Bramkarz Augsburga polaryzuje do tego stopnia, że w dyskusjach o nim często całkowicie umyka meritum. Zależnie od sympatii, robi się z niego lepszego lub gorszego niż jest. No, właśnie. A jaki jest?
Miniona przerwa na mecze reprezentacji znów przyniosła w Polsce burzę wokół Rafała Gikiewicza. Radosław Kałużny ostro zaatakował go na łamach “Przeglądu Sportowego” za ciągłe wpraszanie się do kadry. W tym samym wydaniu dziennik nazwał go jednak “najlepszym bramkarzem Bundesligi” i użył sformułowania, że Polak przerasta ligę, co w przypadku występów w tych samych rozgrywkach, w których grają choćby Manuel Neuer, Kevin Trapp czy Yann Sommer byłoby jednak nie lada wyczynem. Tydzień wcześniej Niemcy też dyskutowali o Gikiewiczu. Zastanawiali się, ile emocji wolno pokazać zawodowemu piłkarzowi, po tym, jak bramkarz, obroniwszy rzut karny w ostatniej minucie meczu z Werderem, prowokował bremeńskie trybuny. Jak zwykle w przypadku tego zawodnika, tak w kraju, jak i za granicą, rozmowa bardziej dotyczy tego, jaką Gikiewicz jest postacią, a nie, jakim jest bramkarzem. Kto go lubi, ten ma tendencję do robienia z niego lepszego bramkarza, niż jest. Kto go nie lubi, ten zupełnie niesłusznie domalowuje mu rogi. Bo Gikiewicz to nie jest zło wcielone. Nie ma jednak wątpliwości, że postać Gikiewicza kompletnie przyćmiewa bramkarza Gikiewicza.
Warto zacząć od tego, czy zawodnik Augsburga to faktycznie najlepszy bramkarz Bundesligi. Patrząc na to, że z siedmiu kolejek tego sezonu, trzy kończył w najlepszej jedenastce “Kickera”, można by uznać, że coś jest na rzeczy. To jednak przyczynek do szerszej dyskusji o tym, jak z reguły ocenia się bramkarzy. Najczęściej przywoływane w ich kontekście statystyki bardzo często tylko zaciemniają obraz i tak naprawdę niewiele mówią o ich dyspozycji. Wiele z podstawowych liczb, które się zwykle przywołuje, zależy bowiem tylko w jakimś stopniu od bramkarza. Statystyka czystych kont jest ważna dla każdego bramkarza, ale największy wpływ na nią ma gra obronna całej drużyny. Procent obronionych strzałów celnych też mówi niewiele, bo strzałem celnym może być zarówno farfocel z 30 metrów, jak i arcytrudne uderzenie z bliska. Dziennikarze “Kickera” (i wszyscy inni) zwykle patrzą przede wszystkim na liczbę trudnych i efektownych interwencji, czyli łatwiej się wybić w drużynie, która funkcjonuje na tyle źle, że bramkarz ma sporo strzałów do obronienia. Ktoś, kto przez większość meczu dyryguje, rozgrywa i wyłapuje dośrodkowania, może być lepszym bramkarzem od tego, który fruwa od słupka do słupka. Ale rzadko się go zauważa.
Gikiewicz z całą pewnością jest bramkarzem zapracowanym. W Augsburgu, jak co sezon, ma bardzo wiele strzałów do obronienia. Średnio 6,42 na mecz. Więcej ma do wyciągnięcia tylko Manuel Riemann z zamykającego tabelę VfL Bochum. Pod względem liczby interwencji Polak jest za Riemannem oraz Sommerem z Borussii Moenchengladbach. A jeśli chodzi o interwencje na refleks, wyprzedza go tylko Peter Gulacsi z Lipska. Gikiewicza w meczach jest wszędzie pełno. Fruwa, lata, odbija. Nie sposób go nie zauważyć. Jest centralną postacią większości meczów Augsburga. Nic dziwnego, że regularnie ląduje w jedenastkach kolejki.
