W czterech zawodowych ligach w Anglii nie ma starszego trenera. Żaden klub w historii Premier League nie skusił się na zatrudnienie tak leciwego menedżera, ale Roy Hodgson pokazał, że jego związek z Crystal Palace nie jest tylko platoniczny. Dał drużynie z Selhurst Park spokój, jakiego potrzebowała.
„Człowiek z klasą w tabloidowym świecie” – określił go Henry Winter, znany brytyjski publicysta, kiedy Hodgson przejmował stery angielskiej kadry. W istocie, nigdy mu jej nie brakowało. Prawdziwy dżentelmen, który nie lubi wstępować na wojenne ścieżki, ma wyspiarskie poczucie humoru i czyta poważną literaturę. Gdy Football Association ogłosiła go selekcjonerem reprezentacji w 2012 roku, wyznał: – Jest taki wspaniały cytat z Henry’ego Kissingera, który przypomniałem sobie, czytając „Good As Gold” Josepha Hellera. Mówi on: „Każde wielkie osiągnięcie jest snem zanim stanie się rzeczywistością”.
MISTRZ KLOPPA
Z pewnością dla kibiców Crystal Palace pozostanie w Premier League po tym co na początku sezonu 2017-18 wyprawiał z drużyną Frank De Boer także było snem. Marzyli już nawet nie o tyle wygranym meczu, co o strzelonym golu. Orły wyglądały, jakby ktoś odebrał im całkowicie moc. Przerażeni piłkarze spoglądali w kierunku holenderskiego menedżera, ale ten nie miał pomysłu. I wtedy pojawił się Hodgson. Niczym Gandalf we „Władcy Pierścieni” rzucił kilka zaklęć, tu przestawił, tam podrasował, ale przede wszystkim – chyba nawet samym wyglądem – uspokoił zawodników. Historia miała happy end, na jedenastym miejscu w tabeli na koniec sezonu ligowego, a stary, poczciwy Roy do dziś cieszy się posadą menedżera w londyńskim klubie, który nie musi się martwić o byt w Premier League.
W międzyczasie Hodgson pobił rekord sir Bobby’ego Robsona, stając się w lutym 2019 roku najstarszym człowiekiem, który poprowadził drużynę w historii rozgrywek. Minął ponad rok, a on wciąż mówi: „sprawdzam” w potyczkach z młodszymi kolegami po fachu. Ci zawsze darzą go wielkim szacunkiem, witają się z nim, kłaniając elegancko, a niedawno wszystkich zaskoczył Juergen Klopp, wyznając, że gdy Hodgson prowadził reprezentację Szwajcarii, on zdobył kasety wideo z ich meczami, by uczyć się fachu od najlepszych. Kiedy Roy obejmował pierwszy klub w karierze trenerskiej, Halmstad (polecił go tam kumpel pracujący w Malmoe, Bob Houghton), to obecny menedżer Chelsea przychodził właśnie na świat. Był rok 1978 i Hodgson szukał dopiero swojego miejsca na planecie Futbol.
MENEDŻER ROKU
W Crystal Palace przed jego przyjściem panował chaos. Wystarczyło, że jakiś menedżer przegrał kilka spotkań i od razu rozglądano się za nowym. Efektem tego było aż dziewięciu kolejnych szkoleniowców od 2010 roku. Dopiero zatrudnienie statecznego pana wyprowadziło okręt na spokojne wody. Przydało się doświadczenie, choćby w roli selekcjonera, i to przez cztery lata, czy trenera czterech innych klubów w Premier League – Blackburn Rovers, Fulham, Liverpoolu i West Bromwich Albion.

