Thomas Tuchel nie pytał Pepa Guardioli, jak poradziłby sobie, gdyby miał takie warunki, jakie on miał w FSV Mainz. Pytał, co on powinien zrobić, gdyby to jemu przyszło kiedyś poprowadzić Bayern. I po latach widać, że nikt pełniej nie wykorzystał pobytu Guardioli w Niemczech niż właśnie wpatrzony w niego uczeń, z którym o taktyce dyskutowali przy użyciu solniczek i pieprzniczek.
Gdybym mógł wybrać jedno miejsce z przeszłości, w którym chciałbym się znaleźć, przeniósłbym się do monachijskiego baru Schumanna pod koniec 2014 roku, by móc być świadkiem wielogodzinnej rozmowy Pepa Guardioli z Thomasem Tuchelem. Skoro – jak podkreślali ostatnio w “The Athletic” – Michael Reschke i Peter Herrmann, dwaj znakomici fachowcy, pracujący od lat w branży piłkarskiej na najwyższym poziomie po wysłuchaniu dyskusji tych dwóch mieli wątpliwości, czy sami w ogóle coś wiedzą o piłce, musiało to być coś otwierającego oczy. Dwóch wybitnych trenerów opowiadających przy użyciu solniczek i pieprzniczek, jak najlepiej atakować przeciwko Borussii Moenchengladbach i odtwarzający ruchy graczy Barcelony sprzed lat, to musiało być ciekawsze widowisko niż najlepszy mecz. Nie ma na to oczywiście żadnych dowodów i nie da się tego w żaden sposób zmierzyć, ale mam silne przeświadczenie, że Tuchel znalazł się na poziomie finału Ligi Mistrzów bardziej dzięki odbywaniu mnóstwa takich rozmów niż dzięki starannemu wykształceniu, które odebrał na kursie trenerskim.
BYCIE NA BIEŻĄCO
W bardzo odległym kręgu znajomych mam trenera cieszącego się od lat uznaną marką na III-IV-ligowym polskim rynku. Podczas jednej z imprez rodzinnych, gdy rozmowa zeszła na temat Ligi Mistrzów, niemal z poczuciem wyższości stwierdził, że jej nie ogląda. Nieoglądanie jakiegoś dobrego meczu przez kogoś z branży piłkarskiej nie musi oczywiście być dowodem wypalenia czy zblazowania. Meczów jest dziś tyle, że siłą rzeczy nie da się oglądać wszystkich. Trzeba wybierać i coś odpuszczać. Zwłaszcza że przecież trener III-ligowy może mieć poczucie, że Liga Mistrzów to inna dyscyplina sportu. I że z jego perspektywy większy sens miałoby wybranie się w środowe popołudnie na mecz okręgowego Pucharu Polski, w którym można zobaczyć najbliższego rywala albo przejście się na lokalne boisko w okręgówce, by sprawdzić, czy nie ma tam jakiegoś nastolatka, który mógłby się przydać w kolejnym sezonie.
PRODUKT INSPIRACJI
To wszystko prawda. Ale ostatecznie łatwiej by mi przyszło zrozumienie wyznania o braku zainteresowania ekstraklasą. Ani to III-ligowemu trenerowi przydatne w codziennej pracy, ani specjalnie inspirujące. Bycie na bieżąco z Ligą Mistrzów daje jednak poczucie bycia na czasie z tym, co ważnego dzieje się w dziedzinie, którą się zajmuje. Jeśli ktoś wymyśli coś nowego, rewolucyjnego, będzie to można zobaczyć właśnie w Lidze Mistrzów. Gdy czytałem od lat wszystkie możliwe książki i teksty, które ukazały się o Thomasie Tuchelu, doszedłem do wniosku, że trener Chelsea to właśnie produkt takiego myślenia: na początku IV-ligowy fachowiec, który zawsze był na bieżąco z Ligą Mistrzów, a potem próbował wdrażać to, co zobaczył, u siebie w IV lidze. I dzięki temu po latach sam znalazł się na poziomie Ligi Mistrzów.
