Z Jezusem na beacie. Czy polski rap chrześcijański rzuca na kolana?

Zobacz również:Musical sci-fi. Kulisy trasy „Psycho Relations” Quebonafide (ROZMOWY)
TAU
fot. kadr z klipu "Wielkie serce"/YouTube

Ojczyzna hip-hopu to bardzo religijny kraj i instytucja chrześcijańskiego rapu trzyma się tam nieźle. Postaci takie jak Lecrae czy NF potrafią wykręcić w Stanach naprawdę dobre wyniki sprzedaży. Mają też mocny i zaangażowany fanbase, a ich drogi przecinają się również z artystami, którzy przynależą do regularnego rapu.

I właśnie – bóg, wartości chrześcijańskie, a nawet ideologiczne tematy serwowane przez najróżniejsze organizacje religijne trafiają do rapu w wielu formach. Ale granica między chrześcijańskimi raperami a raperami wierzącymi jest wyraźna, choć dość arbitralna. Weźmy takiego Wale'a. O bogu mówi w co drugim kawałku, ale nie jest uznawany za wykonawcę chrześcijańskiego. Odpowiedź przynosi rynek i jego segmentacja, gdzie zadeklarowanie się jako artysta chrześcijański daje dostęp do zupełnie innej rynkowej niszy. Nie zarzucam tu przesadnego cynizmu postaciom takim jak NF, bo to też broń obosieczna. Po prostu tak działa branża. Zrozumienie publiki, do której chce się dotrzeć, jest kluczem do sukcesu.

W tym kontekście ciekawie spojrzeć na Polskę – kraj katolicki, chociaż nie chrześcijański; nie czas i miejsce, żeby roztrząsać tę kwestię. I od razu zastrzegam, że nie jestem wierzący. Ba, mój antyklerykalizm jest wręcz absurdalnie radykalny. Ale postaram się mieć otwartą głowę i spojrzeć obiektywnie i uczciwie na osoby wierzące, chwytające za mikrofon. Hip-hopowe umiejętności i muzykalne wartości są przecież uniwersalne niezależne od treści, o czym zaświadczy choćby sukces NF i Lecrae. Obaj to po prostu bardzo dobrzy raperzy. Kontakt z chrześcijańskim hip-hopem był dla mnie ciekawą przygodą, przez którą musiałem przemyśleć własną postawę. W końcu nie przeszkadzają mi często seksistowskie i gangsterskie bzdury z ust wielu amerykańskich raperów, ale na treści religijne obruszałem się niewspółmiernie.

Dekadę temu legalny debiut zaliczył Medium z Kielc. Miał umiejętności, a w głosie coś wyjątkowego. Kiedy nagrywał na bitach Galusa, potrafił stworzyć unikalne doświadczenie i atmosferę, których próżno było szukać u innych. Dwa lata później okazało się, że mistyczny klimat nabrał konkretnego zabarwienia. Na początku grudnia 2013 oficjalnie zmienił ksywkę na Tau, w pełni deklarując się jako artysta działający dla Jezusa. W poście wspominający ten moment pisze: Nie miałem wtedy prawie nic oprócz wiary w Pana Boga. Na scenie zostałem przekreślony i uznany za „odklejonego” kiedy ogłosiłem, że poszedłem za Jezusem Chrystusem [...] Dziś mam żonę, dzieci, własny dom, studio, niesamowitą karierę muzyczną i naprawione życie. Naprawione relacje. Jestem trzeźwym mężczyzną. Trzeźwym fizycznie, psychicznie i duchowo. I chwała za to Jezusowi Chrystusowi.

Tau wyrobił sobie wierną publiczność i wciąż jest sprawnym raperem. W tekstach opiera się na życiowym coachingu i motywacji z chrześcijańskim podbiciem. I w tej odsłonie kawałki artysty są najlepsze. Kiedy bierze się za tematy bardziej aktualne, konkretne i zaangażowane, czyli choćby aborcję, wychodzi mu naprawdę kiepsko. Utwór Dziecko Króla pisany jest z perspektywy abortowanego płodu i przynosi takie kwiatki: Łono kobiety to królewski pałac/Przez dziewięć miesięcy zamknięty jak twierdza/Tam dorastają Dzieci Króla, a my nie mamy pojęcia/Jak to się dzieje, że małe nasienie, którego nie sięga wzrok/Tak samo z siebie staje się człowiekiem. Kolejny argument za edukacją seksualną w szkole. Szkoda, że kieleckiemu raperowi zdarzają się takie kurioza, bo pod względem produkcji i techniki bywa naprawdę mocny.

Ksiądz Jakub Bartczak to intrygujący przypadek. Dosłownie ewangelizuje przez rap, a do tego sięga po nowoczesne patenty produkcyjne. W kwestii flow i nawijki brzmi czasami jak siódma woda po Kękę. Szczególnie pod bardziej afrotrapowe podkłady. Ostatecznie jednak wybija się na artystyczną niepodległość. Nic dziwnego. To weteran wrocławskiego undergroundu. Słuchając nagrywek Bartczaka, byłem naprawdę zaskoczony uchem do beatów. Na tej płaszczyźnie może być najbardziej interesującym przedstawicielem subgatunku. Raper w sutannie ze swobodą porusza się w obszarze obowiązujących trendów. O wiele łatwiej niż Tauowi jest zarzucić mu tekstową monotonię, ale cóż – ma misję, więc to w pewnym stopniu zrozumiałe. Bartczak prezentuje pozytywną twarz polskiego kościoła, więc niech ewangelizuje na zdrowie.

