rozpięta jest pomiędzy życiem towarzyskim a życiem rodzinnym; między afirmacją bycia na przekór, stanem swobody absolutnej a żelaznym poczuciem odpowiedzialności za innych. Facet, który żyje na złość i przekór tym, którzy uważają, że życie musi mieć jakiś ciężar, sam musi być w stanie kilka rzeczy na swoich barkach udźwignąć. Życie Czułego, przy całej bujnej otoczce, nie jest wolne od rodzinnych zależności i zobowiązań. W takich miejscach groteskowe poczucie humoru ustępuje w Warszawiance poważnej opowieści obyczajowej.
Symptomatyczna jest tu zarówno relacja Czułego z córką, która nie widzi świata poza nim i która ma kłopoty w szkole, jak i międzypokoleniowa wojna z ojcem – artystą malarzem, napędzanym poczuciem wyższości nad synem-nieudacznikiem. Borcuch miał fantastyczny pomysł, żeby w roli ojca obsadzić Jerzego Skolimowskiego, zresztą świetnie pracuje tu drugi plan. Marianna Zydek w roli barmanki z klubu Warszawianka; Maja Pankiewicz jako anioł stróż Czułego (choć można przyczepić się do tego, że kobiety pełnią tu funkcję raczej „użytkową”: mają albo zaspokajać, albo próbować ze wszystkich sił wyciągnąć bohatera z opałów). Są jeszcze występy gościnne, zagrane po bandzie i, nawet biorąc pod uwagę konwencję, przez poziom krindżu trudne do strawienia – jak ten Jana Peszka w roli uncle Teda, wujka z Ameryki, który wraca do Warsaw bez zapowiedzi.
Wokół Czułego kręci się legion doradców; litanię postaci, które trafiają na bohatera, można ciągnąć długo. Po namyśle trudno to nawet uznać za dziwne. To wszystko toczy się przecież w głowie pisarza i narratora tej opowieści, grawitacja w tym świecie może działać na jego prawach. Lot Piotrusia po Nibylandii, który odbywa Czuły, jest poza tym złudzeniem; twórcy nie pozwalają zapomnieć, że tak naprawdę zsuwa się on po równi pochyłej na manowce. Nie ma tu gloryfikacji, ani usprawiedliwienia. Jest zrozumienie, ale jest też demistyfikacja i konkretna przestroga, której udziela sam Czuły: na moment spadanie staje się lataniem. U niego ten stan właśnie dobiega końca. Bardzo długo wszystko uchodziło mu na sucho, ale okazuje się, że życie na pełnych obrotach też można przedawkować i można się w nim straceńczo zatracić.
To swobodne opadanie i cała idąca za tym ambiwalencja, sprawiają, że Czuły jest być może jedną z ciekawiej napisanych postaci w krajobrazie polskich seriali, który od lat pokrywają same, ukochane przez polską publiczność, produkcje kryminalne. Raz na jakiś czas przyda się taka Warszawianka, wykraczająca poza jeden powtarzany schemat. Tak jak przyda się w towarzystwie jeden taki Czuły, co pokaże ludziom inny wymiar życia.