DRUGI W LIDZE
Statystyką, która ma największy sens przy ocenianiu umiejętności zatrzymywania strzałów przez bramkarza, jest bazowanie na golach oczekiwanych. Mając możliwość zmierzyć jakość sytuacji, do których doszedł rywal, można je zestawić z liczbą goli faktycznie puszczonych przez bramkarza. Kto puszcza niewiele bramek, mimo że z goli oczekiwanych wynika, że powinien puszczać wiele, tego można uznać za dobrego bramkarza. Kluczowe jest jednak, by analizować to w długim okresie. Bo w krótkim zawsze są możliwe odchylenia. Gikiewicz w obecnym sezonie statystycznie uchronił zespół przed utratą 4,59 gola. To znakomity wynik jak na siedem kolejek, drugi za Sommerem. Średnio, w co drugim meczu Augsburg unika utraty gola tylko dlatego, że w jego bramce stoi Gikiewicz. A więc może jednak jest najlepszy?
SEZON NA MINUSIE
Niekoniecznie. Bo w poprzednim sezonie w tej samej statystyce Gikiewicz był na minusie o średnio 0,17 gola na mecz. Co oznacza, że nie dość, iż puszczał to, co powinien był puścić, nie dając nic ekstra, to jeszcze raz na sześć kolejek tracił gola, którego można było uniknąć. Do Polski takie opinie nie docierały, ale Tobias Escher, niemiecki dziennikarz taktyczny, mówił kiedyś o Gikiewiczu w programie “Bohndesliga”, że to bramkarz zawsze zdolny do jakiegoś błędu. Na pewne jego niedostatki zwracał też uwagę Sascha, zapraszany gościnnie do różnych mediów autor twitterowego profilu zajmującego się analizą bramkarzy. Przed sezonem napisał o nim tak: “Swoimi paradami na linii znów będzie kluczowy dla pozostania Augsburga w lidze. Ale w poprzednim sezonie często nie podobał mi się, bo zbyt ochoczo dążył do sytuacji sam na sam, co sprawiło, że niepotrzebnie puścił wiele goli. Znów będziemy o nim sporo dyskutować”. Korespondowało to z sygnałami z samego klubu, który wczesną wiosną i początkiem lata zdawał się szukać bramkarza. Według medialnych doniesień interesował się choćby Stefanem Ortegą z Arminii Bielefeld, który ostatecznie trafił do Manchesteru City. Tam jest zmiennikiem Edersona, ale Augsburg musiał go przecież postrzegać jako potencjalny numer jeden. Czy ktoś w klubie kombinował, jak by tu posadzić Polaka na ławce? Kiedy po dobrych występach na początku tego sezonu Gikiewicz przykładał palec do ust, mogło się wydawać, że to uciszanie polskich krytyków. Ale całkiem niewykluczone, że był to przy okazji gest kierowany do kogoś z szefostwa działu sportowego, kto w lecie w niego zwątpił.
ŻYCIE W RÓŻNYCH FAZACH
W pierwszym sezonie Polaka w Augsburgu takich głosów nie było, bo bramkarz ustabilizował tę pozycję, która po odejściu Marwina Hitza do Dortmundu stanowiła w klubie problem i średnio był aż o 0,3 gola na mecz na plusie. To oznaczało, że ratował drużynę przed pewną stratą bramki raz na trzy kolejki. Za to rok wcześniej w Unionie Berlin był o 0,19 gola na minusie, czyli jeszcze gorzej niż przed rokiem w Augsburgu, co być może ułatwiło działaczom ze stolicy decyzję o tym, by nie przedłużać z nim kontraktu. Z kolei w pierwszym sezonie w tym klubie był o 0,19 na plusie. Cztery ostatnie lata regularnego bronienia w Niemczech to dla Gikiewicza dwa sezony z kawałkiem bycia wyraźną wartością dodaną dla zespołu i dwa sezony bycia pod kreską. Co tylko pokazuje, że w życiu bramkarza są różne fazy. I to, że aktualnie znajduje się w dobrej, powinno zostać docenione, ale nie rozdmuchane.
