Soulowe legendy, raperki, gwiazdy pop. Niech ta czternastka będzie dzisiejszym głosem sprzeciwu kobiet.
Historia dzieje się na naszych oczach. Koniec 2020 roku w Polsce to piekło zgotowane kobietom i kolejny zamach na ich prawa. Stworzyliśmy ten kanon, aby oddać głos grupie, którą aktualnie najbardziej chce się uciszyć. Nie znajdą się tu jedynie wyraźne protest songi, ale też albumy, które zmieniły postrzeganie płci pięknej, zrewolucjonizowały pozycję piosenkarek albo - po prostu - są dziś zbiorem, który podnosi na duchu i daje nadzieję na lepsze czasy.
I choć albumów-pomników w wykonaniu kobiet jest mnóstwo, skupiliśmy się na artystkach z szeroko pojętego niuansowego rzutu.
Queen Latifah - All Hail The Queen (1989)
Trzeba było nie lada odwagi, żeby pod koniec lat 80., gdy rap przechodził płynnie z raczkowania w okres rebelii (początki politycznego nurtu spod znaku Public Enemy), być jedną z niewielu kobiet na scenie i nagrać debiut, w którym już sam tytuł sugeruje, żeby oddać honory. Za co, skoro to dopiero pierwsza płyta? Za odwagę. Queen Latifah pokazała reszcie świata, że tak, jest na tej scenie miejsce dla kobiet, trzeba tylko mocno rozepchać się łokciami.
Latifah miała nagrać w przyszłości lepsze płyty, za to waga All Hail The Queen jest dla rozwoju gatunku nieoceniona. Jako członkini Native Tongues poruszała w tekstach tematy samorozwoju i świadomości tego, kim się jest i jakie są nasze korzenie. To jedno. Bo poza nienachalną dydaktyką All Hail The Queen jest też bangerem na bangerze, staroszkolną odpowiedzią twierdzącą na pytanie, czy można jednocześnie imprezować i przekazywać ważne treści. Ale chwila, bo to tekst o płytach ważnych dla kobiet. No więc to właśnie tu znajduje się ikoniczne, nagrane z brytyjską reprezentantką Native Tongues Monie Love Ladies First, i to jakby wyczerpuje temat. (Jacek Sobczyński)
Salt-N-Pepa – Very Necessary (1993)
Cheryl James (Salt), Sandra Denton (Pepa) i Deidra Roper (DJ Spiderella) to pierwsze w historii rapu kobiety, które odniosły naprawdę duży sukces komercyjny. Przykłady? Hitowe Push It, które znalazło się na ich debiutanckim Hot, Cool & Viocious i jeszcze przed albumem, jako singiel, pokryło się platyną. A Salt With A Deadly Pepa, drugi album grupy, ozłocił się, a numer trzy (Blacks’ Magic) także dorobił się platyny. Jednak dopiero czwarty krążek stał się największym hitem Salt-N-Pepa – i to nie bez przyczyny.
Very Necessary sprzedało się w ponad 7 milionach egzemplarzy na całym świecie. Album z 1993 przyniósł z kolei chyba najbardziej oszlifowaną, a przy tym najprzystępniejszą wersję Salt-N-Pepa, mając na trackliście numery pokroju Shoop, None Of Your Business czy Whatta Man. Oprócz szokującej co poniektórych seksualnej otwartości (co prawda bez porównania mniejszej od dzisiejszych rapowych tracków pokroju WAP) Salt-N-Pepa nawijały też o narkotykach, brutalności policji i trawiących czarne społeczeństwo problemach. Przypominamy - to wszystko działo się w maskulinistycznych czasach rapu. (Kamil Szufladowicz)
TLC - CrazySexyCool (1994)
Tytuł albumu, nawiązujący podobno do osobowości członkiń zespołu, mówi sam za siebie. Jednak pierwsza kobieca grupa z Diamentową Płytą poruszała nie tylko kwestie odkrywania swojej seksualności, ale też problemy, o których wówczas, w latach 90., nie śpiewało się pod r'n'b - jak szerząca się narkomania i wzrost liczby zakażeń HIV. CrazySexyCool to zatem portret kobiety świadomej zarówno pod względem swojej cielesności, jak i tego, co dzieje się wokół niej. Jednak oprócz wersów o sprawach, które pomimo upływu lat nie tracą na aktualności i nadal wymagają reakcji, z albumu TLC wybrzmiewa młodzieńczy optymizm co do nadchodzących dni. Takie nastawienie przyda się też dziś. Będzie lepiej, dziewczyny. (Karina Lachmirowicz)
Missy Elliott - Supa Dupa Fly (1997)
