Nikt na razie nie zakochał się w nowym trenerze Borussii, nikt nie nazywa go nowym Juergenem Kloppem, nikt nie ma poczucia, że Bayern wreszcie ma poważnego rywala. Ale jedno w Dortmundzie się zmieniło. Zespół notorycznie oskarżany o kruchą psychikę trzyma się w okolicach szczytu głównie siłą woli.
Tematem najczęściej poruszanym w ostatnich latach w kontekście Borussii Dortmund była mentalność. Kolektywny brak charakteru, który sprawiał, że w dobrym dniu drużyna wyglądała ekscytująco, ale gdy miała przepchnąć się przez rywali łokciami, nie dawała rady. A potem notorycznie przegrywała starcia z Bayernem Monachium. Potrafił mu w ostatnich latach urywać punkty Lipsk, Borussia Moenchengladbach podchodziła do niego jak do każdego innego zespołu, dortmundczykom zaś miękły nogi. Czemu oni zaciekle zaprzeczali. Marco Reus rzucał do dziennikarzy: “a wy znów z tym swoim mentalnościowym gównem”, a Mats Hummels błyskotliwie nazywał “problemy mentalne” innym określeniem złego ustawienia, sugerując, że braków w charakterze doszukują się ci, których rozumienie piłki jest zbyt ograniczone, by dostrzec sprawy taktyczne. Władze klubu zdawały się jednak czuć, że coś jest na rzeczy, podejrzewając, że to lękliwa natura trenera Luciena Favre’a rezonuje na zespół. Zwolnienie go i zastąpienie najpierw Edinem Terziciem, a potem Marco Rosem, miało sprawić, że Dortmund może nie będzie już miał drużyny samych artystów, ale za to będzie znów potrafił się bić.
WJAZD NA AMBICJĘ
W tym kontekście za najciekawszą wypowiedź dotychczasowego sezonu w Bundeslidze uznaję to, jak Rose podsumował czterobramkową klęskę w Amsterdamie, najwyższą w historii występów tego klubu w Lidze Mistrzów. - Gdy przegrywasz 0:2, nigdy nie jesteś zadowolony. Ale Joshua Kimmich się wtedy nie wyłącza, tylko naprawdę się wkurza. To jest różnica. W Monachium jest w takiej sytuacji ogień. Podstawowe pytanie to: jak się do tego podejdzie? Jaka będzie reakcja? - mówił. To było zaskakujące z wielu powodów. Po pierwsze, trener w bardzo wyraźny sposób zakwestionował mentalność swojego zespołu. Pierwszy raz temat charakteru zawodników Borussii nie został poruszony przez ignoranckich kibiców czy niekompetentnych dziennikarzy, lecz przez samego ich szefa. Po drugie, Rose użył porównań, które miały prawo wjechać piłkarzom na ambicję. Marco Reus, Mats Hummels, Erling Haaland czy Axel Witsel niekoniecznie chcą, by stawiać im za wzór akurat głównego rywala z Monachium. I jeszcze sugerować, że Kimmich, młodszy od kilku z nich i wciąż mający od niektórych mniejszy dorobek, ma coś, czego im brakuje. To było bardzo odważne wywołanie drużyny do tablicy.
DZIWNA RUNDA
To jest dziwny sezon Borussii Dortmund. Do Der Klassikera przystępuje z jednym punktem straty do Bayernu. Jeśli wygra, przeskoczy mistrza w tabeli i zostanie samodzielnym liderem, co na początku grudnia byłoby już jakimś osiągnięciem. Jak blisko Borussia jest Bayernu, najwyraźniej było widać w zeszłym tygodniu, gdy monachijczycy długo męczyli się z Arminią Bielefeld. Im dłużej nie mogli jej strzelić gola, tym bardziej ciążył im nad głowami widok wirtualnej tabeli, w której byli na drugim miejscu i mieli perspektywę wyjazdu do Dortmundu jako wicelider, co trochę zmieniłoby przedmeczowy psychologiczny układ sił. W przeciwieństwie do Bayernu Borussia gra wciąż w Pucharze Niemiec, co daje jej realne szanse na zdobycie trofeum drugi rok z rzędu. Teoretycznie są powody, by w Dortmundzie zaczynała panować euforia. I by Rose zaczął być porównywany do Juergena Kloppa, którego kolejnym wcieleniem miał przecież być.