Przygoda z kadrą była trudna, ale dwa turnieje o mistrzostwo Europy, w 2012 i 2016 roku, a także nieudany mundial w 2014 roku, gdzie Anglicy zajęli ostatnie miejsce w grupie, z pewnością sprawiły, że już nic nie mogło przerazić Hodgsona. Niektórzy twierdzą, że to zdecydowanie lepszy menedżer na małe kluby niż do pracy z wielkimi. Udowodnił to na The Hawthorns, przecież z WBA osiągnął w sezonie 11-12 dziesiątą lokatę, dziś fani The Baggies mogą tylko marzyć o tak zaszczytnej pozycji w hierarchii angielskiej piłki klubowej. Ale już w Liverpoolu poszło mu dużo gorzej. Mówiąc delikatnie – nie jest wspominany na Anfield tak, jak będzie za kilka lat Klopp. I znów przykład z drugiego bieguna – Fulham. Z londyńskim Kopciuszkiem dotarł do finału Ligi Europy, dopiero w nim ulegając Atletico Madryt. W tym samym sezonie ekipa z Craven Cottage skończyła rozgrywki krajowe na 12. miejscu, a Hodgson został wybrany Menedżerem Roku. Warto podkreślić, że zdarzało mu się być z tym zespołem jeszcze wyżej, bo przecież wciąż należy do niego rekord Fulham – 7. miejsce w sezonie 2008-09, najwyższe w historii występów w Premier League.
PRZEKRĘCONY PIRLO
Kariera Hodgsona to rollercoaster. Bywały w niej dni chwały i takie, w których schodził na daleki plan. Zawsze jednak potrafił się odnaleźć. Inteligencja i wrażliwość na otoczenie pomagały mu przetrwać trudne chwile. Nie zawsze prowadził przecież wielki kluby, bywały czasy, gdy grywał na małych scenach piłkarskie koncerty dla hipsterów w Halmstad, Oddevold, Orebro, Malmoe, Neuchatel Xamax, Grasshoppers, Kopenhadze, czy w Vikingu. Bywały i głośne opery wypełnione po brzegi. Przecież Anglik prowadził Inter, i to dwa razy, w latach 1995-97 i potem w 1999 roku. Podczas tej pierwszej przygody doszedł z mediolańskim gigantem do finału Pucharu UEFA.
We Włoszech bywało wesoło. Andrea Pirlo wspominał, jak Hodgson przekręcił jego nazwisko, mówiąc Pirla, co w bardzo wolnym tłumaczeniu można przetłumaczyć na polski jako... „chujogłowy”. – Być może powiedział tak dlatego, iż lepiej rozumie moją prawdziwą naturę niż inni trenerzy – śmiał się geniusz futbolu z Italii. Roberto Mancini, który z zaciekawieniem przyglądał się jego pracy w Interze, a także w Udinese, przyznał: – Roy Hodgson to włoski Anglik. Uważał bowiem, że ten urodzony w Croydon były piłkarz amatorskich klubów, o nikomu nie mówiących cokolwiek nazwach – Tonbridge, Gravesend, Maidstone, Ashford Town i Carshalton – ma naturę pasująca do Półwyspu Iberyjskiego. Kocha życie, ale zachowuje w tym wszystkim angielską flegmę, nie daje się porwać w wir tańca zdarzeń, nie ma wybuchowego temperamentu. Jest raczej jak spokojny Włoch, głowa rodziny, do której inni przychodzą po rady.
WOLELI REDKNAPPA
Palace to dwudzieste drugie miejsce jego pracy. W CV ma kilka reprezentacji – wspomnianą Szwajcarię i Anglię, ale też Finlandię i Zjednoczone Emiraty Arabskie. Droga na Selhurst Park była tak długa, a przecież tutaj się wszystko zaczęło. Młodziutki Hodgson, jako piłkarz grup juniorskich, kopał właśnie w Crystal Palace. Nie miał jednak na tyle wysokich umiejętności, by przebić się do seniorskiej drużyny i w końcu, w 1966 roku, opuścił klub.
Zdobywał i mistrzostwa – w Szwecji nawet 4-krotnie – i puchary, jednak najczęściej sympatię ludzi. Zawsze zdystansowany i elokwentny. Gdy dano mu do poprowadzenia kadrę Anglii, co nie było popularnym wyborem, rozłożył ręce w przepraszającym geście, jakby zrobił coś mało taktownego. – Musiałbym żyć na innej planecie, by uwierzyć, że byłem wyborem kibiców – przyznał. Nie był też na liście marzeń gazet, co niektóre w ohydny sposób próbowały podkreślać. „Daily Mirror” wyśmiewał jego wadę wymowy, w tytule pisząc sarkastycznie i po chamsku: „Oh Why, Oh Why, Oh Woy?” – przekręcając jego imię. Dziennikarze liczyli, że selekcjonerem zostanie Harry Redknapp. Ten ostatni jednak zachował się kapitalnie, mówiąc kilka dni po nominacji, że przegrał z człowiekiem bardziej doświadczonym na poziomie międzynarodowym i świetnie wykwalifikowanym. Pomógł tym z pewnością Royowi.
Za szczyt swojej kariery Hodgson uznał przejęcie Liverpoolu. Wierzył głęboko, że kompetencje – to ważne dla niego słowo – zdecydowały, iż wreszcie doszedł do punktu, w jakim chciał być. Zyskał szacunek w zawodzie. Na Anfield nie zatrudnia się przecież byle jakiego menedżera. Ale nie dał rady, zdarza się, trudno. Niekiedy możesz wszystkich zaskoczyć – np. awansem z Fulham do finału europejskich rozgrywek, innym razem dostajesz szybki bolid i lądujesz na ścianie.
Gdy patrzył na to już z dystansu, w roli menedżera Liverpoolu, przyznał: – Najlepsza rada, jaką otrzymałem w życiu, to ta od amerykańskiego trenera koszykówki Bobby’ego Knighta. Powiedział: „Większość ludzi nosi w sobie wolę zwycięstwa. Nieliczni zaś umiejętność przygotowania się na nie”. To ważne w sporcie zawodowym. Mówimy o wygranych tak, jakby istniała grupa ludzi, którzy są szczęśliwi, bo przegrali, nonsens. To tylko pytanie: ile jesteś w stanie dać z siebie?
JAK OBRAZ KANDINSKY’EGO
Nie szaleje przy linii bocznej, zresztą wyglądałoby to komicznie. Ale potrafi się wkurzyć. Jeden z jego byłych podopiecznych, Steven Reid, zapytany w wywiadzie czy Hodgson potrafi rzucać filiżankami, odparł: „A nawet stołem, ale tylko jeśli jest taka potrzeba”. „Kto mógłby zagrać główną rolę w filmie o twoim życiu?” – usłyszał kiedyś pytanie od dziennikarza „Daily Mail”. „Cóż, to czysto hipotetyczne pytanie, bo takiego filmu nie będzie. Natomiast powiedziałbym, że Hugh Grant. To jedyny aktor, którego spotkałem, znający się na piłce, zresztą wielki fan Fulham. Jest oczywiście zbyt przystojny, by mnie zagrać” – odparł Roy, popijając spokojnie herbatę.
Jest w takim wieku, że już jakiś czas temu podsumował swoją karierę. – Miewałem wzloty i upadki, bywałem na bocznicy i na szczycie, potem znów nisko i wysoko. Gdybyś chciał namalować portret mojej kariery, wyglądałby on jak obraz Kandinsky’ego – stwierdził. Obejrzyjcie prace rosyjskiego artysty. Lepiej nie dało się tego ująć. Wassily Kandinsky jako twórca uważał, że dzieło sztuki jest bramą do transcendencji, czyli istnienia czegoś na zewnątrz, poza umysłem. W sumie to idealnie wpisuje się w życie angielskiego trenera, który w świadomości kibiców z Wielkiej Brytanii nie istniał, dopóki nie docenili go inni. Pouczająca droga, którą przeszedł, tak mało oczywista, dała mu ciekawe życie, a powrót do domu w sensie czysto piłkarskim, stał się domknięciem tej podróży. Być może dlatego z Crystal Palace tworzy tak dobry, dojrzały związek.
