Dobry wieczór, oto wiadomości o godzinie dziewiątej na półwyspie i jednej wstecz na Kanarach. Słynne zdanie od 99 lat wyróżnia mieszkańców rajskiego archipelagu i podkreśla ich sposób bycia innym. Widzimy to także w świecie futbolu, bo produktem Wysp Kanaryjskich są piłkarze szczególnie działający na wyobraźnię, o bardziej latynoskim duchu i własnym poczuciu estetyki. „Zawsze powtarzałem, że kanaryjska piłka jest na swój sposób specjalna. Dni mijają na wykuwaniu techniki, a w samym meczu jest to wyczuwalne. Cały czas staram się grać jak dziecko na środku ulicy” – opowiada Pedri, najmłodszy z Hiszpanów powołanych przez Luisa Enrique.
Często z przymrużeniem oka patrzymy na opowieści Zbigniewa Bońka, że w Polsce nie ma pogody, aby grać przez cały rok w piłkę, a dzieci powinny spędzać całe dnie na podwórku, by później zobaczyć wysokiej klasy talenty. Akurat klimat Wysp Kanaryjskich wyjątkowo temu sprzyja – niemal identyczna temperatura przez cały rok, rytm życia wykluczający pośpiech, błogie lenistwo, prażące słońce i spokojne ulice, które możesz przemierzać z piłką przy nodze. Trenerzy pracujący z dziećmi podkreślają, że jeśli na krajowe turnieje przyjeżdżają drużyny z Kanarów, po prostu czuć, że inaczej dotykają futbolówkę. Ich zegar odlicza czas wolniej, ale na murawie piłka wybija dokładny, regularny rytm, bo akurat zawodnicy z rajskich wysp rzadziej pozwalają sobie na błędy techniczne i rwaną grę.
Prawdopodobnie w całej Hiszpanii nie ma większego odkrycia niż 18-letni Pedri, fundament walczącej o mistrzostwo Barcelony i ulubiony partner na boisku Leo Messiego. Nikogo nie szuka częściej w tzw. małej grze, bo w tej bezpośredniej po prostu wybiera zagrania na wolne pole do Jordiego Alby. Argentyńczyk od razu wyczuł u niego instynkt do mądrzejszej, kombinacyjnej gry. „Zawsze próbuje mnie znaleźć i powiedział, żeby ustawiał się między liniami, bo tam będzie mnie szukał. Sam ciągle szukam zagrania do Leo, bo on zawsze wie, co zrobić. Szukamy mu miejsca, bo to on może stworzyć zagrożenie” – opowiada w rozmowie z Marcą nastolatek z Tegueste.
Możliwe, że zaraz Luis Enrique uczyni z niego fundamentalną postać reprezentacji Hiszpanii. „Magik wreszcie jest z nami. Piłkarz inny niż wszyscy” – tak powitali go na zgrupowaniu drużyny narodowej. Sergio Ramos życzył, aby cieszył się każdą chwilą, a my czekamy, czy z miejsca uzyska podobny status co Ansu Fati. Bije od niego talent i fantazja rodem z Wysp Kanaryjskich, gdzie dorastali wielcy mistrzowie. Piłka z Kanarów i Andaluzji ma wiele elementów latynoskiej gry, ale ten z rajskich wysp jeszcze bardziej wyróżnia się tożsamością. Poczuciem estetyki, ulicznym sznytem, kontrolą i prowadzeniem piłki z mnóstwem kontaktów. Akurat rozgrywający Barcelony jest uosobieniem tego stylu.
„Zawsze wcześniej staram się obserwować przestrzeń, aby wiedzieć, jak się ustawić i gdzie skierować z piłką. To coś, co przychodzi mi samoistnie. Już wiem, co zrobię. To coś, co wyniosłem z godzin na boisku w mojej wiosce. Po normalnym treningu w klubie szedłem grać w piłkę ze znajomymi. Kopaliśmy przez trzy godziny albo dłużej, tyle ile inni chcieli zostać. Futbol uliczny, ten z boiska w dzieciństwie, bardzo pomaga, bo miałeś tam mniej czasu na myślenie. Na ulicy miałem świetnych rywali, co zmuszało mnie do rozwoju” – uważa Pedri.
Ma dopiero 18 lat i całą karierę przed sobą, ale porównania do Andresa Iniesty nie wzięły się z przypadku ani przedwczesnego entuzjazmu. Leo Messi nie bierze pod swoje ramiona byle kogo. Oto inni artyści, którzy wyrażali swoim stylem gry magię kanaryjskiej piłki. Zrodzonej w rybackich wioskach, sparzonej w słońcu, płynącej w leniwym tempie. Kiedy ci gracze ruszali z piłką, dotykali jej tak często i tak precyzyjnie, jakby dla nich czas płynął wolniej. O tych piłkarzach mówiło się, że nie kopali futbolówki, tylko ją całowali.
Urodził się ze smykałką do takiej gry, czysty kanaryjski talent. Był filarem wielkiego Deportivo La Coruña i pojechał na trzy wielkie turnieje z drużyną narodową, ale do dziś uchodzi za jeden z największych naturalnych talentów w dziejach kraju. Nie musiał biegać szybko, aby tworzyć przewagę. Nie musiał wiele się rozglądać, aby wszystko widzieć. Jego podania były czasem muśnięciem piłki, ale mijały całą linię defensywną. Po tym jak potrafił ją przyklejać do nogi, został nazwany magiem z Arguineguín.
