Z NOGĄ W GŁOWIE. Najlepszy piłkarz Borussii w tym sezonie nie nazywa się Haaland

Zobacz również:Piłkarz z własną podobizną na plecach. Leroy Sane — nowa ekstrawagancja Bayernu
Borussia Dortmund
Alexandre Simoes/Borussia Dortmund via Getty Images

Statystykami łączy trzech zawodników. Kreuje jak ofensywny pomocnik. Przerywa jak defensywny. A drybluje i biega jak skrzydłowy. Do tego ma mentalność człowieka, który co tydzień rozgrywa półfinał Ligi Mistrzów z Realem Madryt. I nigdy nie łapie kontuzji. Jude Bellingham coraz bardziej wygląda jak piłkarz przyszłości.

Ilekroć go widzę, patrzę na niego z mieszaniną podziwu i niechęci. Intuicyjnie nie lubię wielu jego zachowań. Nie podoba mi się machanie rękami po prawie każdej decyzji arbitrów. Nie lubię tego, że po każdym gwizdku ma coś do powiedzenia. Nie uważałem za trafne, że po ostatnim “Der Klassikerze” wyciągał przed kamerami korupcyjną przeszłość sędziego Feliksa Zwayera, niejako sugerując, że tym razem też mógł gwizdać nieczysto. No i nie widziałem w nim lidera, gdy beształ Nico Schulza, rzucając przekleństwami, gdy ten niecelnie zagrał piłkę w meczu z Glasgow Rangers. Nie jest to piłkarz, którego podobiznę powiesiłbym sobie nad łóżkiem. Mając tę antypatię uświadomioną, tym bardziej jestem pełen podziwu dla umiejętności piłkarskich osiemnastolatka. I tym bardziej się dziwie, jak w wieku 18 lat można być na takim poziomie.

Kiedy dwa lata temu przygotowywałem tekst o bardzo dobrze zapowiadającym się polskim roczniku 2003, w którym wielu fachowców widzi naszą nadzieję na przyszłość (urodzili się wtedy m.in. Kacper Kozłowski, Aleksander Buksa czy Mariusz Fornalczyk), przez jednego z nich zostałem delikatnie sprowadzony na ziemię. Przyznał wprawdzie, że zapowiada się to na bardzo udany rocznik, ale “jak na nasze warunki”. Talenty światowej klasy są gdzie indziej. I jako pierwszy przykład z brzegu podał mi Jude’a Bellinghama, który grał wtedy w Birmingham (41 meczów w sezonie Championship!). Kiedy więc zrobiło się głośniej o jego transferze do Dortmundu czyniącym go najdroższym 17-latkiem w dziejach oraz o zastrzeżeniu jego numeru w klubie, którego jest wychowankiem, wiedziałem, że trzeba patrzeć czujniejszym okiem.

W Borussii przewidywano dla niego drogę Jadona Sancho. Miał przez pół roku otrzaskać się z seniorami, bez większej presji poznać Bundesligę, w razie potrzeby zebrać minuty w juniorach czy w rezerwach, a dopiero z czasem wystrzelić. U skrzydłowego grającego dziś w Manchesterze United taka ścieżka zadziałała świetnie. Przychodził jako junior, a po półrocznej adaptacji został gwiazdą Bundesligi. Z Bellinghamem było jednak inaczej. Wystarczył jednak jeden okres przygotowawczy, by Lucien Favre, znany specjalista od szlifowania młodych talentów, uznał, że to jeden z najlepszych pomocników, jakich ma w kadrze. Wystawił go w podstawowym składzie w pierwszym meczu sezonu w Pucharze Niemiec. Wystawił w pierwszej kolejce Bundesligi. Wystawił na inaugurację Ligi Mistrzów. Zero aklimatyzacji w nowym kraju i klubie. Zero przystosowywania się do obciążeń czy tempa. Zero występów w juniorach i rezerwach. Od początku walka o miejsce w pierwszym składzie czołowego niemieckiego klubu. W debiutanckim sezonie rozegrał na wszystkich frontach 46 meczów.

BEZ UKŁONÓW

To, że w wieku 17 lat tak szybko wpasował się do mocnego zespołu, już było imponujące. Ale to, że rok później został jednym z jego najważniejszych piłkarzy, już wręcz przeraża. Pokazuje, jak kompleksowo przygotowane do kariery są dzisiejsze młode gwiazdy. To świadomi i ukierunkowani na cel profesjonaliści. Poważnie podchodzący do sprawy i biorący na siebie odpowiedzialność, zamiast chować się za plecami starszych.

