Kilkanaście lat temu szwajcarski trener wskazał Polakowi drogę na szczyty piłki. Kilka miesięcy temu go z niej zawrócił. Pokazał inną ścieżkę, którą ma kroczyć, jeśli chce się tam utrzymać jeszcze choć trochę dłużej.
Z polskiej trójki w Dortmundzie najbardziej lubiłem Łukasza Piszczka. Zawsze wydawał mi się najbardziej ludzki. Był gdzieś pomiędzy chłodnym profesjonalizmem Roberta Lewandowskiego a patosem Jakuba Błaszczykowskiego. Robił na mnie wrażenie kogoś, kto potrafi jednocześnie być maszyną jak Lewandowski i wulkanem emocji jak Błaszczykowski, ale przy tym nie przesadzać w żadną ze stron. Gdybym miał wskazać piłkarza, z którym chętnie poszedłbym na piwo, Piszczek na pewno byłby jednym z pierwszych wyborów. Nie dziwię się, że dogadują się z nim absolutnie wszyscy trenerzy, którzy pracowali w Dortmundzie. Juergen Klopp zawsze to o nim z całej trójki mówił najcieplej. Thomas Tuchel, który o mało którym piłkarzu mówił ciepło, o Piszczku powiedział, że go kocha. Asystent Petera Bosza zdradzał, że jego szef przyczyn niepowodzenia w Dortmundzie upatrywał w kontuzji Piszczka. Peter Stoeger z utęsknieniem wypatrywał jego powrotu do zdrowia. A Lucien Favre także wystawia go zawsze. Pięciu kompletnie różnych trenerów, chcących grać zupełnie inną piłkę. Łączy ich właściwie tylko to, że każdy widział w drużynie miejsce dla Piszczka.
WETERAN NA UNIWERSYTECIE
Jego kariera w Dortmundzie nie jest oczywista. Jest wyjątkowa. Gra w klubie, który od lat jest czołowym uniwersytetem dla młodzieży z całej Europy. Zawodników, którzy zbliżają się do trzydziestki, raczej nie zatrudniają tam chętnie. Wyjątek zrobili zeszłego lata dla Matsa Hummelsa, ale i on jest od Piszczka o trzy lata młodszy. Rówieśników Polaka praktycznie już w drużynie nie ma. Ci, którym wiekowo najbliżej do niego – dwa lata młodszy Marwin Hitz, rezerwowy bramkarz i trzy lata młodszy Marcel Schmelzer – odgrywają w drużynie tylko marginalną rolę. Z kadry, która w 2011 roku sensacyjnie sięgnęła po mistrzostwo Niemiec, zostali już oprócz Piszczka jedynie Schmelzer, Hummels i Mario Goetze. Tyle że tylko Hummels ma jeszcze pewne miejsce w składzie. Piszczek nie wyglądał na czołowego piłkarza tamtej drużyny. Jeśli jednak spojrzeć na nią po dziewięciu latach, na poziomie równym lub wyższym od niego grają jeszcze tylko Hummels i Robert Lewandowski. Każdy Sahin, Kagawa, Barrios, Grosskreutz, Bender czy Subotić nie wytrzymał tylu lat gry na najwyższym poziomie. Piszczek wytrzymał.
BÓL WIELKIEJ PIŁKI
Hummels od zawsze wyglądał na gigantyczny talent, Lewandowski od pewnego momentu zaczął zmierzać na światowy poziom. Piszczek raczej się na niego wdrapywał, niż wlatywał. Najładniej widać to w ostatnich latach, gdy przestał już być po prostu dynamicznym i wytrzymałym prawym obrońcą, biegającym od linii do linii i płasko dośrodkowującym w pole karne. Wtedy wszystko przychodziło mu jeszcze naturalnie. Gdy się zestarzał, było po nim wyraźnie widać, z jakim wysiłkiem wiąże się gra na najwyższym poziomie. Piszczek nadal nadążał za 19-letnimi ponaddźwiękowymi skrzydłowymi z Francji, ale nie dało się już ukryć, że po tych sprintach odczuwa później fizyczny ból. Że pot z niego leci jak ze schyłkowego Zidane'a. Że pomarszczoną twarz wykrzywia grymas, podczas gdy kilkanaście lat młodszy rywal już znowu biegał jak sarenka. Wielu zawodników w wieku Piszczka tego nie wytrzymuje, przestaje nadążać, zaczyna popełniać błąd za błędem. Piszczek wytrzymywał, ale można sobie było wyobrazić, jak ciężko wstaje mu się z łóżka dzień po meczu.

Wizualizując sobie ostatni sezon Piszczka w Dortmundzie, podejrzewałem, że będzie odgrywał taką rolę, jak Dede, czy Sebastian Kehl w końcówkach karier. Nie będzie już podstawowym zawodnikiem na swojej pozycji, ale wciąż będzie w stanie podpowiedzieć coś temu podstawowemu. Trener wpuści go na ostatnie kilka minut przy nikłym prowadzeniu, gdy będzie widać, że drużyna psychicznie się rozsypuje, by wniósł do niej trochę spokoju. Do grania w podstawowym składzie tydzień w tydzień już się nie będzie nadawał, bo przestanie nadążać i zacznie popełniać więcej błędów, niż bywało w przeszłości. Jesienią byłem przekonany, że właśnie oglądam ten sezon.