KARIERA NA ZERO
Gdyby porównać Gikiewicza do innych bramkarzy grających przez wiele lat w Niemczech w skali całych ich karier, okazałoby się, że Polak statystycznie wychodzi dokładnie na zero. Puszcza tyle goli, ile puściłby z tych sytuacji doskonale przeciętny bramkarz. Kilku innych golkiperów Bundesligi jest długofalowo na plusie. Sommer o 0,10 gola na mecz, Koen Casteels z Wolfsburga 0,07, Lukas Hradecky z Bayeru Leverkusen o 0,01. Ale już Manuel Neuer jest na minimalnym minusie (0,01), a Kevin Trapp nawet –0,07. Czy to więc oznacza, że Gikiewicz wprawdzie nie jest najlepszym bramkarzem Bundesligi, ale za to jest lepszy od Neuera? Nie, bo mowa tylko o jednej z dziedzin gry bramkarza. Ważnej, bo bronienie strzałów to jego podstawowe zadanie. Ale nie jedyne. Polscy zawodnicy często używają sformułowania, że “na treningach nie czuli się od kogoś słabsi”. Wojciech Szczęsny, pytany kiedyś o rywalizację z Łukaszem Fabiańskim, mówił z kolei, że różnica poziomu między bramkarzem grającym w West Hamie a grającym w Juventusie, często jest mikroskopijna i dostrzegana jedynie przez specjalistów. To najdrobniejsze detale decydują o tym, kto gra w Augsburgu, a kto w Bayernie.
BRAKUJĄCE DETALE
Jeśli spojrzeć na kilka innych statystyk Gikiewicza, okaże się, które elementy mogą sprawiać, że mimo dobrego zatrzymywania strzałów, od lat gra w klubach walczących o utrzymanie w Bundeslidze.
Średnia dokładność długich podań to u Gikiewicza 42,2%, u Casteelsa 45,2, a u Neuera już 57,6%, co należy już uznać za bardzo znaczącą różnicę. Neuer wykonuje średnio 1,39 interwencji poza polem karnym na mecz, Hradecky 0,9, a Gikiewicz 0,81. Polak jest powyżej europejskiej przeciętnej, jeśli chodzi o bronienie rzutów karnych, ale zatrzymuje tylko 1,5% dośrodkowań, podczas gdy ligowa średnia to 6,5%, a Oliver Baumann z Hoffenheim przechwytuje prawie 17% z nich.
We wszystkim, co dotyczy gry na linii, Gikiewicz wypada bardzo dobrze. Pozwala to wejść na poziom Augsburga, ale dotąd nie wyżej.
Z ARMINII DO CITY
Ciekawy jest przypadek Ortegi, który ostatecznie zamiast do Augsburga, trafił do ekipy Pepa Guardioli. Jeśli popatrzy się na to, na co tradycyjnie zwraca się uwagę u bramkarzy, wyjdzie, że Niemiec i Polak to bardzo porównywalni bramkarze. Odsetkiem czystych kont się nie różnią, Ortega w skali kariery lepiej wypada w obronie strzałów (+0,13 na 90 minut), ale Gikiewicz lepiej zatrzymuje rzuty karne. A jednak nigdy nie był tematem dla Manchesteru City. Bo Ortega ponadprzeciętnie grał nogami. Skutecznością długich podań ogrywał Polaka o sześć punktów procentowych. Wykonywał średnio 1,03 interwencji poza polem karnym. Podawał celniej na krótkich, średnich i długich dystansach. A Polaka bił na głowę liczbą bezpośrednich podań w pole karne. Manchester City, chcąc ściągnąć rezerwowego bramkarza, znalazł więc w nim kogoś, kto idealnie pasował do stylu gry drużyny. Nie patrzył na to, kto najlepiej broni strzały i ile ma czystych kont, bo zakładał, że na tym poziomie każdy już potrafi grać na linii. Wyróżnić się można innymi elementami. Tym, że ma się dobry refleks, łatwiej wskoczyć do jedenastki kolejki, niż do jedenastki silnego klubu, gdzie kryteria rekrutacji są bardziej złożone.
ZACHOWAĆ PROPORCJE
Dlatego warto w rozmowach o tym bramkarzu zachować odpowiednie proporcje. Nie jest przereklamowany, jak sugerują niektórzy, bo naprawdę wyróżnia się obecnie w skali silnej ligi, ma bardzo dobry moment i potrafi rozgrywać naprawdę efektowne mecze. Nie jest jednak, jak chcą widzieć inni, gwiazdą ligi, jej najlepszym bramkarzem i kimś, kto lada moment zmieni klub na walczący o europejskie puchary. Ponad sto występów w Bundeslidze jest już na tyle dużym osiągnięciem dla kogoś, kto w wieku 27 lat wyjeżdżał z rezerw Śląska Wrocław, że nie trzeba go dodatkowo pompować.
Komentarze 0