Czy chciałem, aby Robert Lewandowski zgarnął Złotą Piłkę? Nawet bardzo. Czy zagrał sezon na miarę zwycięstwa i ma prawo się oburzać po werdykcie? Jak najbardziej. Czy siódma wygrana Leo Messiego jest jakkolwiek niesprawiedliwa? Absolutnie nie, w tej wyrównanej rywalizacji zasłużył nieco bardziej. Prawdopodobnie nikt nie został okradziony ze Złotej Piłki tak jak polski napastnik, ale nie poprzez wręczenie jej Argentyńczykowi, a niezrozumiałe, przedwczesne odwołanie zeszłorocznej edycji. Sami szefowie France Football zadbali o tę niesprawiedliwość. Nic dziwnego, że co roku obok zażartej dyskusji o najlepszym piłkarzu świata powraca inna, równie gorąca – to czas, aby zmienić zasady tego konkursu piękności.
Zacznijmy od najważniejszego, czyli samego regulaminu i okoliczności. Często powtarza się emocjonalny argument, że brak Złotej Piłki dla Lewandowskiego po dwóch takich sezonach byłby dziejową niesprawiedliwością. Prawda. Tylko, że w tym roku o przeszłości należy zapomnieć, bo jak mówi artykuł 8. regulaminu Ballon d'Or: „głosujący mają oceniać występy zawodników za bieżący rok kalendarzowy”. Czyli przyklejanie zeszłorocznych osiągnięć jest, krótko mówiąc, zabronione. Formuła w ogóle jest absurdalna, bo głosy można wysyłać maksymalnie do 24 października, czyli de facto bramki zdobyte później – takie jak przewrotka Lewandowskiego z Dynamem Kijów w Lidze Mistrzów – nie mają znaczenia. Wszystko, co piłkarze wykręcą w listopadzie i grudniu, do Złotej Piłki się nie zalicza. Jurorzy oceniają okres od 1 stycznia do 24 października.
W momencie przyznawania Złotej Piłki Polak rzeczywiście odjechał reszcie stawki w golach, bo sam zatrzymał licznik na 64 trafieniach w 2021 roku, podczas gdy drugi Kylian Mbappe ma ich 45. Lionel Messi dla porównania 41. Tyle że za gole przyznaje się Złotego Buta, a trzeba wziąć pod uwagę jeszcze pozostałe aspekty gry. Inaczej nigdy na liście zwycięzców nie uświadczylibyśmy Luki Modricia ani Fabio Cannavaro. Gdyby decydowały suche liczby bramek i asyst, o Złotą Piłkę w 2008 roku powinien ubiegać się Luca Toni.
Co w ogóle wchodzi w ocenę głosujących 180 dziennikarzy z całego świata? Za artykułem 9. regulaminu z zaznaczeniem kolejności: „1. Osiągnięcia indywidualne i drużynowe (puchary) w danym roku; 2. Klasa zawodnika (talent i aspekt fair play); 3. Kariera piłkarza”.
Prześledźmy ich dokonania. Na początek bramki i asysty do czasu oddawania głosów, czyli 24 października. U Lewandowskiego mamy 54 gole i 8 asyst, co daje 62 udziały bramkowe. U Messiego mamy 40 goli i 16 asyst, co daje 56 udziałów bramkowych. Różnica już nie jest tak wielka. Przy czym chociaż Polak ma więcej bramek, Argentyńczyk bije go w każdym innym aspekcie: od asyst, przez kluczowe podania, po dryblingi, czyli w szeroko pojętym tworzeniu gry. W statystyce stworzonego zagrożenia – mierzonej podaniami i prowadzeniem piłki pod bramkę – między Messim a drugim piłkarzem jest taka różnica jak między 2. a 27. nazwiskiem w rankingu. Dla przykładu: Benzema też jest lepszy w każdym aspekcie od Polaka, poza samymi golami.
Na tej szali główną różnicę robią puchary, bo jednak w sezonie reprezentacyjnym Copa America i Copa del Rey ważą więcej niż Bundesliga i Klubowe Mistrzostwa Świata. Cały czas niejako zapominamy o tym, że jeden z nich wygrał mistrzostwa kontynentu, a drugi na nich nie wyszedł z grupy. Możemy się obruszać, że Euro jest trudniejsze i ważniejsze, ale to nadal perspektywa Europejczyka. Tak jak większości nie obchodziły nocne rozgrywki w Ameryce Południowej, tak w innych częściach świata wcale nie żyli tak mocno europejskim turniejem w 12 krajach. Śmiejemy się z tego anegdotycznego dziennikarza z Kiribati, który ogląda tylko jedne rozgrywki, a sami niejako wchodzimy w jego buty, deprecjonując wagę mistrzostw na innym kontynencie.
Formuły Copa America oraz Euro są tematem na inną dyskusję, bo na tych pierwszych 8 z 10 zespołów awansuje do ćwierćfinału rozgrywek. Na Euro przesiew też wcale nie jest gigantyczny, skoro 16 z 24 uczestników gra dalej po fazie pucharowej. Tam puszczają 4/5, tutaj 2/3 finalistów. Chociaż możemy się upierać, że Europa wyznacza trendy i poziom jest znacznie wyższy, nadal to rozgrywki w Ameryce Południowej są najbardziej wyrównaną rywalizacją na wszystkich kontynentach. I mają gigantyczne znaczenie dla tamtej części globu.
Przeciętny głosujący nie ma w głowie, czy Messi musiał na drodze do tytułu pokonać trudniejszych przeciwników, niż Słowacja, Szwecja i Hiszpania (chociaż za takich można uznać Brazylię, Kolumbię i Urugwaj), tylko że odczarował argentyńską klątwę, zdobył pierwsze tak ważne trofeum dla kraju od 28 lat i przy tym został MVP rozgrywek jako najlepszy strzelec (4 gole) oraz asystent (5 podań). W kluczowym momencie zaliczył kapitalny turniej. Nawet jeśli Robert Lewandowski miał bardzo dobre indywidualnie Euro, odpadł w stosunkowo łatwej grupie. Taki Cristiano Ronaldo wcale nie zaszedł daleko, a jednak zapisał się jako król strzelców mistrzostw, co pewnie dałoby Polakowi zupełnie inną moc w plebiscycie.
Koniec końców różnice między Lewandowskim a Messim są naprawdę niewielkie. W tym roku jedli przy tym samym stole. Zwycięstwo tej dwójki byłoby uzasadnione i sprawiedliwe, kogokolwiek innego już nie. Sam Jorginho rzucił: „To byłby skandal, gdybym ja wygrał. Messi musi wygrywać Złotą Piłkę zawsze, dopóki nie pójdzie na emeryturę”. Polak wspiął się na najwyższy poziom, ale tam gdzie górę biorą rozum i chłodna analiza, a nie paszporty czy emocje, jest nieznacznie za Messim. Za Argentyńczykiem zawsze przemawiać będzie „premia” za całokształt i podpunkt trzeci regulaminu, ale stosując się do tych szeroko określonych wytycznych, wychodzi na prowadzenie.
Oburzanie się na zwycięstwo Messiego to nic innego jak przyjmowanie perspektywy pępka świata i deprecjonowanie osiągnięć Argentyńczyka. Wiosną, gdy Lewandowski bił rekord Gerda Mullera, zdobył tyle samo bramek co Messi, król strzelców i pozostałych kategorii w swojej lidze. Samo lato należało do Argentyńczyka, jesień już zdecydowanie do Polaka. Regularniejszy był RL9, bez wątpienia, ale to nie waży tyle co obrazki pucharów pozostające w głowie. Jak historyczna futbolowa rywalizacja Brazylii z Argentyną w finale, a później wzruszenie i radość przegranego Neymara.
Zwycięzców mogło być tylko dwóch, bo uciekli reszcie stawki. Czy Lewandowski ma prawo czuć niedosyt i oburzać się na taką decyzję? Jak najbardziej, różnice były niewielkie, a natura sportowca nie pozwala zareagować inaczej. Ale czy Messi dostał coś niesprawiedliwie albo z przyzwyczajenia? Absolutnie nie. I nie chodzi tu o cytowanie Gary'ego Linekera, że jeśli to naprawdę ma być nagroda dla najlepszego piłkarza, to Leo powinien ją zgarniać aż do zakończenia gry w piłkę. Lewandowski naprawdę wspiął się na podobny, niewiarygodny poziom.
Polak nie został oszukany w tym roku. Został za bardzo obrzydliwie w poprzednim, gdy nie miał sobie równych i powinien szykować miejsce na półce na Złotą Piłkę za 2020 rok. Odkąd właściciele France Football wypromowali nagrodę w 1956 roku, nigdy nie przerwali konkursu, poza zeszłym rokiem, gdy świat futbolu dokończył rozgrywki, poznał mistrza Niemiec, mistrza Hiszpanii, zwycięzcę Ligi Mistrzów, a najlepszy ze wszystkich był Robert Lewandowski. Uzasadnione będzie powiedzenie, że zostaje z poczuciem największego oszustwa w dziejach plebiscytu, ale nie będzie się ono odnosiło do tego roku, gdy był o krok. Na podobnym poziomie do Messiego.
Lata mijają, a co roku wraca to samo jednogłośne oburzenie – dlaczego nie zmienić formatu i nie zacząć nagradzać konkretnych sezonów? Dlaczego wybieramy najlepszego za okres od stycznia do października? Idąc tokiem tego absurdu, czy w przyszłym roku w Złotej Piłce 2022 nie zostanie uwzględniony mundial z końcówki roku? Czy nie zostanie on uwzględniony w żadnej nagrodzie, czy może głosowanie zostanie przesunięte na koniec grudnia? Na razie nagroda jest przyznawana w bardzo dziwnych ramach, z bardzo szerokimi kryteriami, gdzie każdy łapie się tych wygodnych. Ten konkurs piękności ma wiele defektów, ale niezmiennie sprawia, że to na jego punkcie dostajemy największego bzika.