Dla innych był po prostu „El Flaco”, czyli chudzielcem. Żył z pięknych asyst, kręcił kółeczka, a rywale nie mogli nadążyć za jego pomysłami. To też wzięło się z gry na ulicy, szkolnych boiskach i plażach. Valeróna zawsze widzieli z piłką obok. W zaludnionej, wiosce rybackiej na Gran Canarii wykuwał swoje umiejętności, a w świat ruszył z Las Palmas. Nigdy nie wyjechał z Hiszpanii i chociaż występował w Mallorce czy Atletico, najbardziej zapamiętamy jego trzynaście lat w Deportivo. Patrząc na jego zagrania, termin wyspiarski piłkarz nabiera innego znaczenia.
Tak jak w świecie trwają zażarte dyskusje, kto jest prawdziwym Ronaldo – Cristiano czy Il Fenomeno – tak na Wyspach Kanaryjskich pokolenia dyskutują, kto jest prawdziwem magiem z Arguineguín. To aż trudne do uwierzenia, że dwóch piłkarzy z taką gracją, elegancją i zmysłem przyszło na świat w tym samym miejscu. Nie trzeba było długo czekać, aby Silva również został ochrzony „El Mago”.
Silva zawsze musiał coś kopać. Babcia musiała mu wynaleźć jakąś piłkę, bo niszczył jej wszystkie owoce w kuchnii. Kopał pomarańcze, kopał ziemniaki, to go uspokajało. „Chińczyk”, jak nazywali go od dzieciństwa przez azjatyckie korzenie mamy, jest jednym z tych graczy, których cały kraj nie może odżałować, bo nigdy nie trafił do Realu ani Barcelony. Został za to jednym z najlepszych pomocników w dziejach Premier League i topowym asystentem w nowoczesnej erze ligi angielskiej. Aktualnie nadal możemy podziwiać jego mądrość oraz wyszkolenie techniczne w Realu Sociedad. David jest piłkarzem, który zdaniem Pepa Guardioli, porusza się między liniami równie skutecznie co Leo Messi.
W porównaniu do poprzedników nigdy nie zrobił kariery o takim wymiarze, ale dla kanaryjskiej społeczności był uosobieniem najlepszego piłkarstwa. Nie ma przypadku w tym, że z Las Palmas wylądował w reprezentacji Hiszpanii. Zagrał tylko raz o punkty, z Izraelem, ale udowodnił, że to nie jest poziom, jaki go przerasta. Powabność ruchów Jonathan Viery sprawiła, że snuliśmy wizje, co będzie następnym krokiem. Kiedy już ponownie zdecyduje się na wyjazd z domu, miał trafić do drużyny występującej w europejskich pucharach. Ale on wybrał kontrakt i pieniądze.
Miał nieudane doświadczenia z Valencii czy epizody w Rayo Vallecano albo belgijskim Standardzie Liege, lecz najlepiej zawsze czuł się na Gran Canarii. Gdzie mógł grać po swojemu i bawić się, a wszystko kręciło się wokół niego. Mógł być leniwy i wyluzowany, ale odpalać w najważniejszych momentach. Będąc w kwiecie wieku, nie chciał rzucać się kolejny raz na karierę. Poleciał do Beijing Guoan, bo klub jego życia mógł zarobić 11 mln euro, a on odłożyć na bezpieczną przyszłość. Pewnie po latach Viera pozostanie opowieścią z tawerny, wspominaną przy zmrożonym piwie i świeżej rybie, ale w ostatnich latach to on był jedynym lokalnym magiem dającym taką radość Las Palmas.
Skupiliśmy się tu na podobnym profilu piłkarzy: eleganckich, technicznych rozgrywających, niezbyt szybkich, ale zmyślnych i grających, jakby byli połączeniem halówki, street footballu oraz orlikowej piłki po siedmiu. A ostatecznie brylujących na najwyższym poziomie. Pedri ma dopiero 18 lat, ale Ronald Koeman już przepowiada, że za pięć lat będzie lepszy od wszystkich pomocników Paris Saint-Germain. Jest dojrzały, świadomy i, na co zwrócił uwagę Luis Enrique, skromny w swojej grze. Gra jakby całe życie szkolił sie w La Masii według jej filozofii, ale jej nieoficjalną filią była szkółka Las Palmas.
Najwięcej Pedri wyniósł jednak z ulicy, dlatego jak na razie żaden skoku poziomów go nie przerasta. Jako dzieciak wszedł brylować w Las Palmas, jako niepełnoletni podbił pierwszy skład Barcelony, jako 18-latek rusza pomóc drużynie narodowej i powalczyć o mistrzostwa Europy. Takie kariery rozwijają się różnie, ale bardzo możliwe, że mamy do czynienia z materiałem na klasowego hiszpańskiego piłkarza na ponad dekadę. Ma w sobie wszystko, co definiuje kanaryjską szkołę gry w piłkę: klej w nodze, fantazję w głowie i rozwiązanie gotowe na kilka sekund przed dostaniem piłki. Dlatego kiedy Messi bierze się za rozgrywanie, w pierwszej kolejności rozgląda się, gdzie jest Pedri, aby odwrócić od siebie uwagę. Wtedy jest chwila, aby pomyśleć, bo na Kanarach czas płynie wolniej.