Besztanie Schulza nie było dojrzałe, bo korzystniej dla drużyny byłoby go jednak podbudować. Ale było dowodem absolutnego braku kompleksów. Bo lata temu, jak źle Schulz by nie grał, to on beształby Bellinghama, nie odwrotnie. Bellingham i jemu podobni wkraczają jednak do świata futbolu bez potrzeby kłaniania się komukolwiek. Zwłaszcza jeśli grają od niego lepiej

TRZECH W JEDNYM

Najbardziej imponuje jednak, że angielski środkowy pomocnik już dziś ma na tak wysokim poziomie tak wiele aspektów gry. Wygląda jak piłkarz przyszłości, który potrafi wszystko i nie ma żadnych ewidentnie słabszych stron. Ma na koncie w lidze siedem asyst i udział w osiemnastu akcjach bramkowych, co plasuje go w obu klasyfikacjach w czołówce ligi, zdradzając kreatywność i umiejętność obsłużenia partnerów. Ale jest też w czołowej dziesiątce bloków, zakładanych pressingów i łapanych żółtych kartek, co pokazuje, że nieobca jest mu gra bez piłki i angażowanie się w brudną robotę. Przedryblował już w tym sezonie 52. zawodników, tylu, ilu Leroy Sane i jest najczęściej faulowanym graczem ligi. Przy tym należy do czołowej trójki pod względem liczby intensywnych biegów, przegrywając jedynie z dwoma wahadłowymi oraz do najlepszej piątki, jeśli chodzi o wykonywane sprinty. A to wszystko statystyki jak skrzydłowego, którym przecież nie jest.

BAYERNOWA MENTALNOŚĆ

Jakby tego było mało, ma fantastyczną, Bayernową mentalność. Widać po nim, że każdy mecz traktuje jak półfinał Ligi Mistrzów z Realem Madryt. A gdy się nie uda, nie znika w szatni, tylko odważnie staje przed kamerami, tłumacząc się za cały zespół. Tego typu piłkarzy nazywa się w Niemczech “Kampfschwein”. “Świnia bojowa”. Tyle że tym urokliwym zwrotem obdarzano zwykle graczy, którzy wybieganiem i mentalnością przykrywali braki piłkarskie. Bellingham tylko uzupełnia nimi umiejętności. Do tego praktycznie nie łapie kontuzji. W seniorskim futbolu rozegrał już blisko 150 meczów. W tym sezonie ma na liczniku prawie 3500 minut, najwięcej spośród graczy z pola w drużynie Borussii. W trzebionym urazami zespole opuścił w tym sezonie jeden mecz z powodów zdrowotnych. Trudno znaleźć aspekt, do którego można by się przyczepić.

PROBLEMY LIDERÓW

Niepowodzenia Dortmundu tłumaczy się czasem niestabilnością formy tamtejszej młodzieży i jej skłonnością do szaleństwa. Ale to bardzo rzadko prawda. Bellingham jest synem policjanta i dobrze to po nim widać. Nie wykazuje skłonności do szaleństwa. Młodzież Borussii zwykle jest gotowa na podbój świata. Większym problemem jest doświadczony kręgosłup, który teoretycznie ma ją podtrzymywać, a w praktyce często niweczy jej wysiłek. Dortmund to miejsce, w którym światowej klasy talenty spotykają się z przebrzmiałymi gwiazdami albo zawodnikami odrzuconymi przez ścisłą śmietankę. Im szybciej młodzież się rozwija, im jest lepsza, tym bardziej widzi, że od Emrego Cana czy Nico Schulza wiele się już nie nauczy. Następuje zaburzenie naturalnej hierarchii. Przykładowi Can czy Axel Witsel są bardziej oczywistymi kandydatami na liderów drużyny. Ale w momencie, gdy stają się dla drużyny mniej przydatni niż 18-latek, którego teoretycznie mają prowadzić, ich autorytet się chwieje. Młodzi widzą, że ich miejsce jest wśród graczy lepszych od Schulza. Niekoniecznie powinien to okazywać w trakcie meczu, ale co do meritum, Bellingham miał rację.

SIANIE MENTALNOŚCI

W Dortmundzie mówi się w ostatnich miesiącach tylko o Erlingu Haalandzie i o tym, kiedy odejdzie. Norweg kradnie show. I choć jest oczywiste, że bez niego Borussia bardzo wiele straci, nie straci najważniejszego w tej chwili piłkarza. Bellingham spędził na boisku o półtora tysiąca minut więcej i odciskał wielkie piętno na większości meczów. Jego zaplanowana w detalach kariera zakłada, że tego lata nie odejdzie z Dortmundu. A to zwiastuje na przyszły sezon kolejną sagę transferową dla Borussii. Najwięksi tego świata nie pozwolą takiemu zawodnikowi zbyt długo grać w Dortmundzie.

To największa różnica między Bayernem a Borussią. Monachijczycy, znalazłszy w Joshui Kimmichu młodego piłkarza niemal kompletnego, o znakomitej mentalności, mogli się z nim związać na wiele lat. W Dortmundzie wiedzą, że im ktoś jest lepszy, tym szybciej wyfrunie. By być gotowym na kolejny krok, Jude Bellingham powinien w Dortmundzie popracować jeszcze nad tylko jednym: spróbować roztaczać swoją mentalność także na resztę drużyny. Anglik często ratuje zespołowi skórę, ale jeszcze nie potrafi sprawiać, że jego towarzysze zaczynają grać lepiej. A jeśli Borussia ma zrobić w Monachium coś więcej, niż po raz kolejny dać się wykopać poza stadion, takich mentalnych Bellinghamów przydałoby się jeszcze co najmniej kilku.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.