START MARZEŃ
Jeszcze bardziej obiecująco wygląda wejście nowego trenera do klubu, jeśli porówna się je nie do obecnego Bayernu, lecz do poprzednich sezonów. Po trzynastu kolejkach Borussia ma na koncie 30 na 39 możliwych punktów. To o osiem więcej niż rok temu i o siedem więcej niż dwa lata temu na tym samym etapie. Więcej niż w sezonie Kloppa, w którym doszli do finału Ligi Mistrzów. Więcej niż w drugim mistrzowskim sezonie Kloppa. Więcej niż w świetnym debiutanckim roku Thomasa Tuchela. W ogóle w ostatnich dziesięciu latach tylko raz Borussia weszła w sezon lepiej. W pierwszej rundzie Favre’a, gdy przez moment miała nad Bayernem dziewięć punktów przewagi i wydawało się, że znajduje się na autostradzie do mistrzostwa. Wtedy miała jednak tylko o trzy punkty więcej niż teraz. Potknęła się też jedynie w trzech meczach, tylko, zamiast je przegrać, jak w tym roku, wtedy remisowała.
MAŁO POWER-FUSSBALL
A jednak nikt się w Rosem na razie nie zakochał. Nikt też nie uważa, by Borussia była na jakiejś szczególnie dobrej drodze. Z goli oczekiwanych wynika, że Dortmund strzelił o prawie siedem więcej, niż wynikałoby z jakości stwarzanych sytuacji. A traci dokładnie tak wiele, na ile zasłużył. Co oznacza, że u nikogo w Bundeslidze rozdźwięk między grą a punktami nie jest tak wyraźny, jak w Borussii. Rose miał wprowadzić “Power-Fussball”, jak w Gladbach czy Salzburgu, tymczasem jego śladów jest na razie bardzo mało. Jeśli chodzi o podejmowanie prób odbioru w tercji rywala, Borussia jest dopiero jedenasta w lidze. W statystyce mierzącej, po ilu wymianach piłki przez rywala drużyna wykonuje doskok, Borussia jest czwarta, za Kolonią, Lipskiem czy Gladbach. Pressing jest bardziej agresywny niż przed rokiem (wtedy było w tym zakresie szóste miejsce), ale to wciąż nie jest jakaś doskakująca rywalom do gardeł horda. Znacznie szybciej Steffen Baumgart przeistoczył w taką Kolonię niż Rose Borussię, teoretycznie nadającą się do tego znacznie lepiej.
ECHA FAVRE’A
Ponadto, zamiast grać bardziej bezpośrednio, Dortmund ma odrobinę wyższe posiadanie piłki niż w poprzednim sezonie. I znacznie wyższe niż Gladbach Rosego (60% BVB, 52% Gladbach w obu sezonach). Odcinając rzuty karne, pod względem stwarzanych sytuacji są dopiero piątą ofensywą w Niemczech. Często wymieniają piłkę na połowie rywala, ale mają problem z przechodzeniem w pole karne. Czyli wciąż w dużej mierze wyglądają jak drużyna Favre’a. Próbująca krótkimi podaniami znaleźć lukę w obronach rywala, zamiast je rozrywać, rozdeptywać, zamiast się przez nie przebijać.