KIEPSKI POCZĄTEK
Przegrać rywalizację z Achrafem Hakimim to nie wstyd. Marokańczyk to jeden z największych na świecie talentów na tej pozycji. Jak mówił niedawno Tomasz Ćwiąkała w naszej godzinnej rozmowie przed wznowieniem Bundesligi, w przyszłym sezonie pewnie będzie grał w podstawowym składzie Realu Madryt. W pierwszym roku w Dortmundzie był jeszcze trochę jeźdźcem bez głowy, więc Favre mimo wszystko częściej wystawiał Piszczka. 21-latek rozwija się jednak znakomicie. Jest piekielnie szybki, świetny w ofensywie, robi się coraz bardziej odpowiedzialny. Widać, że to kandydat na wielkiego piłkarza. W pierwszych miesiącach tego sezonu coraz jaśniejsze stawało się, że Borussia traci, gdy Favre wystawiał Piszczka jego kosztem. Polak nie miał już tej samej szybkości i ciągu na bramkę, a przy tym coraz częściej nie nadążał za rywalami. Trener korzystał z uniwersalności Hakimiego i czasem wystawiał go na lewej obronie albo na prawym skrzydle, ale było wiadomo, że docelowo to nie jest dobre rozwiązanie i w końcu będzie musiał wybrać między Piszczkiem a jego trzynaście lat młodszym konkurentem. Wybór mógł być tylko jeden. Niekorzystny dla Polaka. W tamtym czasie z niemieckich mediów dochodziły sygnały, że Borussia nie zaproponuje doświadczonemu prawemu obrońcy nowemu kontraktu.
NOWE MIEJSCE
O tym, że Favre uratował Piszczkowi karierę, przesuwając go w Hercie Berlin z ataku, a później ze skrzydła na prawą obronę, napisano już setki zdań. Nie wiadomo, czy prawdziwych. Może dostrzegłby to także inny trener i Piszczek doszedłby tam, gdzie jest. A może gdyby nie został prawym obrońcą, po spadku Herthy nie dostałby oferty z Dortmundu, trafiłby do 2. Bundesligi, a stamtąd z powrotem do ekstraklasy z łatką skrzydłowego bez liczb? Tego się nie dowiemy. Mam jednak wrażenie, że w grudniu Favre drugi raz znacząco wpłynął na karierę Piszczka. I na pewno ją przedłużył. Zamiast wybierać między Hakimim a Piszczkiem albo próbować szukać Marokańczykowi nowego miejsca na boisku, znalazł je Piszczkowi. U Tuchela Polak wprawdzie grywał już jako pół-prawy środkowy obrońca, ale były to tylko epizody. U obecnego trenera Borussii wygląda to na rozwiązanie docelowe. Od momentu, gdy Dortmund przeszedł na trójkę stoperów, zaczął znacznie bardziej regularnie punktować i piąć się w tabeli. Hakimi dostał sto metrów wolnej przestrzeni do biegania, co doskonale mu pasuje. A Piszczek już nie musiał udawać młodego zająca. Mógł się skupić na pomaganiu Hummelsowi w stabilizowaniu obrony. Jego doświadczenie, spokój, inteligencja, zrozumienie taktyki stały się pod koniec kariery cechami ważniejszymi niż dynamika i wytrzymałość, które cechowały go przez dekadę. Tyle, że aby je wykorzystać, trzeba było przesunąć go bliżej bramki.

NOWY KONTRAKT W DRODZE
Piszczek nie stał się na środku obrony idealny ani bezbłędny, co pokazał choćby rewanżowy mecz z Paris Saint-Germain, ale stał się na tyle potrzebny drużynie, że w ostatnich tygodniach z mediów zaczęły już płynąć komunikaty o rychłym przedłużeniu przez niego kontraktu. Ostatnią potencjalną przeszkodą mógł być zimowy transfer Emrego Cana, którego wielu ekspertów widziało jako kandydata do gry właśnie na pozycji Piszczka. Favre ustawił go jednak obok Axela Witsela, dodatkowo stabilizując środek pomocy. Piszczkowi nie miał już kto zabrać miejsca w składzie. Zwłaszcza że na Manuelu Akanjim i Leonardzie Balerdim, ściąganymi z łatką wielkich talentów, zaczynają już w klubie stawiać krzyżyk, a jeśli ktoś jest słabym punktem obrony, to raczej nie Piszczek, lecz 20-letni Dan-Axel Zagadou.
Wszystko wskazuje więc na to, że dopóki Favre będzie trenerem Borussii i dopóki będzie grał trójką stoperów, Piszczek może być nie tylko spokojny o miejsce w kadrze drużyny, ale wręcz w podstawowym składzie. Powrót na prawą obronę, zwłaszcza w futbolu, w którym bocznym obrońcom daje się coraz więcej zadań ofensywnych, nie odbierając żadnych defensywnych, mógłby już być trudny. Favre ma wiele wad, z których kibice Dortmundu doskonale zdają sobie sprawę, ale ma jedną niepodważalną zaletę. Potrafi sprawiać, że piłkarze stają się u niego lepsi. Nawet ci o uznanej marce. Kilkanaście lat temu wyznaczył Piszczkowi drogę, którą ma podążać, by wejść na szczyt, a kilka miesięcy temu pokazał ścieżkę, która pozwoli mu się utrzymać na topie jeszcze choć trochę dłużej.