KOLACJA PRZY EUROGOLACH
W biografii Tuchela autorstwa Daniela Meurena jest fragment o czasach, gdy młody Tuchel grał w III-ligowym SSV Ulm. Wraz z kilkoma kolegami z drużyny wypracowali rytuał. Co poniedziałek spotykali się w ciasnym mieszkaniu Tuchela w centrum Ulm. Gospodarz przygotowywał spaghetti bolognese albo zupę warzywną a czasem — jak wspominał jeden z uczestników spotkań - “Thomas jeszcze wtedy dawał się namówić na zjedzenie pizzy”. Później wspólnie siadali i oglądali na Eurosporcie program “Eurogole”. Już wtedy ze szczególną uwagą przyglądali się Barcelonie Cruyffa. Gdy lata później będzie trenerem Borussii Dortmund, Tuchel spotka się z legendarnym Holendrem podczas konferencji w Berlinie. Cruyff pocieszy go po porażce 1:5 z Bayernem słowami: “przeciwko Pepowi to może się zdarzyć”.
NIEMIECKI SAMOUK
Niemcy dorobili się w ostatnich dwudziestu latach bardzo wydajnej szkoły trenerów, produkującej fachowca za fachowcem. Powstała też sieć wzajemnych powiązań, w których jeden uczy drugiego, a przy tym inspiruje trzeciego. Tuchel też jest jej częścią. Przecież karierę trenerską zawdzięcza w dużej mierze Ralfowi Rangnickowi, a z kolei sam stał się kluczowy dla rozwoju Juliana Nagelsmanna. Jednak najbardziej spośród wszystkich znanych niemieckich trenerów Tuchel wygląda na samouka, który mniej kopiował od tych, których znał osobiście, a więcej czerpał od tego, którego podziwiał na odległość. W co drugim tekście o Tuchelu jest jakaś wzmianka o Guardioli. Szczególnie w czasach Moguncji, gdy trener Barcelony był jeszcze lata świetlne od niego, Niemiec chętnie odwoływał się do Hiszpana. Gdy odmawiał udzielania indywidualnych wywiadów, podkreślał, że Guardiola też komunikuje się ze światem wyłącznie przez konferencje prasowe. W ich trakcie pouczał dziennikarzy, że nawet Guardiola, chcąc nieustannie wygrywać, nie skupia się tylko na swojej drużynie, lecz bierze pod uwagę także to, co robi rywal. W początkach kariery kolekcjonował wszystkie krążące po sieci fragmenty treningów Guardioli. Przeczytał też wszystkie jego biografie. Zachwycał się jego odwagą dobrowolnego wyłączenia się z trenerskiego rynku i zrobienia sobie rocznej przerwy. A po odejściu z Moguncji sam zdecydował się na to samo.
WZÓR Z DYSTANSU
Jest na świecie wielu trenerów podziwiających Guardiolę, wielu, którzy się nim inspirowali, ale wśród tych najlepszych większość miała z nim jednak jakiś kontakt. Albo grała w drużynie Cruyffa, albo spędzała długie wieczory z którymś z jego asystentów, albo przynajmniej wywodzi się ze szkoły holenderskiej lub hiszpańskiej i wyrastała, chłonąc te same ideały, co Guardiola. Tuchel to ktoś z zupełnie innej kultury, wychowany w kraju, który na kompletnie inne aspekty zwracał uwagę, niemający z Guardiolą żadnych punktów wspólnych, oprócz tego, że uważnie go obserwował i starał się wdrażać to, o czym usłyszał i przeczytał od wielkiego mistrza. Prowadząc FSV Mainz, mógł mieć poczucie, że Barcelona to zupełnie inny świat. On jednak wnikliwie studiował grę drużyny Guardioli, by na jej przykładzie pokazać zawodnikom, jak się ustawiać w kontrpressingu. Czerpał wzorce z samej góry i próbował implementować je niżej.