CIĄGŁE ZMIANY
Są bardzo wyraźne powody, dla których tak się dzieje. Dla których to jeszcze w bardzo małym stopniu jest drużyna ze stemplem Rosego. Gdybyśmy mogli wejść do głowy trenera Borussii, pewnie w szufladce z idealnym składem jego drużyny, znaleźlibyśmy taką jedenastkę, ustawioną z rombem w środku pola: Kobel – Meunier, Akanji, Hummels, zdarzyło Guerreiro – Bellingham, Witsel (Can), Dahoud – Reus – Malen, Haaland. Borussia w tym składzie rozegrała w tym sezonie jeden mecz. Wygrany 4:2 z Unionem Berlin. Jeszcze ani razu tej jesieni nie jej się w dwóch kolejkach ligowych z rzędu wyjść na mecz takim samym składem. Tylko Stuttgart wykorzystał w tym sezonie więcej zawodników. Nie dlatego, że Rose zatraca się w rotacji. Dlatego, że zmuszają go do niej okoliczności.
ROZBITY TERCET
Wszystko, co najlepsze w poprzednim sezonie działo się w Dortmundzie na linii Raphael Guerreiro – Jadon Sancho – Erling Haaland. Ten kreatywny tercet potrafił przebić się przez każdą obronę. Niedoceniany boczny obrońca, odgrywający rolę rozgrywającego, najlepszy drybler ligi oraz pokoleniowy talent w ataku. Zatrzymanie Haalanda i sprzedaż jedynie Sancho wydawała się dawać Rosemu pewien komfort pracy. Jednak był to komfort tylko pozorny. Z dwudziestu dwóch meczów rozegranych przez Dortmund w tym sezonie, Norweg opuścił niemal połowę. Guerreiro jeszcze więcej, bo dwanaście. Borussia nie straciła w lecie “tylko” Anglika, który przeszedł do Manchesteru United. Straciła trzech kluczowych piłkarzy.
BRAK SKRZYDEŁ
Gdyby system z rombem rozrysować na boisku, bardzo wyraźnie byłoby widać, że nie ma w nim miejsca dla skrzydłowych. Nie ma w tym przypadku, bo Dortmund obecnie praktycznie nie ma skrzydłowych. W zeszłych rozgrywkach za te strefy boiska odpowiadali Sancho i — świetny zwłaszcza jesienią — Giovanni Reyna. Amerykanin, który notabene bardziej naturalnie i tak czuje się w środku, rozegrał jednak w tym sezonie tylko 384 minuty, bo na więcej nie pozwoliły mu sprawy zdrowotne, które powalały też kilkakrotnie Thorgana Hazarda. Donyell Malen, sprowadzony w lecie za 30 milionów, przyszedł za pieniądze z transferu Sancho, ale nie w miejsce Sancho. Bo to przede wszystkim środkowy napastnik. Jeśli grający na boku, to po to, by zejść do środka, a nie by wygrywać pojedynki na skrzydle i karmić Haalanda dośrodkowaniami. Sensownych kandydatów na skrzydło nie widać.
NĘDZNE BOKI
W tym systemie wielkie znaczenie mają ofensywnie grający boczni obrońcy, odgrywający rolę podobną do wahadłowych. Takie granie idealnie pasowałoby do Guerreiro, ale on co chwilę jest kontuzjowany. Jego zmiennik Nico Schulz to niewypał transferowy i już zeszłego lata, gdyby rynek wyglądał trochę inaczej, chętnie by się go pozbyto. I on jednak dziesięć meczów stracił przez urazy. W meczu z Lipskiem, jednym z trzech przegranych w tym sezonie, po lewej stronie najpierw jako wahadłowy, potem jako lewy obrońca, biegał Hazard, który oczywiście nie czuje się w tym miejscu naturalnie. Prawa strona już rok wcześniej była piętą achillesową Dortmundu, a sytuacja na niej nie tylko się nie poprawiła, lecz wręcz pogorszyła. Mateu Morey wciąż leczy zerwane więzadła, Łukasza Piszczka, który ratował tam sytuację w tak udanej końcówce rozgrywek, już nie ma. Jedyne pocieszenie to, że Thomas Meunier wygląda odrobinę lepiej. Ale on też rundę rozpoczął od koronawirusa. W pierwszych meczach grał tam Felix Passlack, który umiejętnościami nie pasuje do zespołu tej klasy. W przegranym meczu we Fryburgu to on grał na prawej obronie. W drugim przegranym w Moenchengladbach Marius Wolf, skrzydłowy, którego teoretycznie nikt już w Dortmundzie nie chciał, ale przy tej mizerii na bokach dostający zadziwiająco wiele minut.
