Zamiast załamywać ręce, mam raczej ochotę życzyć mu smacznego. I zastanowić się głębiej nad tym, o czym świadczą pętle, na których słyszeliśmy Schoolboya Q, A$AP Ferga czy SZA - pisze w swoim felietonie Filip Kalinowski.
Polska scena hip-hopowa wciąż jeszcze raczkowała, kiedy wykształciła już swój - przez długie lata niewzruszony - kodeks prawd i zasad (Znasz zasady). I o ile wiele z tych etycznych istniało już wcześniej w różnej maści środowiskach podwórkowych, o tyle te nieliczne, które dotyczyły muzyki, były zazwyczaj zupełnie nowe. Na przykład pierwsze kroki producentom dyktowała złota reguła - nigdy nie sampluj hip-hopu. I choć jej źródłem była w ogromnym stopniu chęć utarcia nosa Liroyowi, na którego Alboomie pojawiły się bity posklejane z instrumentalnych fragmentów nagrań Cypress Hill, A Tribe Called Quest czy Das EFX, to oddźwięki owego zakazu w krajowym bitmejkingu słychać po dziś dzień.
Co po części (do spółki z ograniczeniami sprzętowymi, odmiennością polskich płytotek od amerykańskich i miłości naszych krajan do francuskiego rapu) przyczyniło się do wykształcenia charakterystycznego brzmienia pierwszych polskich - nomen omen - produkcji hip-hop. Ma jednak również wpływ na to, że wszelkiej maści reinterpretacje, follow-upy, cuty czy jeszcze inne tekstowe bądź muzyczne cytaty często mierzą się z oskarżeniami o plagiat. Czy nieco już dziś zapomnianym, a w tych pionierskich czasach dotkliwym epitetem xerobojstwa. W Stanach zawsze wyglądało to inaczej...
Rap od zawsze samplował sam siebie
Wyrosła na jamajskich fundamentach kultura hip-hopowa - podobnie jak swoja karaibska babka - zawsze miała ogromny popkulturowy apetyt. I nie chodzi tu tylko o wszelkiej maści innogatunkowe sample, kinematograficzne inspiracje w klipach czy też insygnia odmiennych subkultur, wchłaniane przez nią od momentu jej narodzin. Rap od swojego zarania uwielbiał różne wewnętrzne nawiązania. I podobnie jak tekstowych follow-upów, tak i bitowych reinterpretacji wcześniejszych numerów zebrałoby się w jego historii nieporównywalnie więcej, niż ten artykuł ma znaków. Nie miejsce jednak i nie czas, żeby je tu teraz wyliczać czy też śledzić ich bogatą historię.
Słowem wprowadzenia wystarczy napisać, że sample z hip-hopowych numerów przewijają się przez historię gatunku właściwie od momentu wytłoczenia pierwszego takiego kawałka na płycie winylowej. Cała południowa technika studyjna, znana jako chop and screw, bierze swój początek z kreatywnego przetwórstwa rapu. A takie utwory jak La Di Da Di Douga E. Fresha ze Slick Rickiem, Bring the Noise Public Enemy czy Here We Go (Live at the Funhouse) Run-DMC należą do najczęściej próbkowanych utworów w historii muzyki rozrywkowej. I o ile zawsze podobnych nawiązań wypatrywałem z ogromną tęsknotą i ciekawością - ilekroć słyszę ścinki z The Bridge Is Over czy Flava In Ya Ear uśmiecham się pod nosem, będący w pewien sposób wręcz coverem I’m Bout It, Bout It grupy TRU utwór Where Da Killaz Hang Three 6 Mafii jest jednym z moich ulubionych rapowych tune'ów ever, a mixtape'y sprawdzam głównie w poszukiwaniu tego rodzaju przetworów - o tyle w ostatnich latach ich natężenie i skala nawet mnie zaskoczyły.