MISTRZ I UCZEŃ
Nic dziwnego, że gdy za pośrednictwem Reschkego wreszcie miał okazję osobiście poznać Guardiolę, zaimponował mu tym, jak dobrze znał jego oraz prowadzone przez niego drużyny. Wykształciła się między nimi relacja mentor-uczeń. Żaden nie miał jeszcze wtedy poczucia, że musi przed drugim chować tajemnice. Guardiola był trenerem z samego szczytu. Tuchel już miał okazję się z nim mierzyć, ale tylko jako trener FSV Mainz. Wciąż był kilka półek niżej. A jednak gdy kilka miesięcy po tych godzinach spędzonych na dyskusjach z Pepem, objął Borussię Dortmund, jej zawodnicy szybko zorientowali się, że ich trener uczył ich gry pozycyjnej zaczerpniętej od Guardioli.
RADYKALNA PRZEMIANA
Tuchel jako trener przeszedł kompletną przemianę. O ile w czasach Moguncji dał się poznać jako fachowiec znakomicie grający pressingiem, kontrujący i ustawiający się pod rywala, o tyle od czasów Dortmundu stał się niemieckim odpowiednikiem Guardioli, stawiającym na grę pozycyjną, odpowiednie poruszanie się na boisku i jakość podań. W pierwszym sezonie w Borussii, a zarazem ostatnim Guardioli w Bayernie, zaczęli już rywalizować na zbliżonym poziomie. Borussia zmusiła Bayern w Bundeslidze do większego wysiłku niż ktokolwiek w poprzednich latach pracy Guardioli w Niemczech. Nie dziwi, że gdy Pep przeprowadzał się na Wyspy, sugerował w Monachium, by to Tuchela sprowadzić na jego miejsce. Wyraźnie widział w nim kogoś, kto nie zepsuje jego dzieła, a być może będzie w stanie je nawet rozwinąć.
SYMBOLICZNY FINAŁ
Dla Tuchela to już drugi z rzędu finał Ligi Mistrzów, ale dopiero tegoroczny będzie miał wymiar symboliczny: siedem lat po tym, jak przesuwali po stole solniczki w relacji mistrz-uczeń, teraz na oczach całego świata będą przesuwać po boisku zawodników jako równorzędni rywale. O ile w przypadku Guardioli jest pokusa, by twierdzić, że był predestynowany do wielkich rzeczy jako ulubiony uczeń Cruyffa, przesiąknięty La Masią, duszą jednego z największych klubów świata i pracujący od zawsze tylko z najsilniejszymi drużynami, o tyle Tuchel powinien być inspiracją dla każdego IV-ligowego trenera na świecie. Bo na początku nie miał nic, co wskazywałoby, że dojdzie tak daleko, oprócz głodu wiedzy, który nie ograniczał się tylko do przygotowania do najbliższego meczu i nie skończył się w momencie otrzymania licencji trenerskiej.
WYKORZYSTANA OBECNOŚĆ
Słyszałem kilkakrotnie polskich trenerów, którzy z przekąsem pytali, co Guardiola zrobiłby z takimi pieniędzmi na transfery, jakie oni mają do dyspozycji i jaki trening przeprowadziłby na boisku, na którym oni trenują. W Niemczech też oczywiście były głosy, że Guardiola nie osiągnął nic większego niż Heynckes, że nie szanuje legend, że przyszedł Niemców nauczać futbolu. Tuchel nie pytał, co Guardiola zrobiłby, gdyby prowadził FSV Mainz, tylko pytał Guardiolę, co powinien zrobić, gdyby to on kiedyś prowadził Bayern. Po latach mam wrażenie, że nikt nie wykorzystał obecności w Niemczech Pepa Guardioli lepiej niż Thomas Tuchel. Umiejętnie słuchając, stworzył się na jego podobieństwo.