Zanim o feminizmie zaczęły głośno mówić mainstreamowe piosenkarki - jak Lady Gaga - dużo wcześniej robiła to Missy Elliott. To ona konsekwentnie zrywała z kanonem kobiecego piękna, rapując o pewności siebie i promowaniu pozytywnego nastawienie do swojego ciała. W debiutanckim materiale Missy nie zabrakło wyrazu solidarności z kobietami - zwłaszcza poprzez numer Best Friends z Aaliyah - oraz poruszenia motywu wyzwolenia seksualnego. Supa Dupa Fly to pierwsze kroki Elliott w walce z seksizmem. I przedstawienie się światu jako pewna siebie, świadoma, progresywna i bezkompromisowa raperka. They don’t wanna fuck wit her! (Karina Lachmirowicz)
Lauryn Hill - The Miseducation of Lauryn Hill (1998)
Solowy debiut Lauryn Hill słucha się jak statement, który po ponad 20 latach nadal jest niezwykle aktualny. Hill wbiła na scenę z materiałem, który męskiej dominacji mówił głośne i wyraźne nie. The Miseducation of Lauryn Hill to zwierzenie porzuconej kobiety, osamotnionej w branży muzycznej artystki i straumatyzowanej matki na niespotykanym dotąd poziomie szczerości. Dzięki niemu Lauryn Hill już pod koniec 90's wygospodarowała na scenie miejsce na tematy dotychczas nieporuszane. Do kipiącego testosteronem rapu wpuściła skrawek świata widzianego oczami kobiet, dając siłę jej następczyniom. Tym listem zaadresowanym do kobiet Lauryn Hill udowodniła, że she makes herstory, not history. (Karina Lachmirowicz)
Ursula Rucker - Silver Or Lead (2003)
Najmniej znany album w zestawieniu - nie próbujcie szukać Silver Or Lead na Spotify, a pojedyncze kawałki na YouTube wykręcają liczby na poziomie przeciętnych podziemnych składów z Polski. Warto jednak dokopać się i przesłuchać, bo i wyjątkowa to pozycja, i absolutnie unikalna artystka. Rucker jest przedstawicielką spoken word, poezji mówionej, wyrosłej z tradycji amerykańskiej i stworzonej do publicznego wykonywania. Jej rytmiczny, skandowany charakter doskonale pasuje do treści kawałków, będących szkłem powiększającym dla problemów trapiących czarną Amerykę. Walka o prawa kobiet to jedno, wrażliwe spojrzenie na klasowość i nierówności społeczne - drugie.
Tyle że o tych sprawach mówią praktycznie wszystkie albumy z tej listy. To dlaczego Silver Or Lead jest tak wyjątkowe? Ze względu na swój spokój. Zapomnijcie o przerzucaniu kawałków, po prostu posłuchajcie tej opowieści od początku do końca, bo to miks neojazzowej krainy łagodności z przejażdżką po zapomnianych przez Boga filadelfijskich uliczkach i zaglądanie za kolejne zasłony. Jest w narracji Rucker ta mądrość, która zmusza do wysłuchania jej słowo po słowie, kilka razy, żeby nie zgubić niczego, co ma do powiedzenia. Posłuchajcie tylko najważniejszego na płycie What a Woman Must Do, które teraz, jesienią 2020 roku, brzmi jeszcze smutniej niż te kilkanaście lat temu. She must / Wipe away tears and reclaim strength / After rape, abortion, lover's betrayal, child's birth, child's death, husband's abuse / Tricking to buy baby shoes / She must / Be called a muse / Which is just a synonym for use. Wspaniały, ważny, trudny, a przy tym bardzo nastrojowy krążek. (Jacek Sobczyński)
Nicki Minaj – The Pinkprint (2014)
Jeszcze niedawno opublikowaliśmy artykuł, w którym zastanawialiśmy się nad kształtem sinusoidalnej kariery Nicki Minaj. Nie da się ukryć, że czas Nicki może nie tyle dobiega końca, ile doszedł do dziwnego punktu. Z jednej strony to naturalna kolej rzeczy, bo rap jest podobny do zawodowego sportu i czasami rządzi się nieubłaganymi, pokoleniowymi prawami. Z drugiej - Nicki zrobiła wiele, by publiczność i część hip-hopowego świata najzwyczajniej do siebie zrazić – pisaliśmy. Niezależnie jednak od momentu, w którym samozwańcza królowa znajduje się aktualnie, zawdzięczamy jej naprawdę wiele – to ona przez wiele lat była główną divą amerykańskiego hip-hopu, torując drogę do kariery wielu raperek.