ROZSYPKA W OBRONIE
Jakby tego było mało, dochodzi jeszcze sytuacja na środku obrony. Z Matsem Hummelsem, wracającym po kontuzji, bez letnich przygotowań, prosto do składu, bo nie ma nikogo innego. Rozgrywki na tej pozycji zaczynał Axel Witsel, przecież typowy środkowy pomocnik. Marin Pongracić, niemający szans na grę w słabszym przecież kadrowo Wolfsburgu, w Dortmundzie z marszu wskoczył do podstawowego składu. Sytuację trochę poprawi pewnie powrót wyleczonego po wielomiesięcznej pauzie Dana-Axela Zagadou, ale przecież obecność Francuza nie zbawi przeciekającej defensywy Dortmundu. Rose próbował testować różne warianty obrony, włącznie z graniem trójką stoperów, ale po porażce w Lipsku Reus wytknął mu publicznie, że zespół źle się czuje w tym ustawieniu. Później Borussia już tak nie grała.
CIĄGŁY SZPITAL
Z całej dortmundzkiej drużyny tylko dwóch zawodników było w kadrze na wszystkie mecze tego sezonu – Manuel Akanji i Witsel. To chichot losu, że akurat Szwajcar, który nie opuścił dotąd ani minuty i był jedynym stałym elementem w składzie, ma problemy zdrowotne przed meczem z Bayernem i nie wiadomo, czy w nim wystąpi. Byłby już dziewiętnastym zawodnikiem Borussii, który w tym sezonie nie mógł wystąpić w spotkaniu z powodu mniejszych lub większych problemów zdrowotnych. Wśród kibiców i dziennikarzy pojawiają się uzasadnione pytania o sztab medyczny, na które trudno jednak odpowiedzieć z dystansu. Być może to jednak po prostu pokłosie poturniejowego sezonu, naładowanego kalendarza i comiesięcznych podróży na mecze reprezentacji. Oraz tego, że sytuacja zmusza Rosego do wstawiania zawodników wracających po kontuzjach prosto do składu, bez praktykowanego zwykle w takich sytuacjach ostrożnego wprowadzania do gry, przez co są jeszcze bardziej narażeni na kolejne urazy.
HAALANDES Y PASSLACKES
Nie sposób nie odnieść wrażenia, że Borussia na razie zrobiła bardzo mało, by ułatwić nowemu trenerowi wejście do zespołu. Jakby w procesie przekazania władzy przez dyrektora sportowego Michaela Zorca, który w lipcu po 24 latach odda urząd Sebastianowi Kehlowi, bieżące sprawy odsunięto na drugi plan. Wydano 45 milionów na zawodników, którzy się przydają, ale nie byli niezbędni. Gregor Kobel, najdrożej kupiony bramkarz w historii klubu, spisuje się bardzo dobrze, bez niego straconych goli byłoby pewnie jeszcze trochę więcej, ale można się zastanawiać, czy mając Marwina Hitza i Romana Buerkiego nie warto było zainwestować w którąś z innych, bardziej naglących pozycji. Malen zwiększa opcje w ataku, ale ani nie jest zastępcą Haalanda, ani następcą Sancho. Być może lepiej byłoby nie mieć Holendra, lecz za to mieć jakiegoś sensownego stopera czy bocznego obrońcę. W kontekście wzmocnień na zimę też mówi się przede wszystkim o Karimie Adeyemim z Salzburga, wielkim talencie, ale ataku, nie obrony. W kadrze zostało kilku zawodników, których w Dortmundzie nie chcą, ale których nie udało się sprzedać. Przez co nie było też pieniędzy, by odpowiednio przebudować kadrę, dziś zbudowaną trochę wedle zasady: Zidanes y Pavones. Są piłkarze wybijający się w skali międzynarodowej, a obok nich Wolf, Passlack, Ansgar Knauff, czy Steffen Tigges, którym Borussia próbowała pobić Ajax Amsterdam. Ciekawe, dlaczego się nie udało.