Dobrą energią dysponuje również dawny podopieczny Taua – Anatom. Z muzyką od Sodrumatica i Chrisa Carsona, i statusem Młodego Wilka Popkillera. Ma porządny warsztat i niezłe wyczucie podkładów. Nawija nie tylko o bogu, stawiając sobie za cel raczej kształtowanie odpowiednich postaw u publiczności. Nie czuję się muzykiem chrześcijańskim, ale chrześcijaninem, który robi muzykę. Często, gdy ludzie mówią, że ktoś jest muzykiem chrześcijańskim, to osoby niewierzące myślą sobie od razu, że to na pewno nie muzyka dla nich. Ponieważ jestem chrześcijaninem i robię muzykę o swoim życiu, to ma ona wydźwięk chrześcijański. Chciałbym, żeby była to muzyka dla wszystkich – mówił w jednym z wywiadów. Anatom nie stroni od bieżącej debaty, ale robi to w zaskakująco trzeźwy sposób. W utworze Veritas nagranym z SlvRem zdarzyło mu się nawet piętnować zaściankowe i szkodliwe postawy w polskim kościele. Po premierze Pandemonium ogłosił: coś się ewidentnie skończyło wraz z tym, jak album ujrzał światło dzienne, więc czas pokaże, jak potoczą się jego dalsze losy.

Następnym zaangażowanym religijnie wykonawcą jest Młody Wilk 8 – Cukier. Taka Dieta cud jest przyjemniackim wałeczkiem, a wątek wiary został podany w całkiem sprytny i kreatywny sposób. Generalnie – raper z rocznika '96 jest dość generycznym reprezentantem nowej fali z wyróżnikiem w postaci katolickiej tożsamości. To jednak wciąż artysta na dorobku, więc może jeszcze się otrzaska i zaproponuje coś oryginalniejszego. Na pewno na plus trzeba mu zaliczyć, że nie jest ponurym ewangelikiem, straszącym karą bożą. I to jest coś wspólnego dla młodego, chrześcijańskiego hip-hopu z Polski. Eksponuje jasne strony i pozytywne aspekty duchowości – bez starotestamentalnej grozy i instytucjonalnego zepsucia. W porównaniu z Anatomem Cukier ma jeszcze wiele do zrobienia, ale potencjał jest.

W podziemiu znaleźć można tabuny wykonawców przywiązanych do Jezusa. Na posse cutach spod znaku Fresh Mercy jest ich cały przekrój. Niestety – nietrudno odnotować różnicę poziomów między takim Anatomem, a choćby Arkadio, który ma na kocie m.in. ciężkawą i męczącą Hip-hopową drogę krzyżową. Obcowanie z twórczością tych zawodników bywa wyczerpujące. Emenzino wpada w najbardziej zabłocone koleiny polskiego rapu i odbiera ochotę na słuchanie (jakiejkolwiek) muzyki. Kolah nawet kombinuje z formą; czasem śpiewa na autotunie, czasem uderzając w refleksyjną nutę (Poświęcić się dla Ciebie chcę). Ostatecznie oferuje prędzej kontynuację dziedzictwa Verby niż duchowe uniesienie.

Na plus wypada zapisać, że rodzimy rap chrześcijański zaczął dystansować się od kulturowego sporu, który podzielił nasze społeczeństwo. Zdarzają się pojedyncze aluzje, ale mentalnego Ordo Iuris szukać należy raczej u starszego Taua czy wykonawców, wywodzących się z radykalnych środowisk. Młodsze pokolenie ewidentnie ma ambicję eksponowania innych walorów i aspektów wiary. Jasne – nie trzeba szukać długo, żeby natrafić na numer Wyrwani z niewoli od niejakiego Hermesa i jest to rzecz straight outta prawicowy Twitter, ale nie brakuje przykładów, że wcale nie musi to tak wyglądać. Bo zjawiska na styku salki parafialnej i lokalnej bojówki kibicowskiej – pomimo muzycznych i treściowych mankamentów – miewają spore oddziaływanie ze względu na aspekt tożsamościowy, ale cała nadzieja właśnie w takich postaciach jak Anatom czy Cukier, które godzą ideologię w wariancie koncyliacyjnym z odpowiednim rzemiosłem. Jeżeli ma chodzić o rap, niech lepiej zajmują się nim Raperzy Chrystusa, a nie Żołnierze Chrystusa.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz, muzyk, producent, DJ. Od lat pisze o muzyce i kulturze, tworzy barwne brzmienia o elektronicznym rodowodzie i sieje opinie niewyparzonym jęzorem. Prowadzi podcast „Draka Klimczaka”. Bezwstydny nerd, w toksycznym związku z miastem Wrocławiem.
Komentarze 0