Patrząc na muzyczną karierę Nicki nie sposób nie zauważyć jej dualistycznej natury: z jednej strony prezentuje ultra-popowe, cukierkowe ballady; z drugiej – ostry, mięsisty rap. The Pinkprint był albumem, na którym obie te tendencje elegancko się zgrały. Mamy tam bowiem do czynienia z Nicki typowo rapową (Only, Want Some More, Anaconda), popową (Pills N Potions, Get On Your Knees, The Crying Game) i… czymś pomiędzy (Feelin Myself, The Night Is Still Young). Ale jeszcze raz - tu tak naprawdę mniej ważny jest album, a dużo bardziej to, co i on, i Nicki wniosły. (Kamil Szufladowicz)
Beyoncé - Lemonade (2016)
Beyoncé jest dynamitem, który wypowiada wojnę niewiernym mężczyznom, odpowiedzialnym głosem wszystkich kobiet i narratorką własnej historii, opowiedzianej w dwunastu odcinkach - pisaliśmy w podsumowaniu ostatniej dekady. A ponad cztery lata od premiery uważamy, że ten album to nadal niezwykle wymowne świadectwo świadomej artystki. W najbardziej osobistym i emocjonalnym krążku Bey oprócz linijek o zdradzie - w kontekście ostatnich wydarzeń - jeszcze głośniej wybrzmiewa opowieść o czarnoskórych kobietach. Piosenkarka dosłownie i w przenośni rozbija szklany sufit i oddaje głos tym, którzy do tej pory nie byli wysłuchani. Tym samym Lemonade jest kompletnym materiałem, stanowiącą pomnik dla codziennych zmagań Afroamerykanek, feministyczny apel i hołd dla ruchu Black Lives Matter. (Karina Lachmirowicz)
Solange - A Seat at the Table (2016)
Gdyby A Seat at the Table było hymnem protestujących kobiet, te wychodziłyby na ulice z kwiatami i hasłami nawołującymi do solidarnościowej empatii. Trzeci album studyjny Solange to empowerment i czarny feminizm w wersji light. To jeden z tych albumów, które dają chwilową ulgę, kiedy świat wariuje. Czyli właśnie teraz. Knowles płynnie przechodzi od zarysowania problemu dewaluacji czarnoskórych kobiet do opowiedzenia historii swojej rodziny, a ten złożony obraz dopełnia pierwszoosobową narracją. Krążek faktycznie zaprasza wszystkie kobiety do okrągłego stołu i jest niezbyt huczną, ale jakże pokrzepiającą celebracją kobiecości w świecie nadal zdominowanym przez mężczyzn. To kolejne zaangażowane, wrażliwe i dogłębne spojrzenie na ich sytuację - perspektywa, której nie można pomijać. (Karina Lachmirowicz)
Rihanna - ANTI (2016)
W wywiadzie udzielonym dla MTV w 2015, rok przed wydaniem ANTI, Rihanna powiedziała: zdałam sobie sprawę, że gdy wychodzę na scenę, to nie chcę grać wielu moich piosenek. Nie brzmią, jak ja. Dlatego postanowiła skomponować nowy album tak, by stworzyć wydawnictwo, z którym będzie mogła utożsamiać się do końca swojej kariery. Udało jej się to dzięki poruszeniu tematów, które nigdy nie stracą na aktualności – miłość, związki, rozstania, samoakceptacja i wyrażenie siebie.
