Dyskusja o tym, czy ważniejsze jest dobre płynięcie po podkładzie, czy też może pisanie przekminionych linijek staje się powoli akademicka. Gdy pytacie nas, co byśmy wybrali, odpowiadamy: why not both, ale o tym kiedy indziej. Na razie przedstawiamy tych nawijaczy młodego pokolenia, którym w tekstach wszystko się zgadza.
Skoro czytacie ten tekst, to na pewno nie jesteście z tych, którzy jęczą, że te współczesne młode rapy to tylko buty, ciuchy i nic więcej. Wiemy jednak, że przy tak dużym rynku rymów i bitów łatwo czasem przegapić gości, którzy lirycznie wyróżniają się na tle swojego szeroko rozumianego pokolenia, a nie są jeszcze ścisłym mainstreamem. Wtedy z pomocą przychodzimy my, a reszta jest historią (waszego profilu w serwisie streamingowym).
No to których tekściarzy szczególnie lubimy?
Poeta? Szaleniec? A może po prostu nastoletni wrażliwiec, który wybrał sobie mało wrażliwą formę ekspresji? Tego nie wie nikt – oczywiście poza samym Kozą, raperem z rocznika 2000, którego jedni najchętniej wysłaliby pewnie w kaftanie pierwszym autobusem do Tworek, a inni z miejsca posadzili na tronie polskiego alternatywnego rapu. Przejdźmy jednak do faktów. Przede wszystkim nie ma wątpliwości co do tego, że gość nie znajduje punktu odniesienia na polskiej scenie – od biedy można byłoby się zastanawiać, czy nie istnieje tu duchowa łączność z dużo mniej znanym, acz swego czasu całkiem solidnie hajpowanym Młodym Zgredem, ale nic ponadto. Jego ostatni album, Mystery Dungeon, jest zbyt krwawy na wygrzewki w stylu Kalibra, a zbyt bardzo bazujący na psychozie, liryzmie i zwątpieniu, by być horrorcore'owy. Mało? Dodajmy do tego moc odniesień kulturowych, a dostaniemy koktajl o wielkiej sile rażenia - także na żywo, o czym możecie przekonać się 4 lipca na nadwiślańskim Placu Zabaw w Warszawie. My będziemy!
Grime trafia u nas na niezbyt podatny grunt i nic nie wskazuje na to, by miało się to zmienić. Wuzet miał jednak swoje pięć minut, inaczej niż Mordor Muzik – trzyosobowy kolektyw, który tworzą Ginger, Majkizioom i Miły ATZ. A może nawet tworzyli, bo ostatnio dwaj pierwsi nagrywają w duecie, a trzeci, przynajmniej na chwilę, zrewidował swoje rapowe zajawki. Nie wchodźmy jednak w branżowe ploteczki i zajmijmy się poważnymi sprawami. Dość niespodziewanie Miły, działający ostatnio w duecie z mało znanym weteranem Wiadrowskim (album dyktafon) okazał się gościem, który równie dobrze radzi sobie z krótkimi wersami na trudnych grime'owych podkładach, jak i w klasykach, gdzie może rozwinąć swoje opowieści. Człowiek orkiestra, zbliżające się wyrazy docenienia nie będą dęte.
Jeśli wydaje się wam, że dobry tekściarz to wyłącznie ten gość, który używa gładkich słówek i dopieszcza swoje sztuki w pocie czoła, to prędko się go wyzbędziecie, wrzucając na słuchawki którykolwiek z tracków Frostiego Rege, chodzącej potęgi chaosu. Warszawski, nieco knajacki sznyt, wolność artystyczna wyrażana np. nagrywaniem storytellingu o spontanicznym, kacowym pojechaniu na ramen do Łodzi (serio, zdarzyło się naprawdę) i unosząca się nad każdą linią postać ulicznego, dosadnego grajcara z olejem w głowie – on to wszystko ma. Nie zapominajmy też o elastyczności, bo przecież niedawno stworzył kozacki projekt z Holakiem, co wydawało się na papierze opcją więcej niż egzotyczną. Wielka przyszłość tuż za rogiem, nawet bez wytwórni.
Muzyka musi być o czymś. Brzmi to jak wyświechtany slogan, ale gdy dopiero wchodzisz do większej rapowej gry, może dać słuchaczowi – choćby mgliste – pojęcie o tym, na co stawiasz w swojej twórczości. Do Hermesa, co wiemy od paru dobrych miesięcy, pasuje jak ulał. Reprezentant łódzkich Bałut pojawił się w akcji SBM Starter z kawałkiem Gotham i kupił nas od pierwszego wersu. To błyskotliwy panczlajner w stylu Eripe, chcący wypalić do gołej ziemi wszystko w promieniu stu kilometrów, ale dużo sprawniejszy pod względem nawijki i operujący w szerszym zakresie tematycznym. Na razie notuje średnie zasięgi, ale przy dobrej promocji... Kto to wie!
Nikt kurwa nie wie, skąd nagle się wziąłem, a łamię schematy jak kości na kole – rapuje w kawałku styxbottledwater Piotr Cartman i trzeba mu podwójnie przyznać rację. Koleś opublikował z partyzanta utwór Zaufanie i zrobił nim niezłe zamieszanie. Od tego czasu minął prawie rok, autor został po drodze zwerbowany do QueQuality i... to by było na tyle. Niekomercyjność ma wartość komercyjną, ale żeby nadal działać bez twarzy, zasłaniając się postacią sympatycznego grubaska z South Parku? Intrygujące, podobnie jak styl nagrywek, który przywodzi na myśl kolejną odnogę działalności jakiegoś rutyniarza – facet nie ma problemu z mówieniem o nałogach, których doświadczył na własnej skórze, bawi się hasztagami, a do tego bierze bity agresywnie, ale z wyczuciem. Miliony w youtube'owej walucie będą się sypać za moment.
Czy to śląski Bober-producent? Nie, to inny. To może ten raper-freestyle'owiec? Również pudło. M.Bober to być może najbardziej przegapiony i zarazem... najlepiej doceniony z nieodkrytych dotąd młodych raperów. Przegapiony, bo na jego fanpage'u jest raptem pół tysiąca osób. Doceniony, bo jego nagrany w duecie z producentem bknd projekt wyszedł na początku roku pod skrzydłami stawiającego na jakość Queen Size Records. Ten lot, subtelnie narkotyczny i w trybie slow-mo, odznacza się wbudowaną ironią, dzięki której można płynnie przejść od hamburgera do poważnej sprawy. Teraz czas na waszą uwagę, bo rodzimych raperów nawijających z sensem na produkcjach lo-fi można policzyć na palcach jednej ręki.