SPRAWA TERZICIA
Do tego dochodzi jeszcze sprawa Edina Terzicia, którego pozostawienie w klubie na pewno nie wzmacnia pozycji nowego trenera. Jego poprzednik sięgnął po Puchar Niemiec, czyli pierwsze trofeum od czasów Tuchela i wprowadził zespół do Ligi Mistrzów. Był ceniony wśród zawodników i lubiany wśród kibiców. Wymyślenie dla niego stanowiska dyrektora technicznego można odbierać jako chęć trzymania go: “na wszelki wypadek”. Terzić na pewno doskonale wie, co się dzieje w szatni, a nie ma wątpliwości, że docelowo jego plan kariery zakłada powrót na ławkę BVB. Pewnie w dużej mierze dlatego odrzucał w lecie oferty poprowadzenia innych klubów z Bundesligi. Być może obawiał się, że z Frankfurtu czy Wolfsburga będzie mu dalej do Borussii niż z Dortmundu. Rosemu na pewno nie poprawia to więc sytuacji.
KONIEC ROZDAWNICTWA
Mając cały ten obraz, debiutanckie pół roku Rosego wygląda naprawdę nieźle. Wielkim cieniem kładzie się na nim oczywiście odpadnięcie z Ligi Mistrzów z dość łatwej grupy, nawet jeśli czerwona kartka dla Hummelsa w rewanżu z Ajaksem była skandalem. Jednak na arenie krajowej Rose nauczył ten zespół przepychać mecze. Wygrywać, mimo słabej gry i wielu problemów. O ile w poprzednich latach Dortmund notorycznie tracił punkty ze znacznie niżej notowanymi rywalami, o tyle na razie mu się to w tych rozgrywkach nie zdarza. Przegrał na wyjazdach w Lipsku i Moenchengladbach, z drużynami mającymi europejskie ambicje oraz we Fryburgu, który nadal jest na miejscu premiowanym grą w Lidze Mistrzów. Wygrał za to ze Stuttgartem, Arminią, Kolonią, Moguncją, Augsburgiem, czyli z drużynami, którym regularnie rozdawał w ostatnich latach cenne punkty. Oczywiście, trzy punkty z takimi rywalami są traktowane jako coś naturalnego, więc trudno chwalić za nie trenera. Sęk w tym, że dotąd wcale nimi nie były.
PRZETRWALI BEZ HAALANDA
Najbardziej imponujące było jednak to, że Dortmund przetrwał bez większych strat fazę bez Haalanda. Norweg został właśnie pierwszym piłkarzem w historii, który do zdobycia 50 bramek w Bundeslidze potrzebował tylko 50 meczów. Słusznie mówi się o uzależnieniu zespołu od niego i zasadnie zadaje się pytania o to, co będzie, gdy odejdzie. Ale dość niespodziewanie i zupełnie niespektakularnie Dortmund wygrał bez niego pięć z siedmiu meczów ligowych. Gdy doznawał kontuzji, strata do Bayernu wynosiła punkt. Dokładnie tyle, ile, gdy wracał do gry. Wiele mówiło się przed tygodniem o jego efektownym powrocie w Wolfsburgu, ale mało mówiło się o tym, że zespół odwrócił wynik meczu z trudnym rywalem jeszcze zanim Haaland w ogóle pojawił się na murawie. W 40% spotkań, w których rywale wychodzili na prowadzenie, Borussia zdołała w tym sezonie wygrać. To najlepszy wynik w Bundeslidze. Świadczący o tym, że można tegorocznemu Dortmundowi wiele zarzucić, ale akurat nie kiepską mentalność. Tak naprawdę Borussia trzyma się tak blisko Bayernu przede wszystkim siłą woli.