Jak zaśpiewała, tak zrobiła – całe ANTI to krążek najbardziej nieprzypominający znaną do tej pory Rihannę i jej muzyczną stylistykę. Jest tam sporo mroku, brak zbyt skocznych piosenek, które chciałoby się puścić na imprezie (no, może oprócz Work), a z całego krążka płynie gorycz – ANTI jest prędzej do płakania, niż do swawoli. To już nie krążek, którego głównym zadaniem jest dostarczenie rozrywkowego contentu muzycznego, który dobrze odnajdzie się na listach przebojów. Jak pisał The Guardian: ANTI jest odrzuceniem zasad, w ramach których Rihanna tkwiła przez całą dekadę kariery. A razem z tymi zasadami RiRi odrzuca dotychczasowy wizerunek popowej wokalistki. (Kamil Szufladowicz)
Princess Nokia – 1992 Deluxe (2017)
Black a-Rican bruja, tomboy, boss bitch… Tak przedstawia się na tym mixtape Princess Nokia. 1992 Deluxe stanowiło follow-up do wydanej w 2016 EP-ki 1992, dzięki której Księżniczka zyskała sporą rozpoznawalność. Jej debiut to body-positivity, queerowy manifest (ordynarne, kąśliwe i… trafiające w sedno Tomboy), muzycznie zakorzeniony w brooklyńskiej stylistyce. Princess Nokia dowozi raz agresywne, dosadne wersy (Tomboy), a raz nieco bardziej stonowane zwrotki (Bart Simpson), wciąż oddając hołd klasycznej szkole rapu. Nowojorski swagger bije z 1992 w prawie każdym numerze, pomimo beatów niekoniecznie dla NYC specyficznych – Nokia nawija też na produkcjach rodem z brudnego południa (Kitana), trapowych wygrzewkach (Flava) i klawiszowych rapowych balladach żywo wyciągniętych ze złotej ery hip-hopu (ABCs of New York, Saggy Denim).
Album-dynamit, walący niewygodnymi linijkami między oczy. Za mało łagodnie? Sorry, łagodność przerabialiśmy przez lata. (Kamil Szufladowicz)
Cardi B - Invasion of Privacy (2018)
Debiut raperki jest trafną odpowiedzią na zarzuty hejterów i statementem spod znaku started from the bottom, now we’re here. Invasion of Privacy to portret niezależnej kobiety na miarę naszych czasów, a każdy numer to oda do wszystkich przedstawicielek płci pięknej, które wiedzą czego chcą i śmiało po to sięgają. Temperamentna raperka z hukiem wparowała na scenę w szpilkach od Christiana Louboutina. Jej ostre wersy stały się imprezowym hymnem wielu dziewczyn, a mocna charyzma i wrodzona arogancja sprawiły, że Cardi dla wielu stała się wzorem kobiety sukcesu naszych czasów. (Karina Lachmirowicz)
Janelle Monáe – Dirty Computer (2018)
Young, Black, wild and free / Naked in a limousine – zaczyna pierwszą zwrotkę numeru Crazy, Classic, Life Janelle Monáe, dodając później jeszcze: I just wanna party hard / Sex in the swimming pool / I don’t need a lot of cash / I just wanna break the rules. Jednej z najlepszych płyt 2018 roku pełna jest treści emancypacyjnych, wolnościowych, feministycznych i antyrasistowskich. A przy tym to znakomite popowe wydawnictwo! Pod płaszczykiem przyjemnych, gotowych na antenę radiową produkcji kryje się twardy, społeczno-polityczny przekaz. I tego w dzisiejszych czasach oczekujemy od ważnej muzyki środka. (Kamil Szufladowicz)
Tierra Whack - Whack World (2018)
Dobra płyta potrzebuje monumentalnych kompozycji? Nieee. Whack World jest dobra i krótka, a nawet bardzo krótka - to piętnaście jednominutowych tracków. Open up and bite it!
Nie da się czytać albumu Tierry Whack bez towarzyszących klipów, które w formie 15-minutowego filmiku stanowią całość z Whack World. Płytę można odebrać różnorako: jak tomik poezji, audiowizualny album albo stricte muzyczne wydawnictwo, zagłębiając się w szereg tematów poruszanych przez raperkę. Na pierwszy rzut oka banalne linijki to relacja z życia czarnej kobiety niedającej się zamknąć w stereotypowych ramach. Tyle, że one wcale nie są banalne, a uniwersalne. To opowieści o związkach, przyjaciołach, rodzinie, samoakceptacji i miłości, w których można przejrzeć się niezależnie od szerokości geograficznej. Płyta na trudne czasy. (Kamil Szufladowicz)