Popyt na bilety był właściwie jak zawsze. Do Warszawy na mecz z Wyspami Owczymi znów przyjadą kibice z całej Polski. A jednak w powietrzu czuć, że coś pękło. Od lat wokół kadry nie było tak negatywnej atmosfery. Wkurzeniu zaczyna towarzyszyć zniechęcenie.
No bo wkurzać to się można na piłkę nożną. Na słynną porażkę z Senegalem, o której nawijał Taco Hemingway; rozpaczliwą obronę z Argentyną, która okazując litość, dała nam miejsce w fazie pucharowej ostatniego mundialu; na brak charakteru z Mołdawią – ekipą, zajmującą 171. miejsce w rankingu FIFA, która potrafiła wygrać z Polską, przegrywając do przerwy 0:2. Nie chodzi więc o zdenerwowanie, a raczej o to, że już nawet nie ma o co się wkurwiać. Zostaje tylko bezsilność.
Czy ktoś pamięta o meczach?
Ktoś pamięta, że ta reprezentacja ma grać jakieś mecze? Ja zapomniałem – śmiał się na Twitterze/X dziennikarz Goal.pl Leszek Milewski. I to chyba najlepszy komentarz do ostatnich wydarzeń. Nawet jeśli ktoś interesuje się losami polskich piłkarzy, to przez ostatnie dni oglądał wywiad z Robertem Lewandowskim, śledził rzekomą kontuzję Łukasza Skorupskiego i czytał kolejne wersje wydarzeń afery premiowej. Raczej nie myślał o spotkaniu z Wyspami Owczymi.
Czy Polacy przestali kochać reprezentację? Taka teza byłaby na wyrost, bo bilety znowu rozchodziły się świetnie, a przed telewizorami zasiądzie cała rzesza kibiców. Jednak coraz trudniej uwierzyć, że nowe pokolenie będzie traktowało tę kadrę tak, jak starsze. Ktoś może teraz powiedzieć, że w przeszłości reprezentacyjne skandale osiągały jeszcze większą skalę, jednak w międzyczasie Polska przeszła kulturową rewolucję. Obecnie – przynajmniej w dużych miastach – potrzeba wspierania drużyny narodowej maleje, a gdy dodatkowo wokół drużyny ma miejsce tyle absurdalnych, negatywnych zjawisk – może w przyszłości do reszty zgasnąć.
Kadra z poprzedniej epoki
Polska kadra, mimo kilku nowych twarzy, ma w sobie coś z poprzedniej epoki. Chyba nikogo nie zdziwiłoby, gdyby okazało się, że przed meczami piłkarze nadal słuchają disco-polo (chyba, że na zgrupowaniu jest Tymoteusz Puchacz, wtedy leci Janosik) i motywują się tekstami Janusza Wójcika.
Pewnie przesada, ale jak inaczej patrzeć na ekipę, która kolejny raz sięga po tych samych, wypalonych zawodników? Kamil Grosicki wraca do kadry po jednym z najgorszych okresów w karierze. Jego Pogoń znów przegrała, Grosicki znów nic nie pokazał, a kibice pożegnali go i jego kolegów gromkim wypierdalać. Teraz ten sam Grosicki dołącza do reprezentacji, żeby – jak zapowiadał – pomóc na boisku i poza nim. Od czego zaczął? Oczywiście od skomentowania afery premiowej, która – jak zapewnia – sprawiła, że zawodnicy ucierpieli.
W te same tony uderzał Robert Lewandowski w głośnym wywiadzie z Mateuszem Święcickim. W skrócie: reprezentanci dostali niemoralną propozycję, zostali z tym sami, a że chcieli się skupić na mundialu, postanowili podzielić między siebie 30 milionów złotych.
Tak – nie chcieli się rozpraszać, więc ot tak przyjęli 30 milionów.
Lewy zaznaczał jeszcze, że nikt nie wyciągnął ręki po żadne pieniądze, bo wiadomo było, że to zatruje atmosferę. I że Łukasz Skorupski kłamał, mówiąc o konfliktach w zespole.
Kto kłamie?
Przypomnijmy, że bramkarz Bolonii w marcowej rozmowie z Przeglądem Sportowym przyznał: Wychodzimy z grupy i zamiast się cieszyć, nagle zaczęliśmy się kłócić o tę premię. Ci mają mieć tyle, inni tyle. Ale to tak się kłóciliśmy, że nie gadaliśmy z pewnymi zawodnikami.
I byłoby wszystko spoko – kibice uwierzyliby Lewandowskiemu – gdyby nie to, że tuż po tym polski kapitan dodał, że gdy chciał zrezygnować z premii, kilka osób się sprzeciwiło. Czyli jednak nie było wspólnego frontu i pojawiły się pewne podziały.
Wersję Skorupskiego potwierdza również redaktor Łukasz Olkowicz na łamach Przeglądu Sportowego, pisząc: Czesław Michniewicz kazał stworzyć pary, a po krótkim zamieszaniu okazało się, że jako jedyny nikogo nie znalazł Lewandowski. Symboliczna scena i konsekwencja rozmów o dzieleniu kasy. Kulminacja. Dowód, co pieniądze mogą zrobić z grupą kolegów (...) Michniewicz starał się naprawić sytuację, ale początkowo nikt nie chciał zamienić się z Lewandowskim i ustąpić mu miejsca. (...) Po tym treningu ustalono nowy podział, dzielący zrozumieli, że sprawa pieniędzy zaszła za daleko.
Lewandowski, czyli lider, który nie chce być liderem
W przytoczonym wywiadzie z Meczyków od Lewandowskiego biło zniechęcenie. Kilka razy podkreślał, że drużynie brakuje liderów, publicznie punktował złe zachowania młodzieży i skarżył się na to, że ludzie za dużo od niego oczekują. Nie może być tak, że Lewandowski jest za wszystko odpowiedzialny i że zawsze wina spada na Lewandowskiego – ironizował napastnik Barcelony. Brałem wiele rzeczy na siebie, chroniąc drużynę, ale w pewnym wieku zaczynasz zadawać sobie pytanie: po co to robić? Złośliwi powiedzieliby, że pewnie podobne myśli miał w głowie, kiedy nie przyszedł na konferencję prasową po porażce z Mołdawią.
Jak pisał Tomasz Włodarczyk z Meczyków, dla Lewandowskiego przyszłoroczne Mistrzostwa Europy – jeśli się na nie zakwalifikujemy – mogą być ostatnim rozdziałem w reprezentacyjnej karierze. To zła informacja, bo wraz z jego odejściem stracimy najlepszego zawodnika w historii tego kraju. Czy jednak stracimy też lidera? Czy Lewandowski w ogóle jest liderem? Sądząc po wywiadzie z Mateuszem Święcickim – nie. I co więcej, że tym liderem nie chce być.
Lewandowski rozczarowuje, próbując być zawsze grzeczny i poprawny. Dlatego jego najbardziej ostry i bezkompromisowy wywiad to raczej kolejny argument do zerwania emocjonalnej więzi z reprezentacją niż cudowne jej uzdrowienie. Jak komentował na antenie Viaplay Łukasz Piszczek: [Na jego miejscu] nie szedłbym tak daleko, bo on też jest częścią drużyny, jest kapitanem. Jeśli ma coś takiego do powiedzenia, to powinien to powiedzieć w szatni. Słowa Lewandowskiego zdziwiły też Arkadiusza Milika, który wrzucił na Instagrama zdjęcie z podpisem: W poszukiwaniu osobowości.
PZPN, czyli podróż w czasie
Żeby nie było: Lewandowskiego nie można nazwać ani głównym winowajcą, ani źródłem problemów. To bardziej rozczarowanie, że piłkarz, któremu – jak zaznacza Mateusz Święcicki – nic już nie zaszkodzi, nie korzysta w pełni z pozycji i autorytetu. I często woli coś przemilczeć, niż mówić wprost. Największym winowajcą obecnej sytuacji jest jednak Polski Związek Piłki Nożnej, który zabrał nas w podróż do niechlubnej przeszłości.
Przez dwa lata kadencji prezes Cezary Kulesza zdążył już zatrudnić neonazistę z Białegostoku do ochrony Lewandowskiego, zabrać na pokład samolotu skazanego za korupcję Mirosława Stasiaka (Zagraniczni dziennikarze pytali mnie o to na konferencji! – słusznie żalił się Lewy) i kompletnie olać sprawę z premiami na mundialu. To oczywiście tylko część jego grzechów, bo nie ma sensu teraz wymieniać tych mniejszych (jak zapraszenie freak fightera Pawła Jóźwiaka) czy bardziej spornych decyzji (zatrudnienie Czesława Michniewicza).
Czara goryczy się przelała i już nawet ostrożny w słowach Lewandowski zaczął wreszcie krytykować związek. Na pytanie o to, czy wierzy w słowa Kuleszy, który twierdził, że temat premii był mu nieznany, odpowiedział: Musiał o tym wiedzieć od początku. Potem obarczył związek winą za aferę premiową: Czy te pieniądze powinien rozdysponowywać PZPN? Oczywiście, że tak. Przy dobrze działającej organizacji nie ma nic, co by się działo bez federacji. Kwitując: Na pewnych stanowiskach trzeba wymagać pewnej klasy.
Wstyd
Słuchając Lewandowskiego, Mateusz Święcicki stwierdził w pewnym momencie, że bycie częścią tej reprezentacji to obciach. Dokładnie to samo można powiedzieć o jej oglądaniu. Piłkarzy, z którymi da się jakoś utożsamiać, których można podziwiać i mieć za idoli, jest coraz mniej. Młodsi kibice częściej szukają ich w Nicoli Zalewskim czy Mattym Cashu, co dużo mówi o tym zespole. Do cool zawodników zaliczymy głównie tych, którzy wychowali się poza Polską.
Niedawno minęła siódma rocznica ćwierćfinałowego meczu z Portugalią na EURO 2016. Zobaczyliśmy w nim zjednoczoną, dumną drużynę, czyli coś, co w obecnych warunkach trudno nawet sobie wyobrazić. Trochę ponad pół roku temu wyszliśmy z grupy na mistrzostwach świata, a dziś mało kto o tym pamięta i traktuje jako jakikolwiek sukces. Jak słusznie zauważył Mateusz Święcicki, kibice mogą wybaczyć dużo, ale ostatnich kompromitacji nie da się już tłumaczyć.
W czwartek wieczorem Polska na własnym stadionie podejmie Wyspy Owcze i naprawdę nie wiem, czy zwyczajnie będzie mi się chciało to włączać telewizor.
Komentarze 0