Wilkołak nocą to żadne arcydzieło, ale ci, którzy uważają, że dla włodarzy Marvela liczą się tylko cyferki w Excelu, mogą teraz zrewidować poglądy.
Niby to tylko projekt specjalny, wypuszczony na Disney+ z okazji nadchodzącego Halloween. Trwa zaledwie 52 minuty (co ciekawe, lata temu nieformalny przepis głosił, że to czasowa granica dzieląca kino krótkometrażowe od pełnometrażowego; obecnie stosuje się różne zasady), co jest, nie da się ukryć, miłą odmianą od coraz bardziej rozwlekłych produkcji MCU. Ta miniaturka pokazuje jednak, że w Marvelu dalej kocha się kino, nie raporty księgowości. Albo inaczej: kocha się i jedno, i drugie.
Fabuła jest prościutka. Najznamienitsi łowcy potworów spotykają się w ponurym zamczysku niejakich Bloodstone'ów, by wziąć udział w walce o magiczny artefakt. Trzeba jednak nie tylko pokonać rywali, bo chyba wszyscy mają na niego chrapkę, ale i czające się, śmiertelnie niebezpieczne monstrum... Chyba? No właśnie – okazuje się, że są łowcy, którzy biorą udział w zawodach z różnych powodów.
Mniej istotne jest tu story, a bardziej to, jak zostało przedstawione. W latach 30. amerykańskie kina przeżyły zalew monster movies, czyli horrorów z potworami w rolach głównych; był Dracula, Frankenstein, była mumia czy wilkołak. To dopiero początki filmowego horroru, dlatego dziś ogląda się je jak eksponaty muzealne; powiedzieć, że monster movies z lat 30. się zestarzały, to nie powiedzieć nic. Ale duszna atmosfera, czarno-białe zdjęcia i niepowtarzalny, gotycki klimat zbudowały styl, do którego odwoływano się w Hollywood przez lata. I do którego odwołuje się Wilkołak nocą. Debiutancki film Michaela Giacchino jest czytelnym hołdem dla kina grozy sprzed 90 lat. Praktycznie bez CGI, w czerni i bieli, z filtrem, na którym widać charakterystyczne dla starych filmów plamki... Kinowy eksperyment, aż dziw, że opatrzony logosem Marvela. Takiej decyzji trudno się było po tym studiu spodziewać.
A może właśnie nietrudno? Przecież już WandaVision było ukłonem w stronę klasyki telewizji. Poza tym Marvel po filmach pełnometrażowych i serialach zaczyna budować nowy segment produkcji specjalnych; w ich skład ma niedługo wejść specjalna, świąteczna odsłona Strażników Galaktyki. Firma nie chce dać o sobie zapomnieć ani na moment. I pokazać, że mają chrapkę na praktycznie każdego widza, bo Wilkołaka nocą spokojnie łykną nawet ci, którzy nie czują się dobrze w klimatach całego uniwersum. To dzieło zupełnie osobne, nieco bardziej mroczne, a już na pewno – jak na Marvela – brutalne; produkcja jest przeznaczona dla widzów od 16. roku życia i gwarantujemy, że nieprzypadkowo.
Aczkolwiek nieuczciwe byłoby potraktowanie Wilkołaka nocą tylko jako ciekawostki. Giacchino czuje, jak kiedyś opowiadano horrory, wie, że od dialogu (mocno skąpego) ważniejsze jest stopniowe budowanie klimatu przy ograniczonych możliwościach. Krótki metraż wymusza przy tym dynamikę akcji; może szkoda tylko, że wątki nie wszystkich postaci są tu potraktowane obszernie, ale w 52-minutowej produkcji nie spodziewamy się głębokich portretów psychologicznych. Grunt, że dzieje się przez cały czas.
Może narazimy się fanom, ale jeszcze ciekawsza niż ten udany film jest sama decyzja Marvela o tym, żeby w ogóle go zrealizować. Ale w IV fazie Kinowego Uniwersum dzieją się tak osobliwe rzeczy (jak choćby samo istnienie serialu Mecenas She-Hulk), że krótkometrażowy follow-up do ikonicznych produkcji kina grozy nie powinien dziwić. Poza tym można potraktować Wilkołaka jako rozgrzewkę przed długo oczekiwanym Blade'em i jeśli tak faktycznie miało być, to znać, że Marvel umie w horrory. Warto dać się porwać w tę kinofilską podróż. Szkoda tylko, że tak klimatycznego filmu nie będzie można zobaczyć w kinie, bo do kameralnej, studyjnej sali pasowałby jak ulał. Swoją drogą jeszcze rok temu nie przypuszczalibyśmy, że ktokolwiek to napisze – film Marvela pasuje do kina studyjnego. Niebywałe.
Komentarze 0