Zrobił film z Joaquinem Phoenixem, chciałby pracować w Polsce

Zobacz również:„W trójkącie”: trochę „Jackass”, trochę wysoka kultura (RECENZJA)
makingof_MIDSOMMAR_1_Photo_by_Gabo_r_Kotschy_Courtesy_of_A24_małe-kopia_2.jpg

Nie jest łatwo być operatorem u Ariego Astera, twórcy Hereditary, Midsommar i najnowszego, obecnego jeszcze na ekranach polskich kin Bo się boi. A może właśnie łatwo? Porozmawialiśmy o tym z Pawłem Pogorzelskim.

Znają się jak łyse konie. Pogorzelski i Aster po raz pierwszy przecięli się kilkanaście lat temu podczas studiów w American Film Institute. O tym drugim wiecie wiele – jeden z najoryginalniejszych obecnie twórców amerykańskiego kina, zwłaszcza horroru; reżyser, o którym już powstają prace naukowe. Ale Paweł Pogorzelski był do niedawna postacią dość anonimową. Nawet w okolicach premiery Midsommar niewiele można było o nim znaleźć w sieci. Teraz jest inaczej.

Ale nie, nie czuję się gwiazdą – podkreśla podczas naszej rozmowy na linii Warszawa-Montreal. Chociaż miło mi, że ludzi interesuję to, co robię. Wyjechałem z Los Angeles do Montrealu, bo nie chciałem wpaść w pułapkę gwiazdorstwa.

Co jest takiego niebezpiecznego w gwiazdorstwie?

Po prostu ludzie bardziej zaczynają interesować się twoim życiem, a mniej twoją pracą. Chociaż ja poszedłem dalej i nawet przestałem czytać recenzje filmów z moimi zdjęciami. Jasne, czasem ludzie mi je podsyłają. Niektórym się podobają, niektórym nie, ale zawsze wzbudzają emocje i to jest najważniejsze.

Jak Kubrick i Hitchcock

Rodzina urodzonego w 1979 roku Pogorzelskiego pochodzi z Włocławka, ale gdy przyszły operator miał dwa lata – wyemigrowali do Montrealu. On sam w wywiadach podkreśla, że czuje się polskim operatorem. W domu zawsze oglądaliśmy "Potop", filmy Kieślowskiego, czytaliśmy "W pustyni i w puszczy", książki Alfreda Szklarskiego o Tomku. Te historie inspirowały wyobraźnię i nakręcały do działania – mówił w rozmowie z Onetem. Zapytany przez nas o możliwość współpracy z polskimi filmowcami, odpowiada, że tak, bardzo chciałby. Póki co dostał tylko propozycję pracy przy jednym z krajowych programów TV, ale tak się złożyło, że zdjęcia pokrywałyby się z planem Midsommar.

bo się boi cover.jpg
fot. Gutek Film

Potem nikt mi niczego nie zaproponował, ale chętnie zrobiłbym coś w Polsce. Wiesz, jest tak wielu świetnych polskich operatorów, czemu filmowcy mieliby wybrać akurat mnie? Piotr Sobociński jest wybitnym operatorem. Albo Michał Dymek, który zrobił przepiękne zdjęcia do „IO”. Nie dziwię się, że polscy operatorzy są rozchwytywani – opowiada.

Bez przesady z tą skromnością, bo o ile filmy Ariego Astera (a nakręcił trzy pełne metraże: Hereditary, Midsommar i Bo się boi; Pogorzelski robił zdjęcia do każdego z nich) potrafią polaryzować widownię ze względu na swoje osobne style narracji, o tyle zdjęcia są w nich powszechnie chwalone. W Midsommar Aster i Pogorzelski złamali horrorowy konwenans, wyprowadzając fabułę z nocy w jasny dzień. Z kolei Bo się boi to absolutne wizualne szaleństwo, kilka filmów w jednym; od miksu Taksówkarza z zombie-blockbusterem po animację. Pytanie tylko, na ile to efekt wyobraźni Astera, a na ile Pogorzelskiego? Który z nich tak naprawdę odpowiada za to wszystko, co widzimy na ekranie?

Ari to taki prawdziwy reżyser, w tradycyjnym znaczeniu tego słowa. Kieruje się wizją – i to wizją dotyczącą każdego kadru, każdego ruchu kamerą. Zresztą Kubrick i Hitchcock miał podobnie. Ari myśli obrazami. Kiedy to robi, jego umysł pracuje, jakby ruszała się kamera. Nasza praca wygląda tak, że on przegląda moje pomysły na konkretne ujęcia i mówi: jest super, ale dodajmy może jeszcze to tutaj, a to tutaj. Ode mnie zależy, na ile w ogóle jesteśmy w stanie to wyegzekwować. Jaka jest najlepsza droga, żeby to zrobić i żeby pokrywało się z wizją Ariego – mówi Pogorzelski.

I tak pracują razem od kilkunastu lat. Podobno zwykle, gdy przeglądają pierwsze wersje scenariusza, Paweł Pogorzelski łapie się za głowę i mówi, że te ujęcia są przecież nie do zrobienia. Ale później... i tak je robią.

Nasz człowiek w Hollywood

Poza pracą z Arim Asterem Pogorzelski ma też szczęście dzielić plan z najważniejszymi obecnie aktorkami i aktorami na świecie. To w Midsommar Florence Pugh zagrała pierwszą tak trudną pierwszoplanową rolę. Z kolei Bo się boi jest trzygodzinnym popisem talentu Joaquina Phoenixa. A wiadomo, że to aktor, który bardzo starannie dobiera sobie role. Dość powiedzieć, że po Jokerze zagrał tylko w C'Mon, C'Mon i właśnie u Astera.

Bardzo miły człowiek, często zagadywał do ludzi na planie – wspomina Pogorzelski. Aczkolwiek zdecydowanie więcej czasu spędzał z Arim, wiele godzin omawiali kwestie dotyczące poszczególnych scen, a ja przychodziłem już po tych rozmowach.

Choć Bo się boi to wyjątkowo osobisty dla Astera film, Pogorzelski nie uważa, żeby ich długoletnia znajomość wpłynęła na inne postrzeganie tego scenariusza. Wiele z wątków reżyser musiał mu dokładnie wyjaśnić, ale kiedy przed postprodukcją razem obejrzeli całość – film momentalnie ułożył mu się w głowie. Ale jeśli mówimy o objaśnieniu filmu to Ari przed rozpoczęciem zdjęć dał mi parę książek do przeczytania. Przeczytałem je, żeby zrozumieć, czego on chce od tego filmu, a potem długo rozmawialiśmy o tym, jak ja to widzę. Dwie różne podróże, podobny rezultat poszukiwań. Mogliśmy je połączyć w jedno. Na pewno to były „Listy do ojca” Kafki i „Odyseja” Homera... oraz jeszcze jedna książka, ale kompletnie wypadło mi z głowy, która. Zresztą w rozmowach z dziennikarzami Paweł Pogorzelski nazywa Bo się boi rodzajem Odysei XXI wieku. To ciekawe, bo z kolei Ari Aster uważa, że jego filmowi jest blisko do... Władcy Pierścieni (naszą recenzję Bo się boi znajdziecie tutaj).

Przyglądajcie się Pawłowi Pogorzelskiemu, bo to człowiek, który po sukcesach filmów Ariego Astera staje się coraz bardziej rozpoznawalnym nazwiskiem w Hollywood. A przecież polscy operatorzy od dekad mają tam wyrobioną markę. Czy mówimy o dwukrotnym laureacie Oscara i nadwornym operatorze Stevena Spielberga, Januszu Kamińskim, czy o Sławomirze Idziaku, autorze zdjęć do Helikoptera w ogniu oraz Harry'ego Pottera i Zakonu Feniksa, o Dariuszu Wolskim, odpowiedzialnym za zdjęcia do wszystkich części Piratów z Karaibów, Prometeusza czy Domu Gucci albo Andrzeju Sekule, autorze zdjęć do Pulp Fiction i Wściekłych psów... Nieprawdopodobnie mocna jest ta biało-czerwona kolonia i dobrze, że ma w swoich szeregach kolejnego znakomitego fachowca.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Współzałożyciel i senior editor newonce.net, współprowadzący „Bolesne Poranki” oraz „Plot Twist”. Najczęściej pisze o kinie, serialach i wszystkim, co znajduje się na przecięciu kultury masowej i spraw społecznych. Te absurdalne opisy na naszym fb to często jego sprawka.
Komentarze 0