Przepraszam, pani Jackson
Najpierw usłyszałem Schoolboy’a płynącego po spowolnionej wersji Boom Royce’a Da 5'9’a, którą sprokurował Boy-1da. Później głównodowodzący A$AP Mobu - wspólnie z producentem Frankiem P - przypomnieli przełomowy singiel DMX-a Get At Me Dog. A jeszcze później another one od DJ-a Khaleda, czyli jego kolaboracja z SZA, okazała się również zwolnioną, nową odsłoną Ms Jackson Outkastu. Żaden z tych numerów nie jest przy tym ani szczególnie kreatywny w obróbce rzeczonych sampli, ani też nie jest żadnym luźnym mixtape'owym trackiem. Mówimy tu o głośnych, singlowych utworach pierwszoligowych gwiazd amerykańskiego rapu czy wręcz popu, a każdy z tych utworów dorobił się już milionów odsłon na wszelakich platformach streamingowych. I każdy też… jest po prostu fajny.
Poza tym jednak, że bujam sobie przy ich wtórze głową i zastanawiam się nad tym, jak na przestrzeni ostatnich dwóch dekad zmieniło się rapowe flow, definicja piosenki czy podejście do miksu i masteringu, to naszło mnie jeszcze kilka innych, szerszych refleksji dotyczących tego zastrzyku re-produkcji.
Co dalej?
To, że trzy numery oparte na bardzo podobnych założeniach strukturalnych ukazały się parę lat temu w przeciągu miesiąca, wydaje się bowiem świadczyć o jakimś trendzie, a na jego nadejście musiało się przecież złożyć kilka czynników. I tak słyszalne u Khaleda i Boy-1dy spowolnienia przywodzą na myśl południową szkołę screw, o której zdążyłem już tu wspomnieć, a która dopiero w nowoszkolnych czasach przedostała się z podziemnego obiegu wprost do głównego nurtu. Granica pomiędzy albumem i mixtape'em w ostatnich latach mocno się zatarła i szereg longplayów - z DAMN na czele - świadczy o tym, że podobne rozróżnienie staje się coraz bardziej archaiczne.
Ogromna część nawet najbardziej szlagierowych numerów z tzw. złotej ery hip-hopu jest dziś natomiast pieśnią przeszłości, której słów współcześnie dorastające pokolenie nie zna. I… nie ma się czemu dziwić. Boom-bap z dzisiejszej perspektywy jest dokładnie tym samym, czym dla jego twórców był jazz, funk czy soul - nieco archaicznym gatunkiem, w którego historii zdarzały się momenty, a na ich bazie można budować nowe, aktualne bangery. I podobnie jak słuchacze Dre, Pete Rocka czy RZArectora poznawali za ich sprawą katalogi STAX, Motown czy Blue Note’u, tak obecna młoda gwardia ma szansę przez pryzmat tych świeżych tjunów dojrzeć, kto przecierał szlaki dla południowych raperów, kim byli Ruff Ryders i komu Primo oddał jeden ze swoich najlepszych bitów.
Być może więc to redaktor Fall miał rację w naszej polemice, w której zastawialiśmy się nad przyszłością post-trapowego rapu, bo to właśnie on twierdził, że czeka nas renesans samplingu. Nawet jeśli tak się stanie, sampling trzeciej dekady XXI wieku nie będzie raczej kolejnym retro trendem brzmiącym 1 do 1 jak jego pierwowzór, tylko kolejnym stadium w ciągłej ewolucji i ekspansji. Ekspansji już dawno nie tylko hip-hopowego bękarta nowojorskich ulic, który po tym, jak już skonsumował wszystkie inne gatunki, zacznie się teraz żywić swoim coraz to dłuższym i barwniejszym ogonem.
Czy owe trzy wspomniane numery okażą się forpocztą nowej fali? O tym przyjdzie nam się jednak dopiero przekonać, a to, czy ów ewentualny trend będzie kreatywny i ciekawy, dowiemy się jeszcze później (na razie Boy-1da wysuwa w tej konkurencji na czubek peletonu). Tak czy inaczej, specjaliści od praw autorskich powinni już jednak zacząć się zastanawiać nad tym, ile procent z licencji za rapową próbkę należy się jej producentowi a ile autorowi kompozycji, którą ten pociął na